RetroAge Recenzja, Xbox Halo: Combat Evolved
RecenzjaXbox

Halo: Combat Evolved

Loading

XXVI wiek. Ziemia jest zbyt przeludniona, by pomieścić wszystkich jej mieszkańców. Dzięki odkryciu podróży nad świetlnych udało się rozwiązać ten problem. Ludzkość była w stanie skolonizować inne planety, w różnych układach słonecznych. 32 lata później nastąpił atak na jedną z kolonii. Jego sprawcą była niezidentyfikowana obca rasa zwana Przymierzem. Kosmici podróżowali w poszukiwaniu ludzkich kolonii, unicestwiając jedną za drugą. Nasz gatunek stał na skraju wymarcia. W celu jego uratowania na planecie Reach stworzono ściśle tajny projekt wojskowy, mający wyszkolić super żołnierzy, których celem będzie ochrona naszej rasy przed Przymierzem – nazwano ich Spartanami. Było ich jednak zbyt mało, by odwrócić losy wojny. Pewnego dnia dochodzi do ataku na planetę Reach. Mimo udziału Spartan w jej obronie zostaje ona całkowicie zniszczona. Przymierze było o krok od zaatakowania Ziemi. Aby uchronić błękitną planetę, statek kosmiczny Pillar of Autum z jedynym ocalałym Spartaninem na pokładzie wykonuje ślepy skok w głąb przestrzeni kosmicznej, mając nadzieję odciągnąć Przymierze od Ziemi, a także znaleźć sposób na pokonanie wrogiego najeźdźcy.

Tak zaczyna się historia jednego z najpopularniejszych FPS-ów, Halo: Combat Evolved. Dzieło studia Bungie zostało wydane 15 listopada 2001 roku jako pierwszy exclusive, na pierwszą konsolę Microsoftu, Xbox.

W grze kierujemy poczynaniami Spartanina nr 117 imieniem John, szerzej znanego jako Master Chief. Wraz z nim zbadamy tajemniczy zakątek kosmosu, gdzie po skoku w nad przestrzeń pojawił się Pillar of Autum. Grę zaczynamy od przebudzenia w komorze kriogenicznej. Naukowcy pokładowi proszą nas o wykonanie kilku prostych czynności, mających na celu sprawdzenie poprawności działania kombinezonu. Przybiera to formę krótkiego tutoriala, który zostaje jednak przerwany przez abordaż żołnierzy Przymierza na nasz okręt. Po utorowaniu sobie drogi do mostka kapitana Keysa dowiadujemy się, iż Pillar of Autum natrafił na tajemniczą planetoidę. Czym ona jest? Jakie zamiary ma wobec niej Przymierze? Czy Master Chief zdoła ocalić ludzkość od zagłady? Na te pytania poszukamy odpowiedzi przez składającą się z 10 misji kampanię. Mało tego, z czasem fabuła staje się bardziej złożona i zagmatwana, niż się początkowo wydaje. Nie wiem, czy w jakimś innym FPSie (a grywam w nie sporo) historia potrafiła mnie tak wciągnąć, jak w Halo: Combat Evolved. To zdecydowanie mocny punkt gry.

