RetroAge Artykuł, Publicystyka Gry i film – wzajemne plagiaty czy może raczej osobliwa symbioza?
ArtykułPublicystyka

Gry i film – wzajemne plagiaty czy może raczej osobliwa symbioza?

Loading

Prezentuje artykuł, który miał się znaleźć na łamach ostatniego numeru czasopisma Engarde lecz w ostatniej chwili został z niego wycofany. Tekst opisuje zależność pomiędzy dwoma pozornie różnymi światami elektronicznej rozrywki – gier i filmów. Zapraszam do czytania.

Spoglądając na ostatnie filmy z wielkiego ekranu mogłoby się wydawać, że filmowcy od pewnego czasu karmią nas kolejnymi pozycjami na oklepanych schematach. Najwidoczniej skończyły się scenarzystom oryginalne i dobre pomysły na film. Niemalże każde dzieło kinematografii jest oparte o książkę, komiks, a nawet co ciekawe o grę wideo. Czy reżyserzy opierają swój sukces na innym sukcesie? W tym wypadku dlaczego akurat gier?

Nie jestem pewien kiedy zaczął się ten proceder, ale za jeden z najstarszych dzieł kinematografii na podstawie gry uznaje się Super Mario Bros. Sama gra odniosła spory sukces marketingowy i rozeszła się jak zapomoga dla potrzebujących. To że ktoś wykorzysta w branży filmowej sukces gry było już tylko kwestią czasu. Sam film powstał w 1993 roku i okazał się jednak nienajlepszym pomysłem. Bob Hoskins (odtwórca roli Mario) w wywiadzie 14 lat później stwierdził, że było to jego najgorsze doświadczenie w życiu.

Po premierze braci hydraulików minął niecały rok i do kin trafił kolejny tytuł na podstawie gry. Tym razem dawcą fabuły okazał się „Street Fighter”. Uliczny Wojownik to gra, która pierwszy raz pojawiła się 1987 na głodne żetonów automaty i polegała jedynie na spraniu przeciwników taśmowo runda po rundzie. Jak pokazał Steven E. de Souza, można zrobić film nawet z mordobicia, które przecież nie grzeszy wysublimowanym wątkiem fabularnym. O ile jego dzieło można nazwać „sukcesem”, o tyle w porównaniu do fenomenu gry jest tylko marnym cieniem.

Prawdziwej rewolucji dokonał „Mortal Kombat”, wydany w 1995 roku. W tym wypadku jednak całkowicie nie poszło o fabułę, gdyż o sukcesie filmu tak naprawdę zadecydowały dobrze zmontowane sekwencje walk, świetny utwór przewodni oraz wspaniała gra aktorska. Film zdobył uznanie rzeszy graczy i zarobił tyle zielonych banknotów z martwymi prezydentami, że jego twórcy pokusili się o stworzenie kontynuacji. Jak się jednak okazało w stosunku do pierwowzoru, druga część przypominała odgrzanego kotleta, którego termin ważności już minął.

Tu inspiracja zarówno reżysera filmu jak i twórców gry leżała jednak w najprostszej ludzkiej naturze, bo tak naprawdę człowiek jest agresywnym ssakiem z wielkim pociągiem do przemocy. Wydaje się, że w tym aspekcie od czasów rzymskich gladiatorów niewiele się zmieniło. Mimo iż sami nazywamy siebie homo sapiens, to ewolucja i postęp kulturalny, nie zdołały zmienić nas na tyle by walka oglądana na ekranie nie budziła w nas pierwotnych instynktów.

Prawdziwy sukces i uznanie zdobyła gra Resident Evil z gatunku „żyj albo giń” czyli survival horror. Wydana został na konsole Playstation i zdobyła istną rzeszę fanów, którzy urzeczeni byli jej mrocznym klimatem. Popularność serii spowodowała przeniesienie wątku na duży ekran. Film okazał się niesamowicie kasowym przedsięwzięciem, mimo krytycznych spojrzeń zapalonych graczy serii.Osiągnięcie zaowocowało wydaniem dwóch kolejnych filmów, merytorycznie między sobą nie różniącymi się tytułami mianowicie „Apokalipsy” oraz „Zagłady”, a czwarta część serii obecnie niczym embrion narodzić się ma w roku 2010. Miejmy nadzieję, że będzie tak dobra jak pozostała część rodziny.

Zatem film oparty o wideo rozrywkę nie musi być skazany na niepowodzenie. Co więc tak naprawdę pcha twórców do kręcenia filmu na podstawie gry? Być może chodzi o alternatywne odebranie dzieła. Poznanie świata gry w sposób bardziej realny częściowo zbliżony do rzeczywistości. Prawdziwy potencjał z gier tak naprawdę nie został jeszcze odkryty przez reżyserów. Dzisiaj w tak zwanej „erze komputera” otrzymujemy naprawdę wiele możliwości jeżeli chodzi o produkcje filmowe. I tak naprawdę jedyną granicą oprócz budżetu jest fantazja twórców.

Filmy na podstawie gier wideo wciąż są produkowane, nawet w tym momencie kiedy czytacie ten artykuł. Ta forma wciąż się rozwija zatem jeszcze wszystko przed nami. Pozostaje kwestia odwrotnej inspiracji, a więc tworzenia gry na podstawie filmu.

Twórcy gier obserwują rynek filmowy i dokładnie analizują każdy hit który pojawi się na wielkim ekranie. A do pracy motywują ich tacy ludzie jak my gracze. Dlaczego to robimy? Całkiem możliwe, że chodzi o inny sposób na interpretacje filmu, w formie bardziej aktywnej. W końcu kto z nas nie chciał posiadać jakichkolwiek super-mocy, wznosić się ponad przeciętność ogółu albo po prostu zaistnieć w świecie czyjejś fantazji.

