WindowsRecenzja

Betrayer

Loading

Recenzje tej gry zacznę od postawienia bardzo prozaicznego pytania: Jak w ogóle sklasyfikować ten tytuł? Czy jest to typowa gra z gatunku FPS, czy może raczej gra przygodowa z elementami strzelanki, a może idąc dalej w gdybaniach, może to survival horror. Odpowiedź nie jest jednoznaczna i to od Nas, czyli graczy, zależy do jakiego gatunku przypiszemy tą grę, ponieważ ważne będzie nasze podejście do tego tytułu. Co i jak dokładnie… jeśli Was interesuje drodzy Czytelnicy to zapraszam do recenzji.

   Betrayer jest pierwszą i jedyna grą studia Black Powder Games, które zostało założone przez kilku byłych członków Monolith Productions (studia które dało nam taki hity jak No One Lives Forever i mój ukochany FEAR). I tak naprawdę czuć to od samego początku, zwłaszcza fani serii FEAR powinni się tu odnaleźć. Gdyż klimat jaki panuje przez cała grę, o ile sie w niego wczujemy, przypomina dosyć mocno ten z pierwszej odsłony strzelanek z małą dziewczynką o czarnych włosach w tle. No, ale po kolei, zacznijmy od…

Historii podboju i kolonizacji Nowego Świata

Akcji gry toczy się w 1604 roku, kiedy to nasz bohater przybywa, a raczej cudem udaje mu się przeżyć katastrofę statku na którym płynął, do jednej z kolonii brytyjskich w stania Virginia. Gdy już udaje mu się dojść do siebie dosyć szybko orientuje się, że coś jest nie tak. Wokół żadnej żywej duszy, z wyjątkiem kobiety w czerwonym kostiumie, która może nie próbuje nas zabić, ale nie jest zbyt chętna do pomocy. Przemierzając nadmorską ścieżkę trafiamy do opuszczonej osady Fort Henry i tutaj dopiero zaczynamy składać wszytko w jedną całość, chociaż informacja są szczątkowe. Tak moi mili, od razu widać, że twórcy nie podają wszystkie na tacy, sami musimy dojść do wielu rzeczy, i to nie tylko tych związanych z historią przedstawioną w grze, ale ogólnie z zasadami rządzącymi światem w jaki zostaliśmy wrzuceni. I z mojej strony jest to naprawdę wielka zaleta, gra nie podaje wszystkiego na tacy, tylko od początku wysyła jasny komunikat: „jesteś sam, nikt Ci nie pomoże, przeżyjesz albo zginiesz”. Wiec drogi Graczu, jeśli jesteś rozpuszczony przez gry pokroju Call of Duty i inne tzw. samograje to ten tytuł nie jest dla Ciebie i możesz sobie go darować, ale jeśli tak jak ja, lubicie gdy gry stawiają wyzwanie i nie przechodzą się same to Betrayer jest dla Was idealny.

Nieumarli konkwistadorzy, umęczone duchy i upiory

            Już na początku gry orientujemy się, że to co się wyprawia wokół nas jest sprawką sił nadprzyrodzonych, jakich konkretnie i skąd się tu wzięły, tego nie wiemy, pewne informacje możemy zdobyć w trakcie gry, ale i tak wszystko trzeba sobie samemu w głowie poskładać. Naszym zadaniem jest przede wszystkim przeżyć, czyli nie dać się zabić przez opętanych żołnierzy, ale także rozwiązać „problem” duchów, które to nie mogą opuścić ziemskiego łez padołu. I tu widzimy jeden z kilku ciekawych pomysłów twórców, a mianowicie: każdą lokację zwiedzamy za dnia, gdzie znajdujemy różne przedmioty, poszlaki i toczymy boje z opętanymi konkwistadorami. Ci ostatni występują w dwóch wersjach: normalnej – uzbrojeni w miecze, łuki, kusze lub muszkiety; pojedynczo nie stanowią problemu, można ich nawet zajść od tyłu i po cichu wykończyć. Wersja większa to prawdziwe tanki, odporne, pochłaniające strzały i pociski draby, nie noszą żadnej broni, ale bardzo celnie ciskają w nasza stronę głazami, a w zwarciu robią użytek ze swoich potężnych łap i butów. Ogólnie to wrażenie na nich robią dopiero bomby. Dodam tylko jeszcze, że przeciwnicy potrafią gonić nas przez niezły kawałek planszy, a to może prowadzić do sytuacji, że zwiewając przed jednymi, wpadniemy na drugą grupę a wtedy marny nasz los. Słowem A.I. wrogów jest naprawdę niezłe, ale i tak daleko mu do tych z FEAR.