Tak jak wspomniałem na początku, Master Chief wyróżnia sie od innych żołnierzy za sprawą kombinezonu bojowego o nazwie MJOLNIR. Dzięki niemu nasz bohater jest szybszy i silniejszy od zwykłych ludzi. Dodatkowo, za sprawą tarczy energetycznej, przez pewien czas jest chroniony przed ogniem nieprzyjaciela. Jej moc jednak spada wraz z otrzymanymi obrażeniami, a gdy spadnie do zera, pozostanie nam jedynie kilka punktów życia, a wówczas nie potrzeba już zbyt wiele, by nas wykończyć. Na szczęście tarcza powraca do stanu poprzedniego, gdy jesteśmy poza ostrzałem wroga. Można powiedzieć, że Halo to pierwszy FPS z samoczynnie regenerującą się energią. Jednak utracone punkty zdrowia nie wracają do poprzedniego stanu, chyba że znajdziemy apteczkę. Hełm naszego kombinezonu służy jednocześnie jako HUD. Informuje nas o stanie tarczy, ilości punktów zdrowia i amunicji. Posiada także radar pokazujący położenie wroga i sojuszników. W MJOLNIR zamontowano też latarkę oświetlającą nam ciemne pomieszczenia. Oprócz tego kombinezon ma wbudowaną sztuczną inteligencję o imieniu Cortana, która posiada postać młodej kobiety. Jest ona nieocenioną pomocą na polu walki. Informuje nas o aktualnych celach, wskazuje drogę, włamuje się do obcych komputerów, czy komunikuje się z naszymi sojusznikami. Cortana jest nad wyraz ludzka i inteligentna jak na SI. Potrafi rzucić kąśliwym żartem, ale też martwi się o nas w szczególnie niebezpiecznych sytuacjach. Dzięki temu szybko zdobyła moją sympatię. Master Chief może nosić najwyżej dwa rodzaje broni równocześnie i w zasadzie tyle samo granatów. Uzbrojenie po stronie Ziemian jest dosyć standardowe. Do dyspozycji mamy pistolet z celownikiem teleskopowym, karabin szturmowy, snajperkę, granatnik, strzelbę, wyrzutnię rakiet czy granat odłamkowy. O wiele mniej standardowo prezentuje się arsenał obcych, z którego również możemy korzystać, zabierając go pokonanym wrogom. Najsłabsza z nich to pistolet plazmowy. Strzela on pojedynczymi pociskami plazmy, które jednak zadają dość niewielkie obrażenia. Jednak prawdziwa siła tej broni objawia się, gdy dłużej przytrzymamy przycisk strzału. Wówczas kumulujemy plazmę, tworząc wielki pocisk, który potrafi zadać już znaczące obrażenia. Ciężko jednak nią trafić pozostających w ciągłym ruchu wrogów, dlatego uważam ją za mniej użyteczną. Z kolei moją ulubioną bronią jest karabin plazmowy. Strzela on kulami energii w trybie półautomatycznym i automatycznym, zadając przy tym całkiem niezłe obrażenia. Jeżeli jednak zbyt długo prowadzimy ogień ciągły, potrafi się przegrzać i trzeba chwilę poczekać, aż ostygnie. Inną bronią żołnierzy Przymierza jest needler, strzelający samonaprowadzającymi igłami energii plazmowej. Owe pociski wbijają się w przeciwnika, a po chwili wybuchają, zadając całkiem spore obrażenia. W trakcie walki z obcymi natkniemy się także na karabiny stacjonarne. Charakteryzują się sporą siłą ognia i świetnie radzą sobie w walce z przeważającymi siłami piechoty, jak i pojazdami. Obcy nie gęsi i swoje granaty też mają. Ich plazmowa odmiana potrafi przykleić się do celu lub podłoża i wybuchnąć po trzech sekundach, zadając spore obrażenia. W trakcie gry natrafimy także na miecz plazmowy. To znakomita broń na krótki dystans, jedno uderzenie zabija od razu. Ogólnie nie natrafiłem na jakąś kiepską broń. Wszystkie potrafią być bardzo użyteczne i nie raz uratują nam skórę. Na polu walki natrafimy także na kilka przydatnych przedmiotów, jak apteczka odnawiająca wszystkie punkty zdrowia, pancerz dodatkowo ochraniający przed obrażeniami, czy niewidzialność pozwalającą ukryć się przed wrogami.

Po polu walki nie będziemy się poruszać jedynie na piechotę. W niektórych miejscach wskoczymy do pojazdów. Ziemianie dysponują samochodem terenowym Warthog uzbrojonym w karabin stacjonarny, a także czołgiem Scorpion wyposażonym w działo i karabiny. Obcy zaś posiadają mały i niezwykle zwrotny pojazd naziemny Ghost, a także latający Banshee. Oba uzbrojone są w działka plazmowe. Przymierze ma także swój czołg strzelający potężnymi kulami plazmy. Choć jazda pojazdami może się wydawać miłą odmianą od biegania, sterowanie potrafi skutecznie zepsuć frajdę poruszania się wehikułami. Lewa gałka odpowiada za ruch do przodu i do tyłu, prawa zaś równocześnie za skręcanie i obracanie kamery. Działa to jednak kiepsko i przeszkadza, zwłaszcza gdy omijamy przeszkody podróżując Warthogiem. Irytuje to tym bardziej, że w jednej misji precyzyjne pokonywanie pojawiajacych się na drodze przeszkód jest niezbędne do jej ukończenia.

