RetroAge Recenzja, PlayStation 2 Shadow Hearts: From the New World
RecenzjaPlayStation 2

Shadow Hearts: From the New World

Loading

Choć rynek dobrych, przystępnych i tanich japońskich gier RPG na PlayStation 2 jest zdominowany przez produkcje Square Enix to wcale nie znaczy, że jesteśmy na nie skazani. Dobrą alternatywą od zakupu kolejnego Final Fantasy może okazać się Shadow Hearts: From The New World, o którym to jest poniższa recenzja.

Zacznijmy może od umiejscowienia From The New World w uniwersum Shadow Hearts, otóż jest to trzecia odsłona tej marki i czwarta umieszczona w tym uniwersum, którego praprzodkiem była dostępna na pierwszym PlayStation Koudelka. Powiązania fabularne opisywanej części z pozostałymi grami z serii pozostają głównie na poziomie smaczków dlatego też ich znajomość nie jest konieczna, z czego chętnie skorzystałem, ponieważ te, nie licząc Koudelki są dość drogie.

Grę rozpoczynamy jako szesnastoletni Johnny Garland, bardzo początkujący nowojorski detektyw, nasze niezbyt skromne biuro odwiedza wyglądający niczym superzłoczyńca ze starych filmów o superbohaterach profesor Gilbert zlecający nam odnalezienie jego zaginionego znajomego. Jak nietrudno się domyślić knypkowi niezbyt zależało na zdrowiu swojego kumpla, a tym bardziej na naszym więc jakoś nieszczególnie zaskakujące było pojawienie się portalu do piekła skąd wypadł na nas zainteresowany bliższą znajomością potwór. Nasz niedoświadczony tyłek z opałów ratuje zmieniająca formy strip… Err… Indiańska księżniczka Shania, za którą ruszamy w podróż przez obie ameryki lat dwudziestych ścigając niemiłego profesorka oraz starając się uratować świat przed „złą wolą” (malice). Choć historia zapowiada się całkiem ciekawie to niestety przypomina mi serial animowany gdzie każdy poziom (odcinek) jest świetny, ale po zebraniu do kupy tak jakoś nie za bardzo układają się w całość.

Ogólnie ujmując poszczególne etapy gry drastycznie różnią się klimatem i tak oto przebijamy się przez opuszczone nowojorskie kino by za chwilę wylądować w malowniczym kanionie skąd ruszamy do Alcatraz, a następnie zostajemy porwani przez piratów – hobbystów i uwięzieni na jakiejś tropikalnej wysepce. Z jednej strony dobrze że jest trochę urozmaicenia z drugiej cały czas miałem wrażenie, że scenariusz łączący to wszystko w całość został napisany w trakcie przerwy śniadaniowej.

Członkowie drużyny są równie rozstrzeleni po całym spektrum dziwności co poszczególne fragmenty przygody. Z najdziwniejszych wymienię ninja – ciamajdę Franka walczącego przykładowo mieczem z ryby, przez gadającą kocicę, a zarazem pijanego mistrza Mao aż po wampirzycę z gigantycznym efektem jojo: dominy / różowego nietoperza / tłustej kulki z dziwną chorobą oczu. Przy tym wszystkim bawidamek z gitaro-strzelbą czy wspomniana wcześniej księżniczka – ekshibicjonistka to małe piwko.

Choć na warstwę fabularną można trochę pomarudzić to już sama mechanika walki w porównaniu z konkurencją z tego samego okresu zasługuje na owacje na stojąco.

Starcia odbywają się w systemie turowym na niewielkich trójwymiarowych arenach po których swobodnie poruszają się zarówno przeciwnicy jak i nasza drużyna, co prawda w sposób dość przypadkowy, a przynajmniej niezbyt czytelny, ale zawsze. Czynności wszystkich uczestników „spotkania” wpływają na umiejscowienie jego celu, większość ataków odpycha atakowanego od atakującego, część z nich jednak strąca latających przeciwników na ziemię lub wyrzuca stojących w powietrze. Zwykle cel szybko wraca na swoją domyślną wysokość, jednak nie jeśli zdecydujemy się na wykonanie podwójnego /wspólnego ataku kosztem jednego paska „stock” oraz następnej tury postaci wykonującej kolejny atak. Jest to niezwykle przydatne ponieważ część silniejszych zaklęć przeznaczona jest wyłącznie przeciwko jednostkom latającym /stojącym na ziemi i nie są w stanie zranić kogoś kto nie jest na odpowiedniej wysokości.

Drugim bardzo dobrym pomysłem jest zastosowanie „pierścieni” z zaznaczonym polem / polami oraz poruszającą się po nich wskazówką – jeśli chcemy wykonać czynność należy wcisnąć krzyżyk gdy wskazówka jest nad polem. Jeśli spudłujemy stracimy turę, jeśli trafimy w dużo mniejsze czerwone pola wykonamy daną czynność lepiej. Gdy kompletnie sobie nie radzimy pierścień można wyłączyć, jednak będziemy wtedy wykonywać tylko jeden cios zamiast rozbijać go na kilkuelementową sekwencję zwiększającą szanse trafienia celu. Jeśli nie chcemy marnować czasu na wbijanie kilku dodatkowych poziomów przed każdym bossem poziom trudności sprawia, że musimy trochę pokombinować i bardziej się postarać dzięki czemu starcia są satysfakcjonujące i spędzamy je aktywnie.

