RetroAge Recenzja, PlayStation 2 Need for Speed Underground 2
RecenzjaPlayStation 2

Need for Speed Underground 2

Loading

Lenistwo po raz kolejny wzięło nade mną górę w wyniku czego dział Playstation przez ponad miesiąc nie doczekał się update’u. Jednak w końcu przyszła pora na nowy materiał. W dniu dzisiejszym dział PS2 zostaje wzbogacony o recenzję Need for Speed Underground 2. Tytuł wszech i wobec znany (grupa docelowa to właśnie mainstream). Czy jest lepszy od swego poprzednika? Przekonajcie się sami – zapraszam do czytania.

Seria Need for Speed to jedna z najbardziej rozpoznawalnych gier jakich Electronic Arts dorobiło się w swoim – już ponad dwudziestoletnim – czasie istnienia. Pierwsza część ukazała się w 1995 roku i od tego czasu EA karmi nas kolejnymi odsłonami aż do dziś. Jednak w pewnym momencie seria nieco zmieniła swój charakter. A było to w 2003 roku, dwa lata po ukazaniu się filmu „The Fast and The Furious”, który rozpoczął „modę” na tuning samochodów (a tak naprawdę to po prostu rozpowszechnił go na nieco większą skalę).Elektronicy, zainspirowani filmem, wydali na świat nowego NFSa o podtytule Underground. I właśnie wtedy skończyło się śmiganie Lamborghini oraz Porsche po szosach, a gracze zostali wrzuceni do ogromnej metropolii, czego głównym celem był udział w nielegalnych, nocnych wyścigach. Gra odniosła sukces, a zadecydowała o tym przede wszystkim możliwość ingerencji w niemalże każdą część samochodu (z przeważaniem wizualnej strony). Panowie z Electronic Arts dostrzegli w tym ogromny potencjał (szczególnie finansowy) i już zaledwie rok później ukazała się kontynuacja „Podziemia”. Need for Speed Underground 2 – bo o nim mowa – stara się jak najbardziej doszlifować pomysły zawarte w części poprzedniej i wprowadza jedną, dość zasadniczą nowość (którą zajmę się w dalszej części tekstu).

„Moda na sukces” czyli jakby tu wcisnąć historię.

Ścigałki (podobnie jak bijatyki) nigdy nie potrzebowały żadnej warstwy fabularnej aby móc świetnie prosperować. Potwierdzają to choćby takie tuzy jak Gran Turismo – nie ma tu żadnego celu poza wygraniem wszystkich wyścigów i zdobyciem jak największej ilości samochodów. Ale przecież nikt nie powiedział, że nie można by tego wszystkiego dodatkowo „ubrać” w jakąś historię prawda? Jedną z gier ukazujących takie podejście był Ridge Racer Type 4 na PSXa – oprócz walki na torze prezentował przy okazji prostą „fabułę”, która uprzyjemniała przerwy pomiędzy kolejnymi wyścigami. Underground 2 podąża mniej więcej tym tropem. Zaserwowano nam tu – choć prostą do bólu – historię, która jest właśnie takim „umilaczem” czasu. Należy ją zatem traktować z przymrużeniem oka i jako (miły) dodatek do właściwej zabawy.
Historia prezentuje się następująco: przyjeżdżamy do miasta Bayview aby zemścić się na kolesiu, który jest odpowiedzialny za wypadek samochodowy jakiego doznaliśmy parę miesięcy wcześniej. Aby tego dokonać musimy najpierw zyskać szacunek wśród innych kierowców (pokonując ich w wyścigach) aż w końcu znajdziemy się na szczycie drabiny w światku nielegalnych wyścigów. Jak pewnie się domyślacie, droga do celu jest długa i kręta. Co byśmy jednak się na niej nie zagubili, dostajemy pomoc w postaci menadżera. A jest nim dziewczyna o imieniu Rachel, która zadba o wprowadzenie nas w tutejsze realia i często wspomoże nas jakąś cenną radą, bądź wskazówką.
Na tym właściwie kończą się elementy fabularne tej pozycji. Gdyby ich nie było to zapewne nikt by nie zapłakał, ale skoro są to trzeba je zaliczyć na plus (chociażby mały). Zresztą historia nie jest tu elementem, który napędza grę, toteż jej zbytnie rozbudowanie mogłoby doprowadzić do tego, że sama jazda i zabawa w tuning zeszłyby na drugi plan – a tego jak widać twórcy NFSa nie chcieli.

