RetroAge Recenzja, PlayStation 2 Onimusha: Dawn of Dreams
RecenzjaPlayStation 2

Onimusha: Dawn of Dreams

Loading

Ostatnimi czasy trochę się rozleniwiłem i przez ponad miesiąc nie ukazał się żaden stworzony przeze mnie materiał. Jednak w końcu zabrałem się do roboty czego efektem jest recenzja Onimusha: Dawn of Dreams na PS2. Tytuł miał premierę już jakiś czas temu ale warto się nim zainteresować, gdyż pochodzi od jednego z najlepszych japońskich developerów – Capcom. Jest to już czwarta odsłona jednej z ich flagowych serii, która mimo, że nie wnosi za wiele nowego to skutecznie potrafi przykuć do konsoli. A zresztą sprawdźcie sami. Zapraszam do czytania.

Slashery to gatunek, który może pochwalić się całkiem pokaźną liczbą tytułów na PlayStation 2. Jednak gdy przyjrzymy mu się bliżej dojdziemy do wniosku, że tak naprawdę jest tylko kilka produkcji rzeczywiście wartych ogrania. Nikt chyba się nie zdziwi jeśli powiem, że w większości przypadków pochodzą one od jednego developera. Capcom (bo o nim mowa) zdecydowanie bryluje w temacie siekanin i to właśnie on stoi za dwiema najbardziej wartościowymi rzeźnickimi seriami na Czarnule – Devil May Cry i Onimusha.

My przyjrzymy się bliżej tej drugiej, a konkretnie jej czwartej odsłonie. Onimusha: Dawn of Dreams ujrzała światło dzienne w 2006 i patrząc na stopień jej rozbudowania oraz to jak bardzo ją dopracowano, spokojnie można orzec iż jest to jedna z najlepszych gier jakie PlayStation 2 miała okazję gościć.

„A New Dawn, A New Hero, A New Enemy…”

Po tym jak Oda Nobunaga został pokonany, tron w Japonii przejął Hideyoshi Toyotomi. Nowy władca zakończył wojny i przyniósł swoim poddanym upragniony pokój. Sytuacja ta trwała przez 15 lat, jednak z dniem 29 czerwca 1596 roku wszystko uległo zmianie – na niebie pojawiła się tajemnicza gwiazda „Omen Star”. Od tego czasu Japonię zaczęły nawiedzać klęski żywiołowe, a cesarz Hideyoshi całkowicie się zmienił. Wzrost strachu oraz niepewności w ludzkich sercach zaczęły sprzyjać ponownemu pojawianiu się potworów Genma, które rozpoczęły sianie chaosu.
Cesarz z rodu Toyotomi postawił sobie za cel zgromadzenie jak największej ilości drzew wiśni, których używa jako wylęgarni dla robaków Genma, mających pomóc mu w przejęciu kontroli nad wszystkimi ludźmi. Jednak na jego drodze do całkowitej dominacji pojawia się przeszkoda. A jest nią młodzieniec o imieniu Soki, który za wszelką cenę stara się przeszkodzić władcy w jego dążeniach.

W Dawn of Dreams to właśnie Soki odgrywa rolę głównego bohatera. Ma blond włosy, nosi zbroję, a na czole ma metalowe rogi. Acha, zapomniałbym – nasz heros w walce używa miecza (i to sporego). Jest mega twardzielem i nie boi się nikogo ani niczego. A potwory, czy też raczej potworki, załatwia jednym atakiem. Grając nim czuć prawdziwy power. Jednak Soki nie jest jedyną grywalną postacią. Nie, nie – tym razem mamy ich aż pięć, a każda z nich posiada inne zdolności oraz walczy odmiennym ekwipunkiem. Niebieskiego Demona (bo tak też nazywany jest Soki) wesprą kolejno: Jubei Yagyu (młoda dziewczyna z wioski Yagyu, dzierżąca katanę), Tenkai Nankobo (tajemniczy mnich posługujący się włócznią), Ohatsu (piękna wojowniczka używająca muszkietu) oraz Roberto (ten pan specjalizuje się w walce pięściami). Z tych pięciu wojowników dobieramy sobie dwóch (Soki zawsze musi stanowić jednego z nich) i idziemy się rozprawiać z demonami. Pomiędzy postaciami można w dowolnej chwili się przełączać co czasem jest niezbędne aby dostać się w jakieś miejsce czy rozwiązać jakąś zagadkę.

