RetroAge Recenzja, GameBoy Advance Naruto: Ninja Council
RecenzjaGameBoy Advance

Naruto: Ninja Council

Loading

Manga i anime Naruto to wielki hit mający wielu fanów na całym świecie. Dzieło Masashi Kishimoto opowiadające o perypetiach tytułowego, młodego, niesfornego ninja, to bez wątpienia jeden z najbardziej znanych shonenów. Wielka popularność przyczyniła się do powstania wielu gadżetów związanych z tą serią. Rynek elektronicznej rozrywki również postanowił uszczknąć kawałek tortu dla siebie. Znany japoński producent zabawek, firma Tomy, zaprzągł do pracy studio Aspect w celu stworzenia elektronicznej gry z Naruto na przenośną konsolę Gameboy Advance. Tak w 2002 roku powstał Naruto Ninja Council.

Jestem Naruto Uzumaki! Owa gra to połączenie platformówki z chodzoną bijatyką. Zaczynamy od wyboru jednej
z dwóch postaci. Są to Naruto Uzumaki lub jego rywal Sasuke Uchiha. Tutaj spotkał mnie pierwszy zgrzyt. A czemu nie można grać Sakurą? Wszak drużyna siódma składała się z trzech członków, nie dwóch. Może twórcy uznali, iż w początkowej fazie serialu nie zna ona jeszcze wielu ciekawych technik? Na pocieszenie mogę powiedzieć, że po ukończeniu gry dwiema powyższymi postaciami odblokowujemy także trzecią. Jaką? Tego wam już nie zdradzę, by nie psuć zabawy. Tak jak wspomniałem, historia rozgrywa się na początku serialu, jednak co bardzo rozczarowuje, nijak ma się do tej znanej z anime. Przy wymyślaniu jej twórcy poszli po najmniejszej linii oporu. Ot, mistrz Kakashi przygotował specjalny trening sprawdzający umiejętności naszych młodych ninja. Cóż za banał! Dlaczego nie zaimplementowano historii z mangi i anime? Choćby niesamowitego starcia na moście z Zabuzą i Haku!
U-zu-ma-ki Naruto Ren Dan!!!

Sama rozgrywka podzielona jest na siedem poziomów, a każdy z nich na dwie plansze. Jak to w platformówkach bywa, skaczemy i walczymy z wrogami. Za atak odpowiadają dwa przyciski. Klepiąc jeden z nich wyprowadzamy serie ciosów rękami i nogami, drugim zaś rzucamy bronią miotaną. Ta występuje w trzech odmianach. Są to shurikeny, kunaie i igły. Te pierwsze to standardowe „gwiazdki” ninja. Drugie to nożyki, które oprócz tego, że zadają większe obrażenia, to jeszcze neutralizują rzucane w nas shurikeny wroga. Igły z kolei zadają najmniejsze obrażenia, za to lecą w dwóch kierunkach, do góry i na wprost. Oprócz tego dysponujemy jeszcze atakami specjalnymi zwanymi ninjutsu. Każda z postaci posiada cztery takie ataki, przy czym czwarty odblokowywujemy przez znalezienie ukrytego zwoju na jednej z lokacji. Owe techniki zużywają pasek chakry, który odbudowuje się samoczynnie. Trwa to szybciej, gdy obrywamy od wroga. Ninjutsu różni się w zależności od postaci. Naruto zamienia się w nagą pannę bądź cały harem, czym omamia wrogów, przywołuje swoje klony i wykonuje ataki shuirkenami, bądź tworzy zabójcze kombo albo przemienia się w lisią bestię, lecząc się i zadając spore obrażenia wrogom. Sasuke rzuca dużą ilością shurikenów, wystrzeliwuje potężny płomień, strzela kulami ognia we wszystkie strony, bądź wybija wroga w powietrze, by wykonać potężne kombo. Mimo, iż według mangi i anime na początku ninja z klanu Uchiha jest tym lepszym, to jednak techniki tytułowego bohatera są silniejsze. Chakra Naruto również ładuje się szybciej niż jego rywala. Sasuke przeważa jedynie w kwestii szybkości. Co dziwne, w czasie ładowania ninjutsu postacie są praktycznie nietykalne.