„NFS czy GTA?” czyli co by tu najlepszego wziąć z dzieła Rockstar.

Teraz chciałbym Wam przedstawić największą nowość jaka pojawia się w Underground 2. Szczerze mówiąc jest to nowe doświadczenie dla całej serii Need for Speed. A mowa o mieście Bayview. Co w nim takiego niezwykłego? Otóż jest ono całkowicie otwarte i możemy po nim dowolnie jeździć niczym w GTA. Na wzór serii Rockstar miasto podzielone jest na dzielnice i każda z nich odblokowuje się wraz z postępem w grze. City Core, Coal Harbor, Jackson Heights, Beacon Hill oraz Airport – oto nazwy sektorów po, których będziemy mieli przyjemność się poruszać.
Pojawienie się otwartego miasta wpłynęło na inicjację wyścigów. Teraz aby rozpocząć rajd, najpierw musimy do niego dotrzeć (choć istnieje także opcja tradycyjna – wybór z listy). Nie jest to jednak trudna sprawa, gdyż każdy z nich zaznaczony jest na mapie dostępnej w menu, a także na mini mapie wyświetlanej w lewym dolnym rogu ekranu. Co by jeszcze bardziej ułatwić nam życie, twórcy gry wyposażyli nas w GPS. To urządzenie sprawdza się wyśmienicie – jeśli zaznaczymy sobie punkt do którego chcemy się udać to w mig zostaniemy tam doprowadzeni, a to za sprawą strzałki na ekranie, która cały czas pokazuje nam gdzie jechać (i zawsze wybiera najkrótszą drogę). Bardzo wygodne rozwiązanie bez którego czasem mogłoby być naprawdę ciężko.

„Że jak przepraszam?” czyli kilka słów o walce na torze.

Wyścigi, tak jak w pierwszym Undergroundzie, podzielone są na kilka typów. Kolejno są to: Drag, Drift, Circuit, Sprint, Street X, URL oraz Outrun. Trzy ostatnie to kolejna nowość jak pojawiła się w drugim „Podziemiu”.
Najpierw zajmijmy się URLem. Jest to skrót od Underground Racing League – serii wyścigów (zazwyczaj 3 z rzędu) odbywających się na specjalnie przygotowanych do tego torach. Po każdym z takich wyścigów przyznawane są nam punkty (ich wysokość zależy od zajętego miejsca), których pula całkowita określa naszą pozycję końcową po wszystkich rajdach w lidze.
Każda wygrana w lidze premiowana jest nagrodą pieniężną oraz możliwością wyboru sponsora. Jak nie trudno się domyślić, mając sponsora możemy zarabiać znacznie więcej poprzez udział w organizowanych przez niego wyścigach (przyznawany jest nam także jeden darmowy wóz). Zależnie od tego kto będzie nas finansował, musimy zaliczać inne wyścigi. O co chodzi? Dajmy na przykład, że Sparco płaci nam po 6000 za Drift oraz Circuit, natomiast Toyo nagradza wygrane w Dragach i Sprintach. Tak prezentuje się ta zależność. Oczywiście zanim wybierzemy sponsora jesteśmy informowani o tym jakie wyścigi są przez niego opłacane, zatem każdy może wybrać to w czym najbardziej się lubuje.
Street X to wyścigi na małych, krętych, zamkniętych torach, w których liczy się przede wszystkim dobra przyczepność samochodu oraz jego przyspieszenie. Trzeba tu mieć także jako takiego skilla, gdyż przeciwnicy sterowani przez konsolę wcale nie dają nam żadnej fory i zazwyczaj jedna czy też dwie stłuczki powodują iż możemy odpuścić sobie dalszą jazdę.
Ostatni z nowych typów wyścigów – Outrun – polega na odstawieniu naszego przeciwnika na jak największą odległość. Outruny można rozgrywać tylko podczas eksploracji Bayview (z randomowo napotkanymi kierowcami), gdyż nie wchodzą one w skład „głównych” wyścigów. Zatem jeśli ktoś postanowi wybierać kolejne rajdy z mapy głównej to niestety ich nie uświadczy.
Nowe rodzaje wyścigów dobrze wkomponowują się w rozgrywkę, choć dla mnie i tak najlepiej sprawdza się stary dobry Drift (poślizg za 600 tysięcy punktów potrafi sprawić masę radochy). Cicuit, Sprint oraz Drag także bez zmian (czyli dobrze), choć uważam, że ostatni jest najbardziej oszukanym w całej grze. Przykład? Jadę sobie moim Nissanem Skyline’em 340 km/h, a tu nagle przy samej mecie wyprzedza mnie Peugeot 206. Czyli co, jechał ze 360km/h? To jakiś niesmaczny żart i najbardziej irytująca rzecz jaka pojawiła się w tym tytule. Takie cuda to wcale nie rzadkość i można tego doświadczyć wiele razy choćby na standardowym poziomie trudności. Nie wiem kto to wymyślił ale niech następnym razem zastanowi się dwa razy zanim wsadzi coś takiego do gry.