Główną atrakcję Onimushy stanowią walki, których w grze jest BARDZO dużo. Nie są one jednak w żaden sposób drażniące, a każda kolejna potyczka potrafi dostarczyć masę zabawy. Pojedynki są bardzo dynamiczne i szybkie. Nie raz zdarza się, że walczymy z więcej niż 10 przeciwnikami na raz. W takich sytuacjach często można oberwać w plecy jeśli w porę nie ogarniemy tego co dzieje się na ekranie. Wszędzie kłębi się od świstów, blasków i różnych wybuchów. A to strzelają do nas łucznicy lub nękają nas demoniczni ninja. Albo lepiej – strzelają do nas łucznicy i w tym samym czasie atakują ninja, a z tyłu jeszcze jakiś stwór próbuje przejechać nam maczugą po plecach. Jest naprawdę intensywnie. A jaka zadyma robi się gdy główny bohater przybiera formę Onimushy (pierwszy raz możemy się zmienić gdzieś po 10 godzinach rozgrywki) – ho ho. Krew leje się dookoła, a demony „składają” się, że aż miło patrzeć.
Dawn of Dreams oferuje dość rozbudowany system walki, a wyuczenie się wszystkich dostępnych ataków potrafi zabrać kilka chwil. Postacie zostały opisane całkiem pokaźną ilością statystyk (m.in. Attack, Lift, Critical, Evade), które możemy odpowiednio rozbudować dzięki zdobywanym w walce Skill Points. Bronie tak samo jak bohaterów możemy rozwijać, jednak w tym przypadku potrzebujemy czerwonych „dusz”. A w jaki sposób nabyć coś takiego? Otóż Souls (tak to się zowie w grze) zdobywamy za każdego pokonanego przeciwnika. Dusze mogą występować jeszcze w kolorze żółtym oraz niebieskim. O ile czerwone służą nam jako „moc” dla broni oraz zbroi, tak żółte pomagają nam odzyskać stracone życie, a niebieskie magię. Jeśli chodzi o bronie to nie jesteśmy ograniczeni do posługiwania się tym samym mieczem (czy też muszkietem lub włócznią, zależnie od postaci) przez całą grę, gdyż za odpowiednią sumkę możemy nabyć nowy oręż w specjalnym sklepie (płaci się złotem zdobywanym podczas walki). Wybór jest duży jednak nie warto kupować wszystkiego. A to dlaczego? Bronie mają swoje zalety i wady – miecz zadający ogromne obrażenia jest ciężki co odbija się na tym jak szybko możemy nim atakować, z kolei jakaś słabsza broń nadrabia prędkością. Lubię mieć świadomość, że gdy zmieniam oręż to zmienia się także jego specyfika, a nie tylko wygląd – punkt dla Capcom.
W sklepie możemy jeszcze nabyć różne lecznicze zioła, które w krytycznych sytuacjach mogą nam uratować życie.
Podczas naszych „przebieżek” po japońskim lądzie napotkamy tzw. Test of Valor. Są to zadania, które należy wykonać w określonym czasie, uzyskując jak najlepszy wynik. Zadania, zależnie od rezultatu, są nagradzane przedmiotami oraz medalem (złoty, srebrny oraz brązowy). W grze jest ich pełno, a wymasterowanie wszystkich na złoto potrafi zabrać sporo czasu. I dobrze – im więcej zabawy tym lepiej.

Tradycyjnie na swej drodze – poza zwykłymi „szeregowymi” Genma – spotkamy bossów. Nie są oni jednak zbyt trudni, a gdy wyuczymy się schematów jakimi walczą to pojedynek staje się wręcz dziecinnie prosty. Należy jednak powiedzieć iż potwory, mimo tego, że nie grzeszą mądrością, są strasznie silne. W większości przypadków nasz bohater może paść już po jednym skutecznym combosie wroga, zatem należy być ostrożnym jeśli nie mamy ochoty powtarzać tego samego pojedynku po kilkanaście razy. Niektórzy bossowie są wielgachni i robią kapitalne wrażenie, z kolei inni są wykonani bez polotu i ciężko się nimi zachwycać (oczywiście zależy to też od tego kto ma jaki gust). Ogólnie rzecz biorąc „szefowie” wypadają co najmniej dobrze.

Wspominałem, że na swej drodze będziemy mieli okazje rozwiązywać zagadki. Otóż stanowią one dość ważną część gamplay’u, gdyż zazwyczaj aby dostać się w jakieś miejsce najpierw musimy się zająć łamigłówką. Nie porażają one złożonością choć niektóre potrafią zatrzymać nas na dłużej (szczególnie skrzynie na których musimy ułożyć odpowiednią kombinację kolorów, aby dostać to co jest w środku). Jak pewnie się domyślacie opierają się na tym aby gdzieś przesunąć jakąś dźwignię lub znaleźć klucz do zamkniętych drzwi – takie typowo Residentowe podejście do tego elementu (no i standard także w Onimushy). Czasem jednak (może nawet zawsze) do wykonania danej zagadki potrzeba właśnie dwóch postaci i to uważam za fajne rozwiązanie.