Pozostałe elementy rozgrywki też spisują się na medal.

Lochy zmuszają nas do wybiegania kilku dodatkowych metrów w celu wciśnięcia odpowiednich przełączników, czasem blokując drogę szybkim quizem z wiedzy o danym etapie czy prostą zagadką matematyczną. Dużo lepsze rozwiązanie niż bieganie w kółko i rycie na pamięć która seria zapadni prowadzi dalej kiedy ostatkiem siły woli staramy powstrzymać się przed wyrzuceniem konsoli przez okno.

Czary funkcjonują w dość podobny sposób co Materia w Final Fantasy VII – daną postać wyposażamy w „znak zodiaku”, w którym umieszczamy różne czary i zdolności, główna różnica jest taka,  że nie rozwijamy samych czarów, a raczej poszczególne sloty samego „znaku” pośrednio wpływając na zamontowane w nim zaklęcia.

Praktycznie każdy członek drużyny ma dodatkowe zdolności / ciosy do odblokowania w zamian za wykonywanie misji pobocznych, na przykład Johnny musi rozwiązywać zagadki matematyczne pozostawiane przez tajemniczego złoczyńcę, a Mao zbierać z pokonanych przeciwników „kocie żetony”, którymi opłaca gaże aktorom występującym w jej najnowszym filmie. Jedynym wyjątkiem jest tu Shania, której rozwój jest pośrednio związany z ilością stoczonych walk i bezpośrednio z naszymi postępami w historii.

Dodatkowych atrakcji jest więcej, na przykład szukanie fragmentów pierścienia dla pewnego nieśmiałego ducha, robienie i wymienianie zdjęć potworów u kolekcjonerów w zamian za cenne przedmioty, loterie i sporo innych mniejszych lub większych atrakcji.

W sumie aktywności poboczne są w stanie zająć nam ładnych kilka dodatkowych godzin, a i tak pewnie nie zrobimy wszystkiego. To dobrze bo sam główny wątek wystarcza na około trzydzieści godzin, co jest przyzwoitym, ale niezbyt imponującym wynikiem.

Pod względem graficznym Shadow Hearts: From The New World prezentuje się bardzo dobrze, odstając nieco od ówczesnej czołówki, lecz wciąż prezentując się lepiej niż wiele innych tytułów. Modele postaci i potworów są dokładnie wykonane, a ich animacje płynne i pozbawione udziwnień, otoczenia choć proste mają dość ładne tekstury. Osobiście niezbyt spodobały mi się portrety postaci  podczas rozmów, ale to raczej kwestia gustu. Bardzo irytuje mnie natomiast obowiązkowy filmik ze  striptizem podczas walk w wykonaniu Shanii, wiem że się przy tym napracowali i nie jest długi, a grupa docelowa to lubi, ale przy każdej przemianie robi się to co najmniej upierdliwą stratą czasu.

Jeśli chodzi o udźwiękowienie to moim zdaniem sprawa ma się podobnie jak z grafiką, może odrobinkę lepiej bo bardzo spodobała mi się część soundtracku, z szczególnym wskazaniem motywu z Nowego Jorku albo podczas zwykłej walki. Nie mam nic do zarzucenia efektom dźwiękowym, a aktorzy dubbingowi zostali dobrze dobrani, choć samych dubbingowanych kwestii jest zaskakująco mało jak na grę głównego nurtu jRPG z tego rocznika.

Podsumowując Shadow Hearts: From the New World ma ładną oprawę graficzną, bardzo dobre udźwiękowienie i co najważniejsze świetne mechanizmy walki oraz spore ilości pobocznych atrakcji. Wszystko to moim zdaniem aż nadto rekompensuje fabułę sprawiającą wrażenie bezładnie skleconych pomniejszych historyjek oraz stosunkowo niedługi czas jaki musimy poświęcić na ukończenie głównego wątku. Moim zdaniem zdecydowanie warto się nią zainteresować, tym bardziej że cena jak na ten gatunek wciąż jest całkiem przyzwoita.

Ocena ogólna

Shadow Hearts: From the New World

PlayStation 2

Grafika
70%
Dźwięk
80%
Grywalność
80%

Autor

Komentarze

  1. Dla mnie tytuł swego czasu okazał się bardzo ciężką przeprawą. Raz że tytuł tak naprawdę nie ma ani ładu ani składu bo fabuła w zasadzie jest jednym wielkim nieporozumieniem (idealnie trafiłeś z tą przerwą śniadaniową). Mnie system nie przypadł do gustu bo jest w podobny sposób chaotyczny i brakuje mu szlifu. W skrócie dla mnie Shadow Hearts jako ogólnie seria to okropny przeciętniak a from the new world przez całą rozgrywkę pokazuje nam swój niski budżet i szybki czas developingu co w tamtych czasach równało się z przeciętną jakością.
    Odpowiedz

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.