„Łabędziem być” czyli salon piękności dla samochodów.

Esencja Undergrounda – czyli tuning – ponownie sprawdza się świetnie. Tak jak poprzednio mamy dostęp do strony technicznej oraz wizualnej naszej maszyny. Pole do popisu jest naprawdę duże: maski, zderzaki, lampy, drzwi, spoilery, felgi, tłumiki – to wszystko podlega rozbudowie. Oczywiście pojawiło się także kilka nowinek w tym temacie, choć w pierwszej części wydawało się, że można przerobić już wszystko.
Liczba części także się zwiększyła dzięki czemu możemy zbudować niemal nieograniczoną ilość wariacji danego pojazdu. Edytorem wozów można bawić się bardzo długo i czasem odpala się grę tylko po to aby przerobić kolejny samochód. Jeśli naprawdę się przyłożymy to możemy stworzyć niemal małe dzieło sztuki – wystarczy trochę wyobraźni oraz szczypta inwencji. Efekt potrafi być bardziej niż zadowalający.

„Tylko tyle?” czyli rozpatrzenie kwestii dostępnych maszyn.

Przejdźmy teraz do kolejnego z najważniejszych elementów a mianowicie samochodów. Pośmigamy sobie zarówno japońskimi, europejskimi jak i amerykańskimi cackami. W nasze ręce oddano wozy ze stajni Mitsubishi, Nissana, Mazdy, Toyoty, Peugeota, Forda, Cadillaca, Opla, Audi, Hondy a także Subaru. Niestety od każdego producenta mamy zaledwie po 2-3 maszyny. Łącznie jest 30 samochodów. Liczba ta może nie jest powalająca – szczególnie w porównaniu do GT – ale za to każdego z „rumaków” można w pełni przerobić, a następnie cieszyć nim wzrok i słuch.

„Ależ to piękne” czyli co nieco o grafice.

Oprawa wizualna w Underground 2 jest naprawdę dobra, choć na pewno nie powalająca. Najładniej (co oczywiste) prezentują się samochody. Maszyny są dobrze oświetlane i robią bardzo pozytywne wrażenie. Tekstury w tej produkcji są ładne ale niestety nie tyczy się to podłoża oraz budynków – te mają dość słabą jakość i raczej nie zachwycą nikogo kto widział MGS2 czy też DMC. Drzewa to także raczej nie jest szczyt możliwości PS2, choć przyznam, że wyglądają niczego sobie.
Bardzo fajnie prezentują się także efekty pogodowe. Jazda podczas deszczu naprawdę robi wrażenie (podłoże też wtedy wygląda lepiej) niestety jednak na samochód jakoś nie ma to wpływu tzn. nie widać na nim ani kropli wody (chyba przeceniam sprzęt Sony).
Słabo prezentują się także „normalne” samochody prowadzone przez zwykłych kierowców. Swoim poziomem wykonania to wcale nie wyglądają lepiej niż na PSXie – poważnie. Są naprawdę słabiutkie, a w porównaniu do tego co my prowadzimy to wręcz okropne. Na dodatek wloką się po autostradzie 50 km/h i czasem potrafią zepsuć nam cały wyścig. Ale to już inna sprawa.
Mimo iż poszczególne elementy nie wyglądają przepięknie to całościowo tytuł prezentuje się bardzo sympatycznie i wiele razy będzie na czym zawiesić oko (np. panorama Bayview oglądana ze szczytu wzgórza). Solidna, choć pozostawiająca nieco niedosytu robota.