            Gdy już zrobimy co mamy zrobić za dnia to czas zwiedzić świat w drugim wymiarze, można go nazwać wymiarem duchów, albo jakoś tak. To co rzuca się w oczy to to, że akcja dzieję sie wtedy jakby w nocy i widzimy oraz słyszymy rzeczy których nie widać i nie słychać za dnia. Wtedy też prowadzimy rozmowy z duchami którym należy pomóc, czyli poznać ich historię, najczęściej smutną. Tutaj mamy wybór, bo to od nas zależy czy duchy zaznają spokoju czy wiecznego potępienia, słowem jesteśmy swego rodzaju sędzią i ławą przysięgłych. W tym wymiarze także eksplorujemy świat i toczymy starcia, ale tym razem z demonami i upiorami, które najczęściej mają postać kościotrupów lub latających czaszek. Te pierwsze atakują z dystansu rzucając w nas własnymi kośćmi lub bezpośrednio, latające czaszki atakują tylko bezpośrednio. Ciekawą rzeczą jest to, że pomiędzy tymi dwoma wymiarami może swobodnie podróżować, wystarczy uderzyć w dzwon, który znajduje się w każdej osadzie na danym etapie. Jak można wywnioskować z powyższego, gra raczej nie obfituje w różnorodność wrogów, ale mnie osobiście jakoś to nie przeszkadza, gdyż gra nie jest nastawiona tylko na akcję, równie istotny jest element eksploracji, zbierania poszlak i poznawania historii. 

            Na osobną wzmiankę zasługuje wspomniana wcześniej kobieta w czerwonym płaszczu. To ona tak naprawdę udziela nam wszelkich informacji o tym co tu się właściwie wydarzyło, możemy z nią swobodnie rozmawiać, dawać pewne przedmioty. I właśnie od sposobu naszych rozmów z „czerwonym kapturkiem” i tego czy jej coś podarujemy czy nie zależeć będzie końcówka gry, chociaż jest to trochę złudne, ponieważ zakończenie jest tylko jedno. To jest jeden z mankamentów tej gry, mnogość wyborów sugeruje kilka zakończeń, a tu klops, mamy jedno i to takie sobie, no ale o tym to już przekonacie się sami. 

Łuki i muszkiety, czyli czym i z czego na konkwistadora…

Skromny bestiariusz mamy za sobą, warto kilka słów poświęcić na nasze wyposażenie, bo tu jest trochę większa różnorodność. Ogólnie uzbrojenie jest wyjęte bezpośrednio z czasów w jakich toczy się akcja gry, więc nie uświadczymy tu karabinów automatycznych ani wyrzutni rakiet. Do naszej dyspozycji twórcy oddali za to łuki, kusze, pistolety i muszkiety. Każde z nich występuje w kilku odmianach o zmiennych parametrach. Dodatkowo możemy mieć przy sobie kilka bomb i małych tomahawków, którymi można rzucić we wrażego oponenta, a z bliska możemy ciachąć typa nożem. Istnieje także możliwość cichej eliminacji, ale wroga jest dosyć trudno zajść, a gdy są w grupie to taka opcja w ogóle nie wchodzi w grę. Cały system walki to już klasyczny FPS, ale należy zdawać sobie sprawę z ułomności broni tamtych czasów, np. długi czas ładowania pistoletów i muszkietów, ograniczony zasięg łuków, itp. Więc jeśli zaczniemy przeładowywać muszkiet gdy naciera na nas oddział trzech żołnierzy to marny nasz los, ale trzeba pamiętać, że działa to w dwie strony, gdy przeciwnik nas chybi to jemu przeładowanie też zajmie sporo czasu, a to juz należy wykorzystać. Ogólnie walka polega bardziej na sprytnych podchodach niż szybkiej wymianie ognia.

Styl a’la Rambo nie wchodzi w grę ponieważ nasz protagonista jest w stanie przyjąć na klatę 3-4 trafienia, a potem to już adios amigos, wczytanie ostatniego save lub punktu kontrolnego. Nasze zdolności bojowe możemy trochę podkręcić jeśli znajdziemy bądź kupimy odpowiednie artefakty, które mogą nas nieco przyspieszyć, zwiększyć zdrowie, sprawić, że przeciwnicy nas tak ławo nie wykryją, itp.

