RecenzjaSNES

F-Zero

Loading

Silniki warczą, zawodnicy patrzą na siebie zza czarnych wizjerów kasków – nagle słychać dźwięk oznajmiający rozpoczęcie wyścigu. Ruszyli! Znikają za horyzontem w mgnieniu oka. Ryk maszyn staje się nie do zniesienia. Jedna z maszyn wyprzedza drugą, a kolejna dubluje. Zawodnik w różowym pojeździe uderza o barierę laserową na boku toru i odbija się w kierunku sąsiedniej. Meta tuż przed nimi! Prowadzi zawodnik w żółtym bolidzie. Ale co to!? Na prowadzenie wysuwa się zawodnik w niebieskim pojeździe! Pruje powietrze niczym odrzutowiec, nawierzchnia nagrzewa się do czerwoności od płomieni buchających z rur wydechowych, zawodnik zostaje wgnieciony w fotel i… kończy wyścig na pierwszym miejscu! Tłum wiwatuje! Reszta rajdowców jest wściekła! Brawa dla zwycięzcy! Jeżeli ten krótki opis cię zainteresował, zapraszam do recenzji klasycznej SNES-owej wyścigówki F-Zero.

Big Blue
Fabuła gry jest bardzo prosta i przejrzysta. Jest rok 2560, multimiliarderzy znudzeni swoimi pozbawionymi adrenaliny życiami utworzyli nową formę rozrywki, bazującą na Formule 1, czyli F-Zero. W wyścigach tych biorą udział specjalne bolidy unoszące się tuż nad ziemią i osiągające prędkości bliskie 500 km/h. Rajdowcy to : Captain Falcon, Dr Stewart, Pico i Samuraj Goroh. Każdy z nich ma swój osobisty pojazd. Gracz może swobodnie wybierać między wszystkimi zawodnikami i bolidami dostępnymi w grze.

Mute City
Do dyspozycji gracz dostaje piętnaście tras w trzech ligach (Knight League, Queen League i King League). Następnie należy wybrać jeden z trzech podstawowych poziomów trudności (beginner, standard i expert). Do odblokowania jest również czwarty poziom trudności (master), który można wybrać dopiero po ukończeniu danej ligi na expercie. F-Zero nie jest grą trudną, ale stanowi satysfakcjonujące wyzwanie i na późniejszych etapach bywa dosyć wymagająca.
Wcześniej napomniałem o „autach”, które można wybrać. Każdy z pojazdów trochę się od drugiego różni: przyspieszeniem, zwrotnością, prędkością maksymalną i wagą. Nie ma więc idealnego wyboru. Stawiając na zwrotność tracimy na szybkości i na odwrót.

Najważniejszy w każdej wyścigówce jest model jazdy. W F-Zero jest on typowo zręcznościowy. Pojazdy pędzą tuż nad nawierzchnią, aż miło, inne „samochody” mijane są w okamgnieniu. Naprawdę czuć pęd pojazdów. Gra się więc naprawdę przyjemnie.

Czas przejść do samych tras. Na niektórych występują różne urozmaicenia w postaci znoszącego na bok wiatru, ramp, boostów (pasów przyspieszających) i tym podobnych udziwnień. Na każdym torze trzeba wykonać pięć okrążeń a za każde przekroczenie linii mety otrzymujemy dodatkowy boost, który daje naszemu pojazdowi takiego kopa, że aż oczy łzawią.
Niestety brak tu lokalnego multiplayera. Przez ten fakt ocena za grywalność pójdzie o kilka oczek w dół.

Port Town I
Czas przedstawić F-Zero od strony audiowizualnej. Grafika, dzięki wbudowanego w konsoli Super Nintendo Mode 7 i użyciu skalowania, pozwala na stworzenie iluzji głębi i trójwymiaru, tak pożądanego na początku lat ‘90. Sprite’y bolidów są szczegółowe i dobrze wykonane, natomiast samo otoczenie nie jest aż tak ładne, ale przez lwią część gry jest zaledwie rozmytym podłożem i niezbyt wyjątkowymi tłami.

Muzyka pasuje do ogólnego klimatu gry i stoi na wysokim poziomie. Jest szybka, pompująca adrenalinę oraz co jest charakterystyczne dla SNES-a, bardzo podobna do gry na prawdziwych instrumentach. Efekty dźwiękowe też są niczego sobie.

Silence

Podsumowując, F-Zero to porządna ścigałka na stare, dobre Super Nintendo. Jest szybka, ładna, dobrze brzmi i daje dużo radości z gry. Największym jej minusem jest brak lokalnego multiplayera, który z pewnością podniósłby ocenę końcową. Jednak dla graczy ceniących sobie solidny tryb singleplayer, bierzcie ją w ciemno.

Ocena ogólna

F-Zero

SNES

Grafika
80%
Dźwięk
80%
Grywalność
80%

Autor

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.