Od strony technicznej gra prezentuje się bardzo zacnie. Grafika w tej produkcji jest wyśmienita i pokazuje, że panowie z Capcomu doskonale opanowali strukturę PlayStation 2. Zachwycają pięknie wykonane modele postaci, obdarzone całkiem ostrymi jak na Czarnulę teksturami. Wszyscy bohaterowie (choć z wiadomych powodów przoduje główna ekipa) mogą pochwalić się masą szczegółów – pięknie wykonane włosy oraz odzianie. Naprawdę nie brakuje im niczego, no może poza tym, że w „odprawach” przed misją mówią nie poruszając ustami – trochę to śmiesznie wygląda.
Warto także wspomnieć o poziomach po których przyjdzie nam podróżować – cechuje je przede wszystkim dobra architektura oraz dbałość o szczegóły.
Bardzo efektownie prezentują się także specjalne ataki okraszone piękną grą świateł. Jeśli idzie o animację to Dawn of Dreams ma co pokazywać. Po pierwsze gra hula w 60 fpsach (czasem zdarzają się zwolnienia, szczególnie podczas bardzo dużej zadymy). Dzięki temu możemy podziwiać niesamowicie płynne ruchy zarówno naszych podopiecznych jak i wrogów. Zadbano także o takie drobnostki jak falujące na wietrze włosy czy też elementy ubrania – wygląda to bardzo dobrze i nadaje grze więcej realizmu.
Warto też wspomnieć o przerywnikach CG – to zdecydowanie najwyższa pólka gier na PS2 i dosłownie tylko kilka tytułów może pochwalić się lepszymi (Square Enix zdecydowanie dominuje w tym temacie ze swoim Final Fantasy). Porażają zarówno dynamiką jak i realistycznym wyglądem. Filmik otwierający grę to naprawdę COŚ – zobacz sobie jak Soki rozprawia się z hordami Genma, a Tenkai walczy z Mitsunarim (jeden z najważniejszych czarnych charakterów). Widać, że włożono w to sporo pracy i nie można się tu do niczego przyczepić.

Tytuł został obdarzony muzyką, która doskonale oddaje klimat rozgrywających się na ekranie wydarzeń. Mimo, że kawałki jakoś za bardzo nie wpadają w ucho to podczas gry sprawdzają się świetnie i nie można na nie narzekać. Raz zagrzewają do walki, a innym razem mają uspokoić i pomóc zrozumieć uczucia bohaterów.
Voice-acting także wypada bardzo dobrze, choć – co oczywiste – część ekipy wybija się ponad resztę. Moją uwagę przyciągnęła przede wszystkim pani B.J. Ward odpowiedzialna za głos Jubei – moim zdaniem to właśnie ona wypada najlepiej z całej ekipy podkładającej głos. Nadała ona młodej wojowniczce unikalną osobowość – raz stanowcza, raz „słodziutka”, a jeszcze innym razem bardzo uczuciowa. W jednej z końcowych scen pani B.J. Ward prawie zmusiła mnie do płaczu – tak dobra jest jej gra. W grze występują jeszcze takie sławy jak Josh Keaton (Ocelot z MGS3) oraz Tara Strong (Rikku z FFX). Tych dwoje także odwaliło kawał dobrej roboty, a grane przez nich postacie zyskały na charakterze. Ogólnie oprawa A/V jest bez zarzutów.

Dawn of Dreams to przede wszystkim gra dla fanów slasherów jak i samej Onimushy. To właśnie dla nich przygotowano dwie płyty DVD zapewniające grubo ponad 20 godzin intensywnego grania. Dla najbardziej wytrwałych, tytuł oferuje sporo bonusów w postaci np. dodatkowych strojów. Kilka poziomów trudności do wyboru także potrafi skutecznie przedłużyć żywotność tej produkcji. Nowa Onimusha to bardzo solidnie wykonany tytuł,w który naprawdę warto zainwestować i cieszyć się każdą spędzoną z nim chwilą.

Ocena ogólna

Onimusha: Dawn of Dreams

PLAYSTATION 2

Grafika
90%
Dźwięk
80%
Grywalność
90%

Autor

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.