RecenzjaDreamcast

Shenmue II

Loading

Dział Sega Dreamcast był ostatnio na naszych łamach nieco zapomniany. Dzisiaj postanowiliśmy go nieco odkurzyć. Zapraszamy do zapoznania się z recenzją prawdziwego makaronowego klasyka czyli Shenmue 2.

Rozdział pierwszy, w którym dowiadujemy się że kiedyś gracze mieli gorzej

Pamiętacie jak zakończyła się pierwsza część Shenmue? Ryo Hazuki opuszcza Japonię na pokładzie statku zmierzającego do Hogkongu. Zostawia rodzinną okolicę i wyrusza w nieznane, ścigając nieuchwytnego Lan Di. W tle pobrzmiewa wzruszająca muzyka, a statek powoli znika za horyzontem. Siedzę przed telewizorem i nie mam ochoty wracać do szarej rzeczywistości. Przez te kilkanaście godzin spędzonych w świecie Shenmue, Ryo stał się dla mnie kimś więcej niźli tylko postacią z gry. Stał się przyjacielem, którego pogmatwane losy śledziłem z zapartym tchem. Niestety mój ogromny apetyt na dalsze przygody młodego adepta sztuk walki musiały zaspokoić skąpe doniesienia prasowe i internetowe. W dalekiej Japonii prace nad drugą częścią sagi postępowały, ale doniesienia z obozu Segi były coraz bardziej przygnębiające. Dreamcast dogorywał w bólach i przez długie miesiące nie było wiadomo czy Shenmue 2 ukaże się w Europie. Wreszcie moja (nie)cierpliwość została nagrodzona… Tak to wyglądało dziesięć lat temu. Na szczęście dzisiejszy gracz nie ma tego typu problemów. Zaraz po ukończeniu pierwszej części gry może nakarmić żarłoczną paszczę swojego Dreamcasta dyskiem z Shenmue 2 (gra ukazała się również w wersji dla konsoli Microsoft Xbox ).

Rozdział drugi, w którym okazuje się że Japończyk w Hongkongu nie ma lekko

Pierwsze chwile Ryo na chińskiej ziemi nie są dla niego zbyt przyjemne. Ledwie zdążył postawić stopę na portowym nabrzeżu, został okradziony przez lokalny gang. W ten niezbyt przyjemny sposób nasz bohater przekonuje się, że życie w wielkim mieście to nie przelewki. Ryo ma przed sobą bardzo ciężkie zadanie, musi poradzić sobie na obcym terenie i spróbować uchwycić stygnący trop Lan Di. Jednak młody adept sztuk walki to już nie ten sam nieco zagubiony nastolatek. Ciągle nosi te same powycierane jeansy i skórzaną kurtkę. Na pierwszy rzut oka to wciąż ten sam stary dobry Hazuki, ale uważny gracz już po kilku chwilach w świecie gry zauważy zmianę. Chłopak jest twardszy i bardziej zdecydowany, świadomy własnej siły i umiejętności, które nieraz przydadzą mu się w ciemnych zakamarkach portu. Na szczęście Hongkong to nie tylko podpici marynarze i podrzędni gangsterzy. Dość szybko poznamy uroczą rudowłosą Joy. Dziewczyna z sobie tylko znanych powodów pomaga młodemu Japończykowi. Oczywiście jej rola w tej nieco pogmatwanej historii jest o wiele bardziej istotna niż tylko przygodnej znajomej. Zresztą to nie jedyna piękna i tajemnicza dziewczyna jaką nasz bohater spotka na swojej drodze. Musze przyznać, że w tej odsłonie Shenmue bohaterki płci pięknej odgrywają o wiele istotniejszą rolę niż w części pierwszej. Postaci kobiece są dobrze zarysowane i umiejętnie wplecione w scenariusz gry. Mają wyraziste charaktery i dodają tej męskiej przygodzie sporo urozmaicenia.

Rozdział trzeci, w którym sprawdzimy czy Ryo Hazuki mógł spotkać Jackie Chana

Zdecydowaną większość czasu gry spędzimy w Hongkongu. Zaczynamy w porcie pełnym magazynów, ciemnych nieprzyjemnych zaułków, w których można łatwo stracić dobytek, a zyskać sporo siniaków. Dalej czeka centrum miasta pełne sklepów, kafejek i restauracji. Po zmroku noc rozświetlana jest setkami wielobarwnych neonów, a ulice zapełniają typki spod ciemnej gwiazdy. Doskonale zbudowano klimat azjatyckiej metropolii. Od razu przypomina mi się klasyczne kino akcji z lat osiemdziesiątych. Czasami mam wrażenie, że z pobliskiej knajpki wyskoczy młody Jackie Chan. Ryo odwiedzi także nieistniejące już dzisiaj osiedle Kowloon. To niesamowite miejsce zwane Miastem Ciemności było enklawą na terytorium Hongkongu. Kilkadziesiąt tysięcy ludzi gnieździło się na mikroskopijnym obszarze. Miasto bezprawia, do którego Policja nie zbliżała się bardziej niż na odległość rzutu kamieniem. Można tam było zarobić w mordę szybciej niż na polskim blokowisku. Świetna klimatyczna lokacja w której spędzimy sporo czasu. Ostatni fragment gry rozgrywa się poza miastem, ale na szczęście jest to jedynie niewielki fragment Shenmue 2.