W myślach nasuwa się słynna filmowa saga „Gwiezdnych Wojen”. Film ten rozbudził fantazje o kosmicznych przygodach miliardom ludzi na całym świecie. Każdy z nich chciał wcielić się w wybranego bohatera, i tu z pomocą pośpieszyli twórcy gier. Pierwsza gra została wydana w 1982 roku na Atari 2600 i nosiła nazwę „Star Wars The Empire Strikes Back. I chociaż trudno mówić tu o „wcielaniu się”, gdy ciągle leci się w lewo i strzela do maszyn AT-AT, to jednak od tego tytułu rozwinęło się całe drzewo genealogiczne gier na podstawie Star Wars, i z roku na rok gałęzi przybywa.

Inna filmowa seria która rozpoczęła swój bieg w latach sześćdziesiątych dotyczyła agenta MI6. Hasło „My name is Bond, James Bond” zakorzeniło się na stałe w naszej kulturze masowej. Powstawały kolejne filmy i biznes ten wciąż się kręci. Każdy aktor wcielający się w role Bonda prędko stawał się ikoną filmową, a seria jest jedną z najbardziej kasowych dzieł w dziejach świata. Zatem nic dziwnego, że twórcy gier widzący słupki dochodów zaczęli się ślinić.

Powstało kilkanaście tytułów lepszych i gorszych, ale tylko jeden wyróżnia się od całej reszty – Goldeneye na Nintendo64. Gra uważana za najlepsze odzwierciedlenie filmowe, zapewnia sporo rozrywki i pozwala również na grę w kilku graczy co potęguje jej wartość. Odpowiedzialna za sukces „złotego oka” jest ekipa Rareware, oferująca na rynku gier towar z najwyższej półki.

Fenomen agenta jej królewskiej mości polega na tym, że pozwala nam się oderwać od codzienności. Większość z nas nie prowadzi bardzo aktywnego życia. Kroczymy wedle utartego schematu, rodzimy się, żyjemy i umieramy, a po drodze idziemy do zakładów pracy, szkół, borykamy się z życiowymi problemami i generalnie egzystujemy „aby do jutra”. Oto powód dlaczego tak chętnie wcielamy się w wyimaginowane postacie, które na brak atrakcji w swoim życiu nie narzekają.

Wyjaśnia to dlaczego filmy przygodowe są bardzo popularnym gatunkiem. Indiana Jones, stał się rozpoznawalną postacią dzięki charakterystycznym atrybutom jakie posiadał, kapelusz do którego jest wiecznie przywiązany oraz bicz, który pozwolił niejednokrotnie wyjść bohaterowi z opresji. Również jego własne zdolności przerastają, wielu ludzi. Nic więc dziwnego, że powstały gry pozwalające pokierować losami poszukiwacza mitycznych artefaktów. Pierwsza gra z serii powstała już w 1982, dokładnie rok po premierze filmu. Kolejne gry powstawały na bazie filmowej aż od 1992 roku, gdy wydano „Indiana Jones and the Fate of Atlantis”. Tytuł ten posiadał własną fabułę nie bazującą na żadnym filmie i podobnie było z kolejnymi produkcjami. W ten sposób twórcy gier sprawili, że legenda Jonesa wciąż trwała mimo iż nie ukazywał się żaden film. I to z pewnością fani walnie przyczynili się do zachęcenia Spielberga oraz Lucasa aby po 18 latach Indiana Jones znów zagościł na wielkim ekranie.

Inna znana postać przygodowa to kobiecy odpowiednik Indiany czyli Lara Croft z serii Tomb Raider. W tym przypadku jednak pierwsza pojawiła się gra, a następnie film. W porównaniu do Indiany jest bardziej wygimnastykowaną, żywiołową i do tego seksowną kobietą. Dziewczyny które miały styczność z serią zwykle zadawały pytanie „Jak ona z takim biustem może robić te wszystkie wygibasy?”.Pierwsza wersja filmowa stała się produktem kasowym zarabiając ponad 200 mln dolarów, niestety druga część odniosła tylko powierzchowny sukces. O ile filmowa Lara wypadła nie najlepiej o tyle twórcy gier postanowili reaktywować tytuły i wydać pannę Croft w nowszym, lepszym wydaniu. Pojawiły się tytuły bazujące na pierwszych grach z serii.

Czy zatem należy oczekiwać że tak jak w przypadku Indiany Jonesa wkrótce ujrzymy kolejny film z serii „Tomb Raider”? Jest to wysoce prawdopodobne.

Wydano wiele gier bazujących na filmach takich jak, True Lies, Robocop, serie Alien i Predator. Ten proceder wciąż trwa i najłatwiej to zauważyć po premierze jakiegokolwiek filmu animowanego. Szybko pojawiają się takie tytuły jak Shrek, Open season, Bolt i tak można godzinami wymieniać. Powszechnie wiadomo, że skierowane są one do najmłodszych graczy, aby szarpały za kieszeń swoich rodziców. Wielu z nas mogło by sądzić, że nie z każdej gry da się zrobić film. Myślę, że jest to współcześnie trochę błędne rozumowanie. Przekonała mnie do tego wieść o kręceniu filmu na podstawie gry The Sims. Jak widać nawet symulator życia może zainspirować. Wbrew wszelkim naszym pozorom jedno od drugiego bez siebie żyć nie może. Oczywiście wszystko kręci się wokół pieniądza, ale przecież któż z nas nie chodzi do pracy po to żeby zarobić. Dla producentów gier i filmów jest to sposób na zdobycie funduszy na własny kawałek chleba, a my dzięki temu możemy oderwać się od naszego szarego codziennego życia i rozkoszować się kolejnymi dawkami emocji.





Autor

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.