RetroAge Recenzja, PlayStation 2 Dirge of Cerberus: Final Fantasy VII
RecenzjaPlayStation 2

Dirge of Cerberus: Final Fantasy VII

Loading

Do działu PS2 trafia kolejna recenzja – Dirge of Cerberus: Final Fantasy VII. Square-Enix postanowiło stworzyć grę, która bazuje na najlepszej części Final Fantasy. Czy było to dobre posunięcie? Czy twórcy najpopularniejszego jRPG nie bali się, że zhańbią najlepszy tytuł w swoim dorobku? Wszystkich ciekawych zapraszam do czytania.

Gdyby ktoś próbował wskazać 3 najlepsze gry na PSXa, to niezaprzeczalnie znalazł by się wśród nich Final Fantasy VII – dzieło Squaresoftu i zarazem najlepsza pod względem fabularnym część serii. Chyba wszyscy wiedzą o czym opowiada ta wręcz wybitna gra, więc nie ma sensu po raz kolejny streszczać jej historii, gdyż nie w tym rzecz. Chciałbym raczej pokazać jak Square-Enix skorzystało na popularności owego tytułu i postanowiło wydać kilka gier, których akcja rozgrywa się w świecie FFVII. Jedną z nich jest Dirge of Cerberus: Final Fantasy VII.

Głównym bohaterem DoC: FFVII jest Vincent Valentine. Był on jedną z pobocznych (grywalnych) postaci jakie przyszło nam poznać w FFVII. W rzeczywistości to można było ukończyć grę nawet nie wiedząc, że ktoś taki istnieje. A tu niespodzianka, Square – Enix wydaje tytuł poświęcony w całości temu bohaterowi by gracze mogli poznać jego tajemniczą przeszłość.

Historia w Dirge of Cerberus rozgrywa się 3 lata po wydarzeniach z FFVII. W mieście Kalm odbywa się festiwal podczas którego mieszkańcy zostają zaatakowani przez Deepground Soldiers – są to żołnierze pochodzący z tajnego projektu korporacji Shin-Ra, o istnieniu którego wiedziała zaledwie garstka ludzi (w tym szalony profesor Hojo). Atak na Kalm nie jest przypadkowy, gdyż w nim znajduje się nasz bohater Vincent. Co z tym ma wspólnego pan Valentine? Deepground poszukują Protomaterii, która znajduje się w ciele Vincenta i powiem, że nie została tam umieszczona przez pomyłkę (a kto ją tam umieścił dowiecie się sami). Tak krótko prezentuje się fabuła nowego tytułu od Square-Enix i jest zdecydowanie jego najmocniejszą stroną.

Jak wszyscy gracze wiedzą, Final Fantasy to najpopularniejsze turowe jRPG jakie pojawiło się na konsolach. Ktoś kto nigdy w FF nie grał może przeżyć lekki szok po odpaleniu Dirge of Cerberus. A to dlaczego? Ponieważ gra nie jest role-play’em! Square-Enix praktycznie nie ma konkurencji w gatunku jRPG, więc dziw bierze, że próbują stawiać kroki na niezbadanym dla siebie terenie (co prawda były jeszcze inne spin-offy FF, które nie były erpegami, ale nie były tak znaczące). Tym razem developer postanowił zawojować gatunek strzelanin TPP

