RecenzjaDreamcast

Shenmue

Loading

Narodziny legendy
Shenmue – gra legenda. To zdanie może wystarczyć za całą recenzję. Ale tak łatwo nie pójdzie. Trzeba naskrobać te parę akapitów i udowodnić niedowiarkom, że Shenmue to najlepsza gra we wszechświecie (no może przesadzam, ale tylko trochę). Pomysł na grę zrodził się w głowie Yu Suzukiego swojego czasu największej gwiazdy wśród deweloperów Segi. Spod jego rąk wyszły takie hity jak Hang-On, Out Run, Virtua Cop oraz przede wszystkim Virtua Fighter. I właśnie to klasyczne mordobicie było inspiracją powstania gry roboczo nazwanej Virtua Fighter RPG. Początkowo tytuł przygotowywany był na Saturna. Powstała nawet wersja grywalna, ale niestety mateczka Sega postanowiła wyrzucić poczciwego satka na śmietnik historii. Suzuki nie miał innego wyjścia, jak przenieść swój projekt na nowego 128-bitowego potwora zwanego Sega Dreamcast, co zresztą moim zdaniem wyszło grze na dobre (wersja saturnowa wyglądała dosyć szpetnie). W tworzenie tytułu zaangażowano olbrzymie środki finansowe i potencjał ludzki. Podobno całkowity koszt zamknął się sumą siedemdziesięciu milionów zielonych papierków. Gra zadebiutowała w Japonii pod koniec 1999 roku, a do USA i Europy trafiła niemal rok później.

Dawno temu w… Japonii
Był szary jesienny dzień 29 listopada 1986 roku. Zaczynał padać pierwszy tegoroczny śnieg. W rezydencji rodziny Hazuki gdzieś na dalekiej japońskiej prowincji miały miejsce fatalne wydarzenia. W dramatycznych okolicznościach zostaje zamordowany senior rodu Iwao Hazuki. Morderca poszukuje tajemniczego artefaktu zwanego Dragon Mirror. Świadkiem tego zdarzenia jest nastoletni syn zamordowanego Ryo Hazuki. Chłopak mimo rozpaczliwej próby nie zdołał uratować ojca. Zabójca był dla niego zbyt potężnym przeciwnikiem. Bez trudu unieszkodliwił chłopca i zabierając Dragon Mirror zbiegł w nieznanym kierunku.
Od tego fatalnego wydarzenia mijają cztery dni, a gracz wskakuje w wytarte dżinsy i skórzaną kurtkę przejmując kontrole nad poczynaniami Ryo. I rozpoczyna się epicka przygoda, która zaprowadzi młodego adepta sztuk walki daleko w nieznane. Pierwsze kroki na drodze zemsty stawia w okolicy domu i kilku nieodległych miasteczkach. Klimat japońskiej prowincji aż wylewa się z ekranu telewizora. Możemy porozmawiać z sąsiadami, w sklepiku za rogiem zrobić drobne zakupy. Każdy znajomy chętnie chwilę pogawędzi i sympatycznie pozdrowi. Całkowitemu wtopieniu się gracza w realia sprzyja żyjący świat gry. Budynki i całe otoczenie wykonano z ogromna pieczołowitością i dbałością o najdrobniejsze szczegóły. Twarze postaci są doskonale animowane, a mimikę zrealizowano po mistrzowsku. Tu każda postać żyje swoimi sprawami. Sklepy i punkty usługowe otwarte są w określonych godzinach. Także informatorzy z którymi umawia się Ryo są na miejscu tylko w określonym czasie i w razie spóźnienia trzeba przyjść następnego dnia. Główny bohater jak każdy porządny japoński nastolatek musi wrócić w domowe pielesze przed dwudziestą trzecią. A rano zawsze czeka na niego niewielkie kieszonkowe na drobne wydatki. A jak wiadomo gotówki nigdy za wiele. Tym bardziej, że w Shenmue jest gdzie wydawać pieniądze. Można je przepuścić w kasynie, zrobić zakupy w spożywczaku za rogiem. Są automaty z napojami i przekąskami itp. No i nie zapominajmy o tym, co każdy gracz lubi najbardziej – salon arcade. Tam spędziłem naprawdę masę czasu i wydałem lwią część kieszonkowego. Znajdziemy tam automaty z klasycznymi pozycjami Segi (Hang-On i Space Harrier) rzutki i kilka innych maszyn zręcznościowych. Także w domu Ryo ma konsolę (trochę przypomina Saturna) i nic nie stoi na przeszkodzie by potrenować na własnej kanapie przed wyjściem na miasto.

