RecenzjaNES

Jackal

Loading

Przed wami kolejny hit od Konami. Tym razem jest to Jackal, który pojawił się na automatach w 1986 roku, a w 1988 trafił na konsolę NES – prosto w łapska graczy, głodnych wojennych klimatów po oglądnięciu kolejnej części kultowego Rambo. Gra nieco już zapomniana i przysłonięta przez karty historii, ale mimo upływu ponad dwóch dekad wciąż jest wyjątkowo dobra i mega grywalna. Można by rzec, że kartridż Jackal’a wręcz ocieka miodem.

Jackal to kolejna po Contrze i Rush’ Attack gra od Konami o tematyce wojennej. Tym razem dla odmiany mamy do czynienia z widokiem z góry, a po terenie wroga przyjdzie nam poruszać się jeepem (lub dwoma w trybie kooperacji). Tytułowy Jackal to czteroosobowa drużyna najemników w skład której wchodzą: porucznik Bob – najlepszy strzelec wyborowy w historii zielonych beretów; sierżant Quint – rajdowiec słynnego Indy car, który postanowił zostać najemnikiem; pułkownik Decker – dowódca oddziału, odznaczony medalem honoru w czasie wojny w Wietnamie; kapral Grey – zwycięzca sześciu europejskich wyścigów Grand Prix i najlepszy znany kaskader.

Misja specjalna naszej czwórki bohaterów to uratowanie żołnierzy, którzy trafili do niewoli. Przed nami sześć bardzo zróżnicowanych i długich etapów najeżonych jednostkami wroga. Jeńcy wojenni, których musimy uwolnić, przetrzymywani są w barakach, z których należy ich zabrać do naszego samochodu, a następnie przewieźć na lądowisko, na którym czeka już na nich helikopter. Nie trzeba dodawać, że za każdego zakładnika przywiezionego na miejsce otrzymujemy sowitą rekompensatę punktową oraz upgrade broni. Skoro jesteśmy już przy broni to należy wspomnieć, że nasz jeep wyposażony jest w ich dwa rodzaje. Pierwszą z nich jest karabin maszynowy, który ma tę wadę, że potrafi strzelać tylko w jednym kierunku – do przodu. Jego skuteczność jest niewielka i służy raczej do „czyszczenia” terenu z piechoty. Druga broń to granaty ręczne, którymi możemy obrzucić cięższe jednostki wroga, w tym przede wszystkim te zmechanizowane. Rzucony granat, mimo że leci dość powoli (przez co jest mało skuteczny na te bardziej mobilne jednostki), to ma tę zaletę, że można przerzucić go nad przeszkodami, dzięki czemu łatwiej jest pozbyć się przeciwników zanim ci zbliżą się do nas na odległość pozwalającą im nawiązanie bezpośredniej walki z naszymi najemnikami. To nie koniec naszych możliwości bojowych. Dostępny jest system upgrade’u broni, zamieniający granaty na trzy kolejne typy rakiet. Broń możemy ulepszyć uwalniając i zabierając ze sobą specjalnych (migających) żołnierzy przetrzymywanych w chatkach różniących się nieco od wspomnianych już baraków. Poza tym broń ulepszana jest też za dowiezienie naszych sojuszniczych jednostek na lądowisko oraz za odnalezienie ukrytego na planszach jednego z bonusów. Tych z kolei są trzy rodzaje, występujące w postaci różnokolorowych gwiazdek. Miejsca, w których są schowane możemy odsłonić poprzez strzelanie do nich. Zielona gwiazda to dodatkowe życie, czerwona – zniszczenie wszystkich wrogów w zasięgu wzroku, a migająca oznacza maksymalny upgrade broni.

Rozrzut jednostek wroga jest bardzo duży. Zmierzymy się zarówno z wojskami lądowymi (tu dominuje piechota, artyleria i różne czołgi), lotnictwem (helikoptery i samoloty), oraz marynarką (łodzie patrolowe, statki oraz okręty podwodne). Jest też sporo innych jednostek, które ciężko jednoznacznie zakwalifikować do powyższych grup, ale te pozostawiam już wam do odkrycia drodzy gracze. W każdym bądź razie, jak to w prawdziwych shooterach bywa – nie można spuścić oka z ekranu, bo przez cały czas ktoś w nas pruje z giwery mniejszego bądź większego kalibru.