            Tak tu pisze o tym jak fajnie się w to gra, ale czas wspomnieć o największej wadzie tego tytułu, a mianowicie powtarzalności. Każda lokacja to taka mała piaskownica – gdy do niej wchodzimy to najpierw odhaczamy wszystkie ważne punkty na mapie, toczymy walki z konkwistadorami, następnie przechodzimy do alternatywnego świata i załatwiamy sprawy duchów i upiorów. Także poszczególne lokacje, pomimo iż czytelne i trudno się w nich zgubić, są do siebie bliźniaczo podobne i z czasem zaczynają nużyć.

Jak widzi pies…

Tej grze, jak żadnej innej należy poświęcić osobny akapit dotyczący oprawy graficznej. Gdy pierwszy raz uruchomimy grę to ustawienia zalecane przez twórców są takie, aby grać całkowicie w czarno-białej palecie. Wówczas jedyny inny kolor jaki zobaczymy to czerwony, i powiem szczerze, że przy takich ustawieniach gra zyskuje niesamowity klimat, a wrażenie płynące z rozgrywki są nieporównywalne do niczego innego. Pewną wadą jest to, że przy zalecanych ustawieniach męczą się trochę oczy, przynajmniej ja tak miałem. Twórcy dali nam jednak wybór i możemy dowolnie konfigurować stopień kontrastu między kolorem a czernią i bielą. Osobiście grałem przy ustawieniu wartości na 0.2 – 0.3 i to jest moim zdaniem najrozsądniejsze wyjście. Kolejne brawa dla twórców za przygotowanie terenu po jakim się poruszamy. Ładniej wykonanych i piękniej animowanych drzew, krzewów i roślinności trawiastej nie widziałem nigdy wcześniej. Zwłaszcza powiewające na wietrze liście i trawa robią piorunujące wręcz wrażenie. Zresztą cała gra hula na silniku Unreal Engine 3, więc mamy pewność wysokiej jakości grafiki. Oprócz tego bardzo dobrą robotę robią wspaniałe efekty dźwiękowe – szum wiatru, pomruki wrogów, gdzieniegdzie pojawiająca się muzyka tylko podbijają świetny klimat, a to co słyszymy gdy przejdziemy w wymiar duchów to już w ogóle mogłoby znaleźć sie w jakimś dobrym horrorze. Krótko reasumując – dzięki świetnemu klimatowi, można wybaczyć tej produkcji powtarzalność i przeciętną warstwę fabularną.

Gdy przygoda dobiegnie końca…

Krótko podsumowując. W mojej opinii Betrayer to udana produkcja, godna polecenia, pomimo kilku wad, daje dużo satysfakcji z rozgrywki. Gra ukazała się 24 marca 2013 i tak naprawdę przeszła bez echa, a szkoda bo w moim odczuciu zasługuje na miano perełki, takiej o której mało kto słyszał. Tytuł cały czas dostępny jest na Steam’ie w zawrotnej cenie 17.99 zł. Zważywszy na to, że gra dostarcza jakieś osiem godzin dobrej zabawy to chyba warto.

Ocena ogólna: 8.3
Grafika: 9
Dźwięk: 9
Grywalność: 7

Autor

Komentarze

  1. Witamy w elitarnym gronie osób recenzujących gry na PC w retroage, jest nas już czterech.
    Grałem w Betrayer i uważam że to bardzo intrygująca, ale niestety nie do końca przemyślana gra, również miałem spore problemy z monotonią rozgrywki w późniejszych etapach i również byłem zachwycony gęstym klimatem. Mam natomiast nieco odmienne zdanie na temat sztucznej inteligencji – owszem trudno ją podejść albo zgubić, jednak w przeciwieństwie do pierwszego F.E.A.R. nie potrafią zgrabnie wykorzystać swojej przewagi liczebnej, zamiast próbować podejść nas od kilku stron po prostu walą prosto na nas podkładając się pod ciosy.
    Zakończenie gry było natomiast równie ciekawe jak i przewidywalne oraz nijakie, można było je poprowadzić z dużo większą gracją.

  2. Jakiś czas temu Betrayer został zdjęty z dystrybucji, jeśli jesteście zainteresowani to w obiegu jest wciąż trochę kluczy na „giełdach”.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.