Ale o co chodzi?
Sporo już napisałem o tym, co w Shenmue można robić, więc warto napisać jak się gra. Shenmue to rozbudowana gra przygodowa z dodatkiem (sporym) bijatyki, szczyptą wyścigów i podlana nieco sosem RPG. Daje to nadzwyczaj smakowity efekt, który zaspokoi apetyt każdego wygłodzonego gracza. Większość czasu gry spędzimy na eksploracji i rozmowach z postaciami niezależnymi. Trzeba zapamiętywać informacje i kojarzyć fakty. Pomaga w tym poręczny notes. Dla przeciwników do których nie przemawia siła argumentów, Ryo ma argumenty siły. Bohater przez całą grę znajduje zwoje z których uczy się nowych ciosów. Nabyte umiejętności wykorzystuje podczas walki, która przypomina tą z Virtua Fightera (w końcu rodowód zobowiązuje). System jest naprawdę dobrze zbalansowany, a okładanie po twarzach czarnych charakterów daje sporo frajdy. W rodzinnym dojo, co jakiś czas można potrenować z przeciwnikiem. A w kilku miejscach na mieście poćwiczyć samemu. Warto doskonalić umiejętności, bo pod koniec gry trzeba utłuc całe hordy wrogów.
W trakcie zwiedzania co jakiś czas trafiamy na QTE (Quick Time Event) czyli scenki podczas których należy wcisnąć w określonej kolejności kilka przycisków na joypadzie. W efekcie widzimy jak Ryo w efektowny sposób rozprawia się z przeciwnikiem. Scenki są świetnie wyreżyserowane i wyglądają jak żywcem wyjęte z dobrego filmu akcji. Na szczęście nie ma ich zbyt dużo, więc nie męczą, a sprawiają że gracz jest cały czas skoncentrowany na rozgrywce.

Lepiej być nie może?
Dotychczas czytaliście tylko same zachwyty i peany. Zapytacie pewnie czy ta gra ma jakieś wady? Otóż ma – dwie, jedną malutką a drugą wielką jak stumilowy las. Ta malutka to drobne błędy w grafice, czyli przechodnie w magiczny sposób pojawiający się tuż przed nosem gracza. Nie przeszkadza to w żaden sposób w graniu, ale błąd odnotowuję i z krwawiącym sercem obniżam ocenę za wizualia o jedno oczko. Za to reszta oprawy graficznej to absolutna ekstraklasa w bibliotece Dreamcasta. Jeśli chodzi o stronę dźwiękową tu wszystko jest na najwyższym poziomie. Głosy bohaterów dopasowane są doskonale a muzyka świetnie współgra z nieco melancholijnym klimatem gry, a motyw który można usłyszeć w głównym menu zapada w pamięć na długo.
W Shenmue poznamy wydarzenia z pierwszego rozdziału monumentalnej opowieści Yu Suzukiego. Cały projekt obliczony jest aż na szesnaście rozdziałów. I właśnie to jest ta druga wada gry. Po zobaczeniu końcowych napisów gracz siedzi przed telewizorem z uczuciem niedosytu, a ciekawość, co będzie dalej zżera go niczym głodny zombiak świeży móżdżek.
Patrząc na końcową ocenę wielu czytelników zastanawia się pewnie na czym polega fenomen tej gry. Skąd aż tak wysoka nota, co ma ten tytuł czego brakuje innym? Odpowiedź jest bardzo prosta – w Shenmue się nie gra, Shenmue się przeżywa. Pewnie niejeden uśmiechnie się teraz kpiąco. W końcu określenie to wyświechtano w recenzjach dziesiątek innych pozycji. Do Shenmue pasuje ono jednak jak ulał.

Ocena ogólna

Shenmue

DREAMCAST

Grafika
90%
Dźwięk
100%
Grywalność
100%

Autor

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.