RetroAge Recenzja, NES Road Fighter
RecenzjaNES

Road Fighter

Loading

Kupiłem czerwony sportowy wóz. Mimo początkowej fascynacji, jazda zgodnie z przepisami ruchu drogowego sprawiała, iż poczułem lekki niedosyt. Nie mogłem wykorzystać prawdziwego potencjału mojej maszyny. Marzyłem, by sunąć ulicami z maksymalną prędkością, wprawiając innych kierowców w oniemienie. Wkrótce nadarzyła się okazja. Dowiedziałem się o wyścigu samochodowym o nazwie „Road Fighter„, organizowanym przez firmę Konami. Na początku nie wiedziałem, czego się spodziewać. Wszak to pierwsze tego typu zawody przez nich organizowane. Wiedząc jednak, że jest to niesamowita szansa na sprawdzenie mojej nowej fury, postanowiłem wziąć udział.

Przed startem organizatorzy pozwolili mi wybrać jeden z dwóch poziomów trudności wyścigu. Pomyślałem, że na początek najrozsądniej zdecydować się będzie na łatwiejszy z nich. Wyścig składał się z czterech tras. Na mapie wyglądały na dość proste, ponieważ zakrętów było niewiele i były one dość łagodne. Na starcie, wraz ze mną, pojawiło się ośmiu uczestników. Wszyscy, oprócz mnie, mieli niebieskie, niewyglądające zbyt imponująco samochody. Ha! Co to za rzęchy! Mimo że startuję z ostatniej pozycji, gdy ruszymy, poczują tylko spaliny z mojej rury wydechowej, jak będę ich mijał. Trzy, dwa, jeden, start! Jasna cholera! Co za przyspieszenie! Przeciwnicy zniknęli mi z pola widzenia, nim zdążyłem wcisnąć pedał gazu! No nic, gdy rozpędzę się do pełnej prędkości, dogonię ich z łatwością. Skrzynia biegów w moim aucie jest nietypowa i składa się z dwóch przycisków – A i B. B to niższy bieg. Naciskając ten przycisk, mogę maksymalnie rozpędzić się do ponad 200 km/h. Niezłe na szybkie ropędzenie auta. Gdy jednak chcę zwiększyć prędkość, wciskam A, a wówczas mogę już sunąć 400 km/h!!! Aby zahamować, wystarczy puścić kierownicę i zwolnić pedał gazu. Ha, zaraz ich dopadnę!! Na potrzeby wyścigu w moim aucie zamontowano ekran przedstawiający odległość dzielącą mnie do mety. Na początku jazdy, patrząc na długość trasy, odczułem lekki niepokój, czy aby na pewno starczy mi paliwa, by dotrzeć do mety. No, ale w końcu mój bak mieści 100 jednostek. Musi starczyć! Gdy się rozpędziłem, zacząłem doganiać pierwsze samochody. Różniły się jednak od tych na starcie. Miały zupełnie inny wygląd i oliwkowy kolor. Łatwo było je wyprzedzić, gdyż w ogóle nie stawiały oporu, jadąc ciagle tym samym pasem. No cóż, to wyścig uliczny, normalni uczestnicy ruchu również mogli się pojawić. W końcu dogoniłem tych niebieskich drani. Tak jak myślałem, są dużo wolniejsi ode mnie. Ci już zmieniali pas. Niektórzy jakby usuwali mi się z drogi. Ha! Pewnie się mnie boją. Jednak inni już potrafili zajechać mi drogę, jakby w ogóle nie przejmując się, że mogą spowodować wypadek! Ach, uderzył mnie! Bum! Moje auto wpadło w poślizg i kompletnie roztrzaskało się o boczną barierkę, zaczęło płonąć, zostawiając po sobie wrak. Jednak jakimś cudem szybko samo się zregenerowało i z powrotem pojawiło się w miejscu wypadku. Nie potrafię tego wytłumaczyć, ale nie miałem czasu na zastanowienie. Swoją drogą co te gamonie wyprawiają! To niebezpieczne! Spojrzałem na swój wskaźnik paliwa. Przez wypadek automatycznie odjęto mi pięć jednostek. Jeszcze parę takich kraks i nie starczy mi na dojechanie do końca. Wracając na drogę natrafiłem na niebieskie auta różniące się jednak wyglądem od reszty. Ale ich kierowcy są chyba pijani, gdyż ciągle zmieniają tor jazdy z prawej na lewą! Kto ich puścił na trasę?! Nagle pojawiło się przede mną czerwone auto. Również nie zmieniało pasa, więc myślałem, że minę je łatwo, jak te oliwkowe. Jednak gdy tylko się zbliżyłem, bezczelnie trąciło mnie bokiem i znów wpadłem w poślizg. Bum! Znów poślizg, znów kraksa, znów restart i znów strata pięciu jednostek paliwa. Po ponownym pojawieniu się na trasie straciłem zaufanie do wszystkich kierowców na drodze. Jechałem szybko, ale ostrożnie, starając się uniknąć przeciwników. Jednak nic nie przygotowało mnie na pojawiające się przede mną plamy oleju. Nieee! Znowu!!! Bum!!! To jakieś szaleństwo!! Na trasie spotkałem jeszcze jeden rodzaj auta. Przypominał mi moją furę, różnił się jedynie wielokolorową barwą. Gdy przypadkowo w niego wjechałem, otrzymałem dodatkowe kilka punktów paliwa! Ech, już chyba nic mnie nie zdziwi. Jadąc dalej napotkałem jeszcze ciężarówkę. Także nie zmieniała toru jazdy, jednak patrząc na jej rozmiary, nie trudno domyślić się, że wszelki kontakt z nią skończy się natychmiastowym wybuchem mojego auta. Coś mi jednak coraz bardziej nie pasowało. Niebieskich aut wyprzedziłem już więcej niż stało na starcie i do tego te wypadki. Wtedy uświadomiłem sobie, że celem nie jest minięcie wszystkich oponentów, lecz dojechanie do mety nim skończy się paliwo i uzyskanie jak największej ilości punktów, które to przyznawane są za mijanie kolejnych samochodów. Wszystko, co spotykam na trasie, ma na celu mi w tym przeszkodzić. Słyszałem już jednak niepokojący dźwięk sygnalizujący o końcu paliwa. Nie udało się. Przegrałem.