Dattebayo!!!
Rozczarowała mnie bardzo wielkość plansz. Są one przeraźliwie małe. Żeby wydłużyć czas ich eksploracji, twórcy porozmieszczali na nich znaczki liścia. By je odnaleźć, nie raz trzeba zboczyć z głównej drogi, zawrócić, bądź skoczyć na niższy poziom. Łącznie jest ich setka, a zebranie wszystkich daje dostęp do galerii obrazkowej i przesłuchania dźwięków z gry. Jak dla mnie nie jest to jakaś wypasiona nagroda, więc po prostu nie miałem żadnej motywacji, by zawracać sobie głowę ich szukaniem. Jeżeli już zbaczałem ze ścieżki, to w celu zgarnięcia broni miotanej, znalezienia schowanej Sakury lub Hinaty, które odnawiają punkty zdrowia albo mistrza Iruki, który dodaje dodatkowe życie. Tak czy siak ukończenie etapu zajmuje góra parę minut, przez co cała gra jest bardzo krótka. Poziomy są za to różnorodne. Nasze zmagania toczyć będziemy na moście, w jaskiniach, lesie, wiosce bądź na Górze Pięciu Kage. Na każdym poziomie, prócz pierwszego, znajdziemy zwój pozwalający na korzystanie z jednego specjalnego ninjutsu umożliwiającego pokonywanie spotkanych na drodze przeszkód. Są to: zwój ziemi pozwalający robić dziury w podłożu, w określonych miejscach, zwój piorunu niszczący skały, zwój ognia podpalający drzewa, czy zwój wiatru umożliwiający wyższy skok. Nic nie stoi na przeszkodzie, by użyć ich również do atakowania wrogów. Jeśli mowa o przeciwnikach to jest ich parę rodzajów. Atakować nas będą zwierzaki, takie jak: wrony, nietoperze, robale, węże, a także inni shinobi. Wśrod nich natrafimy na chuunina, który walczy głównie wręcz, kobietę ninja, która atakuje shurikenami z dystansu i do tego potrafi znikać, asysyna potrafiącego zwinąć się w kulę, a także niezwykle wytrzymałego jounina. Przed dotarciem do końca poziomu spróbują nas także powstrzymać przepaście, kolce, czy zapadające się pod naszym ciężarem kładki. Jednak wszystkie te trudności nie stanowią większego wyzwania i praktycznie każdą planszę można bez problemu ukończyć za pierwszym podejściem. Możliwe, że twórcy adresowali grę do młodszego odbiorcy, więc nie chcieli, by była ona za trudna. Moim zdaniem jednak przegięli. Niewiele trudniejsze są starcia z bossami. Wśród nich napotkamy całą plejadę ninja znanych z serialu. Powalczymy między innymi z przejmującą czasowo kontrolę nad ciałem wroga Ino, stylizowanym na mistrza sztuk walk Rock Lee, władającą wiatrem Temari, czy sterującym marionetkami Kankuro. Jak widać, bossom nie można odmówić różnorodności. Nie wiem tylko, czemu z dwoma z nich musimy walczyć dwa razy. Zupełnie jakby trudno było znaleźć jeszcze dwóch przeciwników, co w takim morzu postaci, jaki oferuje serial, jest niemożliwe. Pokonanie bossów również nie jest trudnym zadaniem. Najczęściej wystarczy podchodzić blisko wroga, okładać go i okazyjnie odpalić jakieś ninjutsu. Raptem przy paru przeciwnikach trzeba trochę pokombinować, a najwięcej problemów sprawi tylko ostatni z nich. Zakończenie, podobnie jak i sam początek – rozczarowuje. Niezależnie czy gramy Sasuke, czy Naruto, przeczytamy mniej więcej podobne dialogi końcowe. Żeby przedłużyć tą krótką grę, dodano jeszcze tryb rozgrywki zwany Free Mode. Nie jest on jednak zbyt ciekawy. Pozwala wybrać dowolną, już ukończoną planszę i rozegrać ją jeszcze raz. Jednak jak wspomniałem, nie są one zbyt pasjonujące, więc nie sądzę, by tryb ten miał wielu fanów.

Ukryta Wioska Liścia
Grafika w grze jest przeciętna. O ile tła i lokacje mogą się nawet podobać, to postacie już niekoniecznie. Są małe i niezbyt szczegółowe. Ich animacja również nie powala. Fajnie za to prezentują się obrazki postaci, gdy odpalimy jakieś ninjutsu. Dźwięk także nie zachwyca. Wielka szkoda, że twórcy nie wykorzystali muzyki znanej z serialu. Zamiast tego skomponowali własne melodie, które mimo iż uszu nie kaleczą, nie mają nawet startu do tego, co słyszymy w anime. Są po prostu przeciętne. Plus należy się za to, za głosy postaci. Jeżeli gramy w japońską wersję, usłyszymy oryginalnych, znanych z anime seiyu. Gdy jednak odpalimy tę anglojęzyczną, głosu postaciom użyczą aktorzy znani z amerykańskiego dubbingu. To fajny ukłon w stronę fanów. Odgłosy walki brzmią już tak sobie. Ot, jakieś trzaski i nic więcej.
Przyznam, że jako wielki fan Naruto odszedłem od gry mocno rozczarowany. Choć jest ona całkiem przyzwoita, można było lepiej wykorzystać potencjał anime. Do konkurencyjnego Dragon Ball Advance Adventure, Naruto Ninja Council nawet się nie umywa. Pograć można, ale nie będzie to tytuł, jaki zapamiętacie na lata.

Ocena ogólna

Naruto: Ninja Council

GAME BOY ADVANCE

Grafika
60%
Dźwięk
60%
Grywalność
60%

Autor

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.