Na każdego z wrogów przyda się odpowiednia technika, bowiem różnią się oni między sobą zachowaniem i taktyką. Najsłabsza jest piechota, która choć strzela sporadycznie, to jednak jest niemniej skuteczna niż większe jednostki zmechanizowane. Są to popularni „jednostrzałowcy”, którzy składają się już po pojedynczym trafieniu z karabinu maszynowego. Najwięcej radochy daje jednak rozjeżdżanie ich naszym jeepem, więc polecam tę właśnie metodę. Artylerię należy zajechać od tyłu, innych częstować granatem zza muru itd. Mimo niewielkiego arsenału Jackal ma naprawdę spory potencjał, jeśli chodzi o techniki eksterminacji przeciwników.

Na osobny akapit zasługują bossowie czekający na nas na końcu każdej z plansz. Są dużo bardziej wymagający niż zwykłe jednostki. Są oczywiście wytrzymalsi i ostrzeliwują się o wiele skuteczniej. Potrafią napsuć sporo krwi… szczególnie ten z ostatniego etapu. Bossowie są też dużo więksi i często zajmują sporą część ekranu, dzięki czemu z przyjemnością się ich ogląda, a z jeszcze większą pakuje w nich ołów.

Wszystko w Jackalu działa pięknie, wspaniale i bez zarzutu, poza jedną jedyną rzeczą – scrollem obrazu. I nie chodzi mi tu o względy typowo techniczne, a o to, że by przesunąć obszar widzenia, trzeba bardzo mocno zbliżyć się do krawędzi ekranu. Niestety wystarczy moment nieuwagi, aby jednostka która pojawiła się przed nami pół sekundy temu, bezlitośnie nas ostrzelała, co kończy się oczywiście stratą życia. Jest to niezwykle irytujące, ponieważ zginąć w ten sposób jest bardzo łatwo, a że wróg zazwyczaj wyłazi właśnie z tego miejsca, do którego akurat zmierzamy to i zdarza się to nader często.

O grafice pieśni pisać nie ma sensu. Jest stosunkowo prosta, choć trzeba tu przyznać, że wykonana z gustem, więc nie można do niczego specjalnie się przyczepić. Wszystko jest na swoim miejscu, jednostek jest sporo rodzajów, przy czym nie trzeba się zastanawiać się, co jest co, bo widać to gołym okiem. Można oczywiście powiedzieć, że kogoś tam rażą pojedyncze rozsypane piksele udające piasek, ale to raczej standard na NESie. Nie jest to najwyższa liga na tej konsoli, ale wystarcza w zupełności żeby wczuć się w batalie toczącą się na ekranie naszego telewizora.

W trakcie gry przygrywa nam klimatyczna muzyczka. Nie przesadzę stwierdzając, że z powodzeniem można jej też słuchać poza grą. To akurat cecha charakterystyczna gier od Konami na NESie (choćby wspomniane już Contra i Rush’n Attack), że wszystkie utwory jakoś tak zapadają w pamięć i bez chwili zastanowienia można zanucić pod nosem te kawałki nawet po paru latach. Chciałoby się w każdej grze posłuchać takiej wyśmienitej muzyki. Z odgłosami nie jest już tak dobrze i kuleje szczególnie odgłos wybuchu, który razi zwykłym „puf”, kiedy chciałoby się usłyszeć prawdziwe „bum”. Poza tym trzaski rozsypujących się baraków, rykoszety kul karabinowych trafiających w metalowe powłoki czołgów i inne odgłosy prosto z pola walki. Czego chcieć więcej? Może jeszcze parę sampli tu i ówdzie, ale i bez tego jest naprawdę wyśmienicie.

W Jackalu znajdziemy dosłownie wszystko to, czego gracz oczekuje od shootera z prawdziwego zdarzenia. Jest mnóstwo przeciwników, jest system upgradu broni, jest też system kooperacji dwóch graczy, jak również bonusy i urozmaicone plansze z szybko rosnącym poziomem trudności, co wyraźnie zwiększa żywotność gry. Jackal nie doczekał się niestety kontynuacji pozostając nieco w cieniu innych świetnych gier od Konami. Wielka szkoda tym bardziej, że w niczym nie ustępuje tym wszystkim hitom. Jeśli komuś podobają się strzelanki od Konami, to i Jackalem nie będzie zawiedziony, bo to kawał porządnego i miodnego kodu na naszego NESa.

Ocena ogólna

Jackal

NES

Grafika
70%
Dźwięk
80%
Grywalność
90%

Autor

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.