RetroAge Recenzja, SNES Super Castlevania IV
RecenzjaSNES

Super Castlevania IV

Loading

Castlevania to jedna ze sztandarowych serii marki Konami. Studio debiutujące na końcu lat osiemdziesiątych – w złotej erze 8-bitowców, zawsze trzymało wysoki poziom a pierwsza z serii Castlevania na NES’a charakteryzowała się wysokim poziomem trudności i wyśmienitą grafiką. Druga część próbowała wprowadzić do typowo platformówkowej rozgrywki elementy roleplaya, jednak nie wyszło jej to na dobre. Trzecia część wraca do schematu pierwowzoru wprowadzając tym samym ciekawe atrakcje, między innymi kilku grywalnych bohaterów. W tej recenzji chcę Wam przybliżyć czwartą część z serii, czyli Super Castlevanię IV, która ukazała się jedynie na konsolę SNES w 1992. Zapraszam do lektury.

Okej, najpierw może sprecyzuję z czym mamy tu do czynienia pod względem fabularnym. Castlevania 2 : Simon’s Quest jest sequelem do części pierwszej, a Castlevania 3 : Dracula’s Curse to jej prequel. Czwarta część to tak właściwie remake „jedynki”. Głównym bohaterem jest Simon Belmont – pogromca istot nieumartych, wampirów i tym podobnych paskudztw. Po raz kolejny wyrusza na eskapadę przeciwko księciu ciemności, którym jest nikt inny jak Dracula. Cała sprawa ma miejsce w zamglonej i ponurej Transylwanii (de facto Rumunii). Historia jest minimalistyczna, prosta i bez zbędnych udziwnień – i dobrze, bo w platformówkach to nie fabuła jest najważniejsza.

Czas najwyższy przejść do rozgrywki, ponieważ trochę się zmieniło od ostatniej 8-bitowej wersji. W Super Castlevanii IV najbardziej odczuwalne jest ulepszone względem poprzedniczek sterowanie – koniec z topornym skakaniem! Koniec z uderzaniem tylko poziomo! I dziękuję ludziom z Konami, którzy w końcu wyeliminowali największą zmorę z poprzednich gier czyli używanie bicza. Teraz można wywijać biczem w osiem stron (w górę/dół, w lewo/prawo i po skosach). Broni pobocznych (o nich za moment) można używać także kucając, dzięki temu wrogowie nie są już tacy upierdliwi, a znajdując się w powietrzu nie jesteśmy całkowicie bezbronni.

Trzon rozgrywki utarty przez pierwszą Castlevanię pozostał w tej części niezmieniony. Gracz przemierza dwuwymiarowe poziomy pozbywając się przy okazji różnego rodzaju nadprzyrodzonego tałatajstwa. Nadal kluczowe jest rozbijanie świeczników (z których „wypadają” serca i broń poboczna, którą stanowią: noże, topory, krzyże, bumerangi i tym podobne) oraz przeszukiwanie ścian w celu znalezienia pieczonej wieprzowiny, służącej nam do uzupełnienia życia. Mimo swojej prostoty gra ani na chwilę nie przestaje bawić, cały czas chce się jej więcej. W końcu nie od wczoraj wiadomo, że najprostsze rozwiązania bywają najlepsze. Dodatkowo zaimplementowano system kodów pozwalających rozpocząć grę od poziomu, na którym się zginęło.

Warto napomnieć też o wrogach. Są różnorodni : od małych żab i nietoperzy, po chodzące zbroje i nawiedzone meble. Nie można więc narzekać na atak klonów. Pozytywne wrażenie wywołują walki z bossami, którzy są naprawdę oryginalni i wymagający. W skarbcu gracz spotka nietoperza ze złotych monet, w laboratorium potwora Frankensteina i wielu innych. Niestety ostatni z nich, moim zdaniem, nie stanowi wystarczającego wyzwania i nie wnosi do rozgrywki nic nowego – a szkoda, bo mogłaby to być naprawdę epicka walka.

W Super Castlevanii IV świetnie zaprojektowano poziomy. Prawda, są liniowe, ale za to pełne życia i detali. Tu i ówdzie da się zauważyć przelatujące nietoperze, w katakumbach szkielety próbują wyrwać się z kajdan. Żadna miejscówka nie jest do siebie podobna. Gracz przemierza zakurzone biblioteki, ogrody, cmentarze, jaskinie, wieże zegarowe i inne tego typu lokacje. Oczywiście, jak to w platformówkach bywa, na levelach czekają na nas liczne pułapki, takie jak zmienny prąd strumienia, kolce spadające z sufitu, przygniatające bloki, kapiąca trucizna i tym podobne. Refleks i wyczucie czasu to tu podstawa.

A jak się SC IV prezentuje graficznie? Naprawdę dobrze. Animacje zostały znacznie poprawione względem poprzedniczek. Przeciwnicy nie są mikroskopijni i wyróżniają się na tłach. Mimo mrocznego, gotyckiego klimatu i stylistyki gra jest kolorowa, ale w żadnym wypadku nie lukrowa na podobieństwo Super Mario World. Nie mam co do grafiki żadnych zarzutów.

Jeszcze lepiej jest z muzyką. Na każdym poziomie zaznamy innej melodii, każdej utrzymanej w klimatach średniowiecznych – dominują więc organy, rzadziej da się usłyszeć fortepian i flet. Również rytmy są różne: raz grają wolne, melancholijne melodie, innym razem bardziej relaksujące, a jeszcze kiedy indziej zagrzewające do walki – skoczne pioseneczki. Efekty dźwiękowe też nie pozostają z tyłu. Wrogowie nie głoszą zbyt ambitnych przemówień, od czasu do czasu co najwyżej jękną. Najlepiej w całej grze brzmi bicz. Słychać jak trzaska w powietrzu, a gdy Simon buja się na nim, napina się.

Jak więc podsumować i ocenić Super Castlevanię IV? Z pewnością jest to gra, która przetrwała próbę czasu. Mimo upływu dwudziestu dwóch lat od premiery nadal sprawia przyjemność przy przechodzeniu jej raz za razem. Pozostaje klejnotem w koronie hitów Konami. Może nie największym i najbardziej błyszczącym, ale nadal klejnotem. Mimo prostoty rozgrywki i liniowych poziomów jest to klasyk 16-bitowych platformówek. Jeżeli jeszcze nie mieliście styczności z serią Zamkowanii, zacznijcie od tej części. Mówiąc krótko, jest to gra dobra dla fanów serii, hardkorowych i casualowych graczy a także ludzi lubiących po prostu dobrą zabawę. Polecam gorąco. Niech bit będzie z wami!

Ocena ogólna

Super Castlevania IV

SNES

Grafika
100%
Dźwięk
100%
Grywalność
90%

Autor

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.