„Słyszałeś to?” czyli co z dźwiękiem.

Najpierw skupmy się na soundtracku jaki przygotowali dla nas panowie z EA. Jest to mix hip hopu, rocka i jakiegoś techno. Mnie osobiście w ucho wpadły może ze dwa utwory (w tym Chingy’iego „I Do”) a reszty to szczerze nie pamiętam. Podczas jazdy kawałki nie przeszkadzają ale normalnie to nie słuchałbym praktycznie żadnego z nich (szkoda, że nie ma j-rocka i j-popu, no ale mówi się trudno). Może Wam się spodobają – jak zwykle zależy to także od gustu. Normalka.
Znacznie lepiej prezentują się dźwięki samochodów, które brzmią bardzo realistycznie. Każdy ryk silnika czy pisk palonej gumy to przyjemność dla gracza. Szkoda tylko, że miasto nie jest jakoś bardziej „żywe” pod tym względem. Spowodowane jest to zapewne brakiem jakichkolwiek przechodniów i szumu jaki powodują.
W grze mamy także voice-acting jednak nie stoi on na zbyt wysokim poziomie, toteż nie ma sensu za bardzo się o nim rozpisywać. Powiem tylko iż głosu za Rachel (naszą menedżerkę) udzieliła aktorka Brooke Burke, która spisała się poprawnie. W mojej opinii ani cala lepiej. Po krótkiej analizie widać iż to właśnie na samochody położono największy nacisk – i bardzo dobrze. Po co komu dobry soundtrack bez dobrze brzmiących aut, prawda?

„Noc się skończyła, jedziemy do domu?” czyli podsumowanie.

Dobrnęliśmy prawie do końca tego tekstu, a więc powiedzmy sobie szczerze – czy warto wydać pieniądze na ten tytuł? Odpowiedź brzmi: tak. W grze jest masa roboty co oczywiście wiąże się także z długością rozgrywki. Ukończenie trybu kariery zajmie około 30 godzin. To naprawdę zacna liczba, biorąc pod uwagę, że większość gier pęka w 6-10 godzin. Fani Undergrounda to w ogóle nie powinni się zastanawiać czy zabierać się za tą produkcję – druga odsłona „Podziemia” jest lepsza niż poprzedniczka. Więcej wozów, bardziej rozbudowany tuning, otwarte miasto, czego chcieć więcej?
A co z miłośnikami wyścigów? Oczywiście NFSU2 jest produkcją godną polecenia ale bardziej dla tych, którzy lubią arcade’owe ścigałki, gdyż realizm to rzadko się tu ujawnia (Peugeot 106 przewraca Hummera H2? – a jakże.), więc z Undergrounda żaden symulator jazdy. No i zniszczeń samochodów też nie ma. Czas gry dodatkowo wydłuża tryb multiplayer. Można grać na splitscreenie lub przez neta (niestety tego drugiego nie sprawdzałem więc nie podzielę się wrażeniami).
Pomimo kilku wad tytuł jednak posiada coś co jest najważniejsze – daje radochę. To mówi samo za siebie. Ja uważam, że to jedna z najlepszych gier EA, a zarazem najlepszy NFS. Wy sami zadecydujcie.

Ocena ogólna

Need for Speed Underground 2

PLAYSTATION 2

Grafika
80%
Dźwięk
80%
Grywalność
90%

Autor

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.