Rozdział czwarty, w którym zobaczymy co słychać

Tutaj możemy na chwilę się zatrzymać i poświęcić kilka słów oprawie graficznej i dźwiękowej. Już pierwsza część Shenmue wyciskała siódme poty z Dreamcasta. Dwójeczka podnosi poprzeczkę o stopień wyżej. Wyeliminowano drobne błędy w grafice, a tekstury są jeszcze wyższej jakości. Doskonała jest animacja ruchów postaci. Pięknie i szczegółowo wykonano twarze. Ich mimika jest naturalna i dopieszczona w każdym calu. Jedyne do czego mogę się przyczepić to powtarzające się modele przechodniów, ale w tak ogromnej grze trudno tego uniknąć. Trochę uciążliwe są też częste i dość długie loadingi. Pierwsza część gry była w pełni dubbingowana po angielsku i moim zdaniem wypadło to doskonale. Niestety (dla mnie) w części drugiej pozostawiono oryginalne głosy japońskich aktorów oraz angielskie napisy (co ciekawe wersja na Xboxa ma angielski dubbing). Bardzo przywykłem do wokalu Ryo z pierwszej odsłony i ciężko mi było się przyzwyczaić do czytania napisów, ale to tylko takie moje czepialstwo. Reszta dźwięków jest na najwyższym poziomie. Rozgrywce towarzyszy stylowa orientalna muzyka, która doskonale komponuje się z nastrojem i tempem akcji.

Rozdział piąty, w którym dowiemy się że jest dobrze, ale mogło być lepiej

W porównaniu z pierwszą częścią sagi w gameplayu zaszły niewielkie, ale dość istotne zmiany. Pojawili się uczynni przechodnie, którzy zapytani o drogę chętnie pomogą, a czasami nawet odprowadzą w wybrane miejsce. Sekwencje QTE ( Quick Time Event) są znacznie dłuższe i bardziej skomplikowane. Oprócz kolorowych przycisków na padzie wykorzystują również krzyżak. Sekwencje są nie tylko dłuższe, ale także dużo częstsze. Mnie to niezbyt przypadło do gustu. Niektóre trzeba powtarzać po kilka razy, co psuje atmosferę i rytm gry. Sporo jest także pojedynków na pięści. Oprócz zwykłych ulicznych przepychanek, co jakiś czas trzeba zmierzyć się z jakimś poważniejszym fighterem. Zwłaszcza jeden zalazł mi solidnie za skórę. Pod koniec pobytu w Kowloon, Ryo musi stoczyć pojedynek w klatce z pewnym dziwnie wystrojonym kolesiem. Przeciwnik jest naprawdę twardy, a do tego walka przeplatana jest długaśnymi QTE. Podchodziłem do niego ze dwadzieścia razy i byłem bliski rzucenia gry w kąt. Ale pewnie można położyć to na karb mojej kompletnej mordoklepkowej ignorancji. Jest jeszcze jedna rzecz, która niezbyt podobała mi się w Shenmue 2. Jest to mianowicie ostatni rozdział gry. Po opuszczeniu Hongkongu. Ryo trafia do chińskiej prowincji Guilin gdzie jego zadanie polega na bieganiu i skakaniu. Pewnie trochę przesadzam, ale bieganie w korytkach z trudem udających las urozmaicone masą upierdliwych QTE nie jest fajne. Chińskim bogom dzięki, że szwendanie się po lesie i skakanie po chaszczach to tylko ułamek ogromu Shenmue. Po przedarciu się przez las strudzony gracz dociera do końcowej sekwencji gry i…

Rozdział szósty, w którym okazuje się ze to jeszcze nie koniec

Wyżej wymieniłem sporo rzeczy, które mi się w Shenmue 2 nie spodobały, ale nie lękajcie się, to tylko drobne niedogodności. Gra jest ogromna i wypełniona po brzegi świetnymi pomysłami. Daje masę frajdy, a śledzenie historii Ryo nie pozwala oderwać się od telewizora. Niestety największą wadą gry jest to, że nie zobaczymy zakończenia. Przy pierwszej części było wiadomo, że gdzieś tam majaczy kontynuacja. Niestety od premiery Shenmue 2 minęło już dziesięć lat, a o następnych rozdziałach sagi możemy tylko pomarzyć… Panie Suzuki zrób pan w końcu dalszy ciąg. Może być nawet na Ipada, Wii albo inne dziwadło!!!

Ocena ogólna

Shenmue II

WII

Grafika
100%
Dźwięk
100%
Grywalność
90%

Autor

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.