RecenzjaJaguar

Rayman

Loading

Chodzi Rayman koło drogi,

nie ma ręki ani nogi,

biega, fruwa, podskakuje,

na jaguarze poluje.

Raymana – postaci stworzonej przez Michela Ancela miłośnikom gier platformowych przedstawiać nie trzeba. Od narodzin na Atari Jaguar, gry z jego udziałem do dziś pojawiają się na każdej liczącej się na rynku platformie. Po skoku w światy 3D (Rayman 2: The Great Escape oraz Rayman 3: Hoodlum Havoc) sławę naszego bohatera próbowały przyćmić szalone Kórliki z księżyca. Na nasze szczęście powrotami w „Rayman Origins” oraz „Rayman Legends” udowodnił on, że zapotrzebowanie na dobre platformówki 2D możemy zaobserwować nie tylko wśród użytkowników konsol z logiem „Nintendo”… Poniższą recenzją powróćmy jednak do samego początku początków.

Raymanowa fizyka jądrowa.

Mieszkańcy świata, w którym mieszka Rayman żyją w idealnej harmonii z naturą. Harmonii gwarantowanej przez Wielkiego Protona wraz z otaczającymi go Elektronami (autorzy gry nie odrobili lekcji z fizyki, zapominając, iż w konstrukcji atomu liczba protonów jest równa liczbie elektronów). W świecie gier często bywa tak, że idealny porządek jest zapowiedzią idealnego chaosu. Nie inaczej jest tym razem – pragnący zdobyć nagrodę Nobla w dziedzinie fizyki, zły Czarnoksiężnik rozbija atom harmonii porywając Wielkiego Protona. Pozbawione naturalnego neutralizatora Elektrony pogrążają się w chaosie i rozchodzą we wszystkie strony świata – świata, który zaczynają nawiedzać nieznane wcześniej a nasłane przez agresora stworzenia. Ostatecznie wszystkie Elektrony zostają uwięzione w klatkach, a na świecie nastają czasy mrocznego terroru…

Nowa nadzieja.

Zaistniałej sytuacji postanowił przeciwstawić się Rayman – młodzian niewykazujący początkowo cech super-bohatera. Zasadniczo potrafi on chodzić oraz podskakiwać, a każdy jego kontakt z wrogą jednostką powoduje utratę energii a w ostateczności śmierć. Oczywiście nie takie akcje w grach się widziało, i już po chwili spotykamy (byłą) strażniczkę Wielkiego Protona – Wróżkę Bellindę. Ponieważ Stwórca zapomniał wyposażyć Raymana w tak potrzebne elementy jak ręce, nogi oraz szyję, jego dłonie, stopy oraz głowę przyciąga do tułowia jakaś magiczna siła. Wykorzystując ten fakt, Bellinda sprawia, iż nasz bohater nabywa umiejętności ciskania pięścią na znaczną odległość, umożliwiając anihilację przeciwników. W miarę postępów Wróżka obdarza Raymana kolejnymi zdolnościami – chwytaniem krawędzi platform, możliwością chwilowego wykorzystania włosów jako śmigieł helikoptera oraz bieganiem. Poza Bellindą, lokalnie pomogą nam posiadający mega-szybko kiełkujące ziarenka Tarayzan oraz uliczny grajek z mikstura umożliwiającą cało-planszowe odloty (jak wiadomo artyści maja dostęp do najlepszego towaru).

Gdzie Wróżka nie może, tam Raymana pośle.

Zadanie postawione przed Raymanem nie jest łatwe – nasz bohater musi odnaleźć i uwolnić z klatek 102 Elektrony (co odpowiada liczbie atomowej pierwiastka nazwanego „Nobel”). Klatki poukrywane są na obszarze 5 krain (las, kraina muzyczna, góry, kraina plastyczna, jaskinie) podzielonych na 17 dużych poziomów. Na każdym poziomie musimy odnaleźć 6 klatek z Elektronami – musimy, gdyż dopiero po uwolnieniu wszystkich, uzyskamy dostęp do szóstej krainy – cukierniczej, na końcu której czeka na nas Czarnoksiężnik (walkę ze sprawcą całego zamieszania praktycznie przećwiczymy pokonując wcześniej pięciu szefów-strażników krain.)

Sięgając pamięcią do czasów premiery, nie kojarzę z magazynów recenzujących gry obrazków z innych krain, poza pierwszą nazwaną „Dream Forest”. Już pierwsze chwile spędzone z grą, dały mi odpowiedź, czym spowodowany był taki stan rzeczy. Powiedzieć, że „Rayman’ jest trudny, to za mało – ta gra jest cholernie irytująco trudna. W tym nastawionym na powolną eksplorację platformerze, co jakiś czas wymaga się wymierzonych co do piksela skoków oraz wyliczonych co do sekundy uderzeń pięścią. W grze pojawia się też niepotrzebny moim zdaniem „backtracking” – ponieważ wraz z postępami w eksploracji świata zyskujemy nowe zdolności, w pewnym momencie konieczny staje się powrót do wcześniej odwiedzonych poziomów, celem uwolnienia Elektronów z niedostępnych wcześniej miejsc. Natomiast wyrazem skrajnego sadyzmu autorów gry, chciałbym nazwać szczególną właściwość niektórych klatek, mających przypadłość pojawiania się dopiero po wcześniejszym „nadepnięciu” na z pozoru niewymagające odwiedzin miejsca. Współczuję w tej chwili rodzicom, którzy zwiedzeni kolorowymi obrazkami na pudełku zakupili „Raymana” dla swoich pociech. Aczkolwiek wydaje się, że twórcy zorientowali się w pewnym momencie, że przesadzili z poziomem trudności – poza ilością żyć, dysponujemy także wskaźnikiem energii, poziomy zostały podzielone na sekcje (często różniące się czekającymi na nas zadaniami), a nierzadko w połowie sekcji natrafimy na „checkpoint”.