Postanowiłem spróbować raz jeszcze. Po kilku podejściach w końcu szło mi jak z płatka. Niemal cały etap udało mi się przejechać bezkolizyjnie. Nagle po lewej stronie zobaczyłem, jak w powietrzu mknie jakiś dziwny obiekt. Czy to ptak? Czy samolot? Nie! To Konami Man!! Przyleciał, by dać mi dodatkowe 1000 punktów! Mówiłem, że ten wyścig to szaleństwo. Po przejechaniu pierwszej trasy nastała zmiana scenerii. Pożegnałem szerokie drogi z trawiastym poboczem, z drzewami, domkami, zaparkowanymi samochodami, a także tłumem kibiców. Druga trasa toczyła się na moście otoczonym zewsząd wodą. Jak słowo daję, to najdłuższy most, jaki w życiu widziałem. Do tego pojawiło się nowe utrudnienie – otwarte studzienki kanalizacyjne. No, ludzie!!! Czy kanalarze nie mają kiedy pracować, tylko wtedy jak na ulicy trwa wyścig?! Oczywiście mój kontakt ze studzienką kończył się roztrzaskaniem auta. Trzecia trasa okazała się jednak największym koszmarem. Droga jest strasznie wąska, przez co mijanie niebieskich i czerwonych aut było strasznie trudne. Dobrze, że w niektórych miejscach pojawiała się zatoczka, rozszerzająca gdzieniegdzie jezdnię. Trudy wyścigu wynagradzały mi piękne widoki. Z jednej strony błękitne morze i piaszczysta plaża, z drugiej zaś palmy kokosowe. Ach, muszę tu przyjechać na urlop.

Ostatni etap to droga wśród drzew i kamieni. No cóż, pierwszy i trzeci kurs wyglądał ładniej, ale i ten może być. Mimo że ma aż trzy pasy, trasa jest trochę węższa od pierwszych dwóch, ale szersza od trzeciej. Na domiar złego więcej tu zakrętów, a także niebieskich i czerwonych aut. Szkoda byłoby teraz przegrać. Wszak organizatorzy w razie porażki pozwalają powtarzać wyścig, ale tylko z powrotem od pierwszego kursu. Mimo wielu trudności i restartów w końcu jednak widzę koniec. Ostatnia prosta i linia mety! Jeeest!!! Dojechałem!! Dojechałem!!!! Jeeest!!! Już słyszę te fanfary i gratulacje. Nareszcie skończyłem wyścig. Jednak organizatorzy każą mi ponownie zjawić się na linii startu. Tym razem mam zacząć na trudniejszym poziomie. Zapewne chodzi o ten drugi, który mogłem wybrać na początku. Choć jest mniej oliwkowych aut, a więcej czerwonych i niebieskich, a tych z paliwem nie ma prawie wcale, wchodzę w to! Mimo wszelkich trudności bawiłem się znakomicie. Przekonałem się, jakie mam wspaniałe auto. Ach, ten odgłos ryku silnika i pisk hamulców to miód dla mych uszu. Dobrze, że poza melodią inauguracyjną Konami nie puszczało żadnych innych w trakcie wyścigu. Mogłem się napawać tymi wspaniałymi odgłosami. Również i was wszystkich zachęcam na wzięcie udziału w wyścigu Road Fighter! To wspaniałe przeżycie.

PS. Taka ciekawostka. Choć gra jest jednoosobowa, można w nią grać zarówno pierwszym, jak i drugim padem! Ogólnie jest ona jednym z największych klasyków na konsolę Famicom/NES i w pełni na to określenie zasługuje! Siadać i grać!

Ocena ogólna

Road Fighter

NES

Grafika
90%
Dźwięk
90%
Grywalność
100%

Autor

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.