Żołnierze Przymierza występują w kilku odmianach. Najsłabsze z nich to Trepy. Są to małe, przypominające dwunogie żółwie, stworzenia. W pojedynkę nie stanowią zagrożenia, za to w większych grupach trzeba już na nie uważać. Są one dość tchórzliwe i bardzo zabawne. Widok uciekającego w panice Trepa, jak i słuchanie ich odgłosów, potrafiło mnie nieźle rozbawić. Kolejnym wrogiem są chowające się za energetycznymi tarczami Szakale. Ich osłona utrudnia trafienie w nieodkryte miejsca, jednak pod silnym naporem ognia szybko gaśnie, czyniąc ich łatwymi celami.Groźnym przeciwnikiem jest z kolei Elita. To silne, niewiele większe od człowieka, istoty. Posiadają taką samą energetyczną tarczę, jak nasz bohater, do tego są szybkie i zwinne, co czyni je trudnymi celami. Największym wyzwaniem są jednak Łowcy. Te sporych rozmiarów bestie swoją niewielką mobilność nadrabiają niezwykle wytrzymałym pancerzem, jak również potężną bronią plazmową. Jest ona zdolna zabić nas jednym strzałem i naprawdę trzeba nieźle się nastrzelać, by utłuc tych drani. Na tym wachlarz przeciwników się nie kończy, jednak nie zdradzę więcej, gdyż byłby to spory spoiler, a tego nie chcę Wam przecież robić. Na pochwałę zasługuje sztuczna inteligencja wrogów. Szukają osłon, stosują uniki, a osamotnione Trepy uciekają do swoich pobratymców. Zważywszy na fakt, iż gra ukazała się w 2001 roku, jestem pełen uznania dla programistów. Chciałbym, by wiele współczesnych gier miało tak dopracowaną SI. Do tego wrogowie często atakują w większych grupach, co sprawia, iż większość starć należy nieźle zaplanować. Bezmyślne wybiegnięcie i strzelanie do wszystkiego co się rusza, może się dla nas bardzo przykro skończyć. To co jedynie denerwuje to fakt, że w niektórych misjach gdzieś w połowie gry liczba wrogów jest tak olbrzymia, iż walki przypominają te z Serious Sama i nie raz ze znużeniem myślałem: ach, ilu ich jeszcze wyskoczy. Abyśmy nie czuli się osamotnieni, w niektórych misjach wspomagać nas będą ziemscy żołnierze. Nie można im co prawda wydawać rozkazów, jednak ich SI także zostało dobrze zaprojektowane i w walce radzą sobie nieźle. Co do misji są dość różnorodne. Raz trzeba będzie coś znaleźć, innym razem kogoś eskortować. Zdarzy się też bronić danego obszaru i coś wysadzić. Stan gry jest zapisywany automatycznie po dotarciu do danego punktu kontrolnego. Punkty te są rozmieszczone dość równomiernie i raczej się nie zdarzyło, bym musiał przechodzić ponownie olbrzymi fragment gry. Miejscami naszych działań są statki kosmiczne ludzi, jak i obcych, a także budowle tych drugich. Nie zabraknie także walki na otwartych przestrzeniach, nad złocistą plażą, w pełnym niesamowicie wysokich drzew lesie, na bagnach, czy w zimowej scenerii. Lokacje jak na wiek gry prezentują się bardzo ładnie i mają swój specyficzny klimat. Szczególnie podobały mi się wspomniane okręty obcych i ich budynki. Nie mogę również nic zarzucić designowi postaci ani pojazdów, który również wygląda bardzo dobrze. Jeszcze lepiej prezentuje się oprawa dźwiękowa. Kiedy zaraz po uruchomieniu gry usłyszałem chór na modłę tych gregoriańskich, przeszły mnie ciarki. Muzyka w trakcie gry również brzmi niesamowicie. Szczególnie spodobał mi się utwór w trakcie walki, gdzie słyszymy śpiewy niczym indiańskich plemion. Samym dźwiękom w grze nie mam nic do zarzucenia. Aktorzy podkładający głos postaciom także świetnie wywiązali się ze swojej roli.

Przyznam się, że nie byłem nigdy zwolennikiem grania w FPSy na padzie. Po ukończeniu Halo: Combat Evolved zmieniłem jednak zdanie. Sterowanie jest całkiem intuicyjne i można się do niego przyzwyczaić. Nie miałem problemów, by w miarę szybko wycelować tam, gdzie chciałem.

Gra posiada także tryb kooperacji na podzielonym ekranie. Możemy wówczas razem z innym graczem przechodzić całą kampanię, do czego gorąco zachęcam, gdyż zabawa jest wówczas przednia. Jeżeli chcecie zaś powalczyć między sobą, czeka na Was tryb multiplayer do 16 osób. Maksymalnie czterech może grać na podzielonym ekranie. Możliwe są także potyczki przez sieć lokalną (co ciekawe Halo: Combat Evolved nie wspiera Xbox Live). Do dyspozycji mamy pięć trybów gry. Oprócz tych standardowych, jak deathmatch czy capture the flag, znajdziemy tryb King of the Hill, gdzie musimy opanować dany obszar na mapie i bronić go przez określony czas; Oddball polegający na przejęciu piłki i trzymaniu jej przy sobie najdłużej jak się da, a także Race, gdzie musimy zaliczyć wszystkie punkty kontrolne przed innymi graczami. Choć gra się przyjemnie, daleko jej niestety do takich hitów jak Unreal czy Quake.

Podsumowując, Halo: Combat: Evolved to świetna gra, godna tytułu startowego nowej konsoli. Znakomicie stworzone uniwersum, świetna fabuła i dynamiczna walka sprawiają, iż pochłonie Was do reszty i ciężko będzie się od niej oderwać. Śmiało mogę powiedzieć, że to jeden z najlepszych FPSów w jakiego miałem okazję zagrać.

Ocena ogólna

Halo: Combat Evolved

XBOX

Grafika
90%
Dźwięk
100%
Grywalność
90%

Autor

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.