Jaguar kontra reszta świata.

Przeglądając internetowe recenzje oraz fora poświęcone „Raymanowi” często spotykamy się z pytaniami o to, która (kon)wersja gry jest najlepsza, bądź najładniejsza. Aby chociaż częściowo odpowiedzieć na te pytania, należy najpierw przedstawić fakt, że „Rayman” z założenia był tworzony jako ekskluzywna gra dla konsoli Jaguar. Dopiero słabe wyniki sprzedaży (spowodowane małą bazą użytkowników ostatniej konsoli firmowanej przez Atari) skłoniły wydawcę do szybkiej konwersji na zdobywającą coraz większą popularność platformę PlayStation, a następnie Sega Saturn oraz PC’ty z systemem DOS. Dzięki (sporemu) odstępowi czasu producent miał możliwość, poprawienia niektórych elementów gry, a także wzbogaceniu jej o nowe niedostępne na Jaguarze dodatki. Nie bez znaczenia pozostaje również fakt, że wersja na Jaguara jako jedyna jest dostępna na nośniku cartridge posiadającym dużo mniejszą pojemność niż płyty CD.

Grafika – zacznijmy od cechy, która najbardziej wychodzi Jaguarowej wersji na plus, gdyż ta, jako jedna oferuje obraz w podwyższonej rozdzielczości oraz pełną 16 bitową paletę kolorów (wersje na PlayStation oraz Saturn posiadają 15 bitową, a wersja PC DOS 8 bitową paletę). Dodatkowo kociak Atari może pochwalić się najpłynniejszą animacją. Na tym jednak plusy się kończą – ze względu na pojemność nośnika nie uświadczymy wstawek FMV, zabrakło także miejsca na dodatkowy plan w tle obecny na niektórych poziomach w późniejszych konwersjach, czy też np. efektu padającego deszczu w poziomie wypełniającym się wodą.

Dźwięk – w tym przypadku nie ma miejsca na żadne dyskusje – generowany przez Jaguara dźwięk nie ma startu do ścieżek audio zapisanych na płycie CD. Mimo to, jak na możliwości kociaka jest bardzo dobrze i chociaż Raymanowych melodii nie będziemy nucić pod prysznicem, ich obecność nie denerwuje, dobrze wpasowując się w charakter rozgrywki.

GrywalnośćJaguarowy kontroler nie należy do najwygodniejszych i zapewne na joypadach konkurencji będzie się nam grało lepiej, (chociaż chyba najsłabiej w tym zestawieniu wypada PC’towa klawiatura). Na szczęście twórcy gry nie zdecydowali się na użycie przycisków „numerycznych” i całą grę obsługujemy za pomocą krzyżaka oraz trzech dużych przycisków akcji. Z dodatków wyróżniających wersję na Jaguara wartym odnotowania jest fakt, iż podczas lotu „komarem” możemy „strzelać” – funkcji tej nie posiadają „komary” z innych platform. Kolejna cechą wyróżniającą kociaka (oraz konwersję na PC DOS), jest obecność mini gry „Rayman Breakout” dostępnej po wklepaniu kodu na ekranie tytułowym (polecam przyglądnąć się cyferkom podczas wspomnianego wcześniej lotu „komarem”.)

Słowo na dobranoc.

Miłośnicy wymagających platformówek 2D powinni zagrać w Raymana obowiązkowo, niezależnie od platformy. A wersję na Jaguara, ze względu na trudność w dostępie zarówno do konsoli jak i gry, warto przynajmniej zobaczyć.

Ocena ogólna

Rayman

ATARI JAGUAR

Grafika
100%
Dźwięk
90%
Grywalność
80%

Autor

Komentarze

  1. Grałem na N-Gage. Dla kumpla była to ulubiona gra. Tak bardzo ją lubił, że aż przetłumaczył na Polski 🙂 . Miło się grało. Jedna z niewielu platformerów w które ograłem do końca.

  2. Niestety nie miałem okazji zagrać na Jaguarze, ale wersje na PSXa i GBA katowałem namiętnie:-) Super gra.

  3. Uffff, wielkie dzieki za fajna recke tej rewelacyjnej gry. Dlugo czekalem na cos co moze mnie na retroage zainteresowac i powoli juz tracilem nadzieje. Az sprawdzilem z ciekawosci i okazalo sie ze od 3 miechow (pomijajac artykul o ps2 ktory faktycznie moze sie podobac milosnikom tej maszyny) lecialy materialy tak niszowych pozycji ze nawet nie klikalem w te arty… Sorry jak kogos urazilem (lub dopiero uraze) ale w pewnym momencie odnioslem wrazenie ze retroage siegnelo juz dna, bo tak zle to nigdy jeszcze nie bylo. Na szczescie pojawila sie ta recka Raymana i mam nadzieje ze to zapowiedz powrotu do dawnej formy. LICZE NA TO!

  4. „Powiedzieć, że „Rayman’ jest trudny, to za mało – ta gra jest cholernie irytująco trudna.” Święte słowa. Dwa razy już podchodziłem do pierwszego Raymana i dwa razy wysiadłem na któryś poziomach. Albo za dużo w tej grze chce osiągnąć, albo po prostu nie mam na nią sposobu. Czekam na kolejne podejście za jakiś czas 😉

    Co do recki to fajnie się czytało, odpuściłbym tylko to pogrubianie nazwy gry, a jak już to konsekwentnie pogrubiałbym całość z odmienioną końcówką, bo wygląda to śmiesznie i gorzej się czyta.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.