Twórcy na początku dają nam możliwość rozegrania tutoriala, który wprowadzi nas do systemu gry, pozornie wyglądającego na skomplikowany. W rzeczywistości jest łatwy do opanowania i powiem, że czasem może się podobać. Pan Valentine (były członek Turks) świetnie radzi sobie z bronią palną, która oczywiście stanowi podstawę naszego ekwipunku. Na pierwszy plan wysuwa się pistolet, do którego można dołączyć bardzo wiele części. Są to dłuższe lufy, lunety i innego rodzaju akcesoria (kupuje się je w specjalnych pointach), które mają ułatwić nam wykańczanie przeciwników. Pistolet (tak jak inne bronie) jest opisany czterema statystykami, a są nimi: waga, siła rażenia, szybkość oraz zasięg. Jak nie trudno się domyślić wymienione statystyki zmieniają się wraz z modyfikacją którejś z części broni. Tak samo jest przy kustomizacji karabinu maszynowego i strzelby. Do każdej z broni można włożyć także materię, która pozwala na używanie magii (dość silnej). Podczas gry będziemy też mieli okazje postrzelać z działek zarówno stacjonarnych jak i zamontowanego na samochodzie. Vincent potrafi walczyć wręcz i jest to przydatne, gdy przeciwnik podejdzie do nas zbyt blisko. Na swojej drodze spotkamy wielu wrogów, w tym specjalny oddział Deepground – Tsviets – w roli bossów. Szkoda tylko, że panowie ze Square nie pokusili się o ich różnorodność. W grze przewijają się jakieś 3 – 4 typy przeciwników. Na dodatek nie są za mądrzy więc gra jest całkiem łatwa i potrafi nużyć. Jedyną miłą odskocznią od tego jest skradankowy level, w którym pokierujemy Caith Sith’em. Jest on całkiem zabawny i raczej nie powinien nikogo odstraszyć od gry. W grze pojawia się jeszcze reszta starej ekipy z FFVII. Są to: Tifa, Barret, Cid, Yuffie, Red XIII, Reeves no i oczywiście Cloud (którego występ mógłby być dłuższy). Myślę, że to niezłe zagranie ze strony Square, bo to właśnie ma nas przyciągnąć do gry – tęsknota za FFVII. Dobrze, że w ogóle coś nas do tego zachęca, ponieważ brak tych postaci pogrążyłby tytuł całkowicie. W trakcie gry będziemy jeszcze mogli odblokować różne bonusy poprzez zestrzelenie określonej ilości ukrytych fiolek (ukrytych dość słabo co powoduje, że nie ma frajdy z ich poszukiwania). Jak widać rozgrywka to nie żaden przebłysk geniuszu i ktoś taki jak Square-Enix mógł zafundować coś sto razy lepszego. Poziomy to także nie jest szczyt architektury – na ogół jest to kilka korytarzy na krzyż i rzadko zdarza się coś lepszego. Gra jest liniowa do bólu i nigdy nie mamy możliwości samodzielnego wyboru ścieżki prowadzącej do celu. Na dodatek interakcja z otoczeniem jest praktycznie zerowa. Twórcy stwierdzili, że sam tytuł FF sprawi iż ta pozycja będzie dobra. Cóż… pomylili się.

Grafika w Dirge of Cerberus nie jest najgorsza, ale raczej nie ma się czym tu chwalić – FFX który ma już swoje latka wygląda lepiej. Jedyne co może się podobać (a nawet zachwycić), to renderowane filmiki wykonane tą samą technologią co Final Fantasy: Advent Children. Prezentują się wyśmienicie zarówno technicznie jak i reżysersko.
W grze uraczono nas ładną animacją bohaterów, która prezentuje się szczególnie dobrze podczas scenek na silniku gry. Modele postaci są dobrze wykonane, ale bez żadnych szaleństw. Można dostrzec takie rzeczy jak np. falująca peleryna Vincenta, ale nie uświadczymy tego za często. Poziomy są słabo zaprojektowane i próżno doszukiwać się w nich szczegółów. Chyba każdy wie, że w Square-Enix pracują utalentowani ludzie, którzy potrafią tworzyć piękne gry. Wygląda na to, że tym razem nie mieli ochoty posiedzieć nad Dirge of Cerberus, bo grafika jest tylko średnia.

Dźwięk w grze jest na poziomie i zarówno broń palna jak i magia brzmią dobrze. Voice – acting to także pozytywna strona tytuł (jeśli nie porównamy go z tym którego uświadczyliśmy w „dziesiątce”). Muzyka to drugi najmocniejszy punkt Dirge of Cerberus. Raz przygrywają nam kawałki spokojne, a raz ostrzejsze. W DoC usłyszymy także japońskiego muzyka Gackt’a (który w Japonii reklamował MGS2 w telewizji). To nie lada gratka dla jego fanów.

Dirge of Cerberus nie może być nazwany grą dobrą, ponieważ wiem na co stać Square-Enix i to jest zdecydowanie poniżej ich poziomu. Tytuł to kolejna bardzo przeciętna strzelanka TPP na PS2 nie wnosząca żadnych innowacji do gatunku. Fani shooterów nie mają czego tu szukać. Gra jest przeznaczona tylko i wyłącznie dla maniaków Final Fantasy VII, którzy nie mogą przeżyć dnia bez swego ukochanego tytułu. Pozostali nie powinni spodziewać sie po nim niczego specjalnego i powinni odjąć 2 punkty od oceny ogólnej.

Ocena ogólna

Dirge of Cerberus: Final Fantasy VII

PLAYSTATION 2

Grafika
70%
Dźwięk
80%
Grywalność
60%

Autor

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.