RetroAge Recenzja, DS The Legend of Zelda: Phantom Hourglass
RecenzjaDS

The Legend of Zelda: Phantom Hourglass

Loading

Gry z serii The Legend of Zelda nieodzownie kojarzą się z konsolami Nintendo, podobnie zresztą jak Mario Bros. czy Metroid. Każda z gier z wymienionych serii robiona jest z wielką pompą, stale podwyższając poprzeczkę zarówno dla konkurencji jak i kolejnych części. O tym co nowego wprowadza Zelda Phantom Hourglass dowiesz się czytając poniższą recenzję.

Nasz bohater, Link, dołączył do grupy piratów, dowodzonych przez Tetrę. Ich celem było odnalezienie legendarnego statku widmo (ghost ship), o którym snute są legendy. Żeglarze, którzy się z nim spotkali nigdy nie powrócili już do domów. (Nie) Szczęśliwy traf losu spowodował, że piratom udało się odnaleźć ten statek – legendę. Pierwszą osobą, która weszła na jego pokład była Tetra. Zaraz po wejściu zniknęła, z pomocą ruszył Link, który skończył dryfując po oceanie.

Po obudzeniu oprócz ubrania nie mamy przy sobie żadnych innych przedmiotów, a plaża, na której się znajdujemy nie wygląda znajomo. Pobudka jest początkiem nowej przygody, która na celu ma odnalezienie i uratowanie Tetry, uwolnienie Króla Oceanów i pokonanie złego Belluma. Od samego początku naszej przygody towarzyszy nam wróżka Ciela, która współgra ze stylusem. Tak, dobrze przeczytaliście, do poruszania naszym bohaterem wykorzystujemy stylusa, a nie krzyżaka. Z początku, wydawało mi się to dziwne i niezbyt komfortowe, lecz po kilku minutach gry można się do nowego sterowania przyzwyczaić. Naturalnie i ataki wykonujemy przy pomocy stylusa, a nie przyciskami. Zmuszeni będziemy do pukania stylusem w ekran, robienia nim kółek czy np. wytaczania toru lotu dla bumeranga. Do dyspozycji mamy kilka broni (m.in. bumerang, hak z liną, młot, bomby, miecz), a zdobywamy je w miarę trwania naszej przygody. Wielokrotnie przyjdzie nam po odnalezieniu nowego przedmiotu przemierzyć wszystkie lokacje, w których już byliśmy, po to aby zdobyć nowe skarby.

W grze poruszamy się zarówno po lądzie jak i po wodzie. Pływamy używając statku S.S. Linebeck, którego kapitanem jest tchórzliwy Linebeck. Statek popłynie dokładnie tak jak wyznaczymy mu trasę, a rysujemy ją stylusem. Na otwartym morzu wielokrotnie przyjdzie nam zmierzyć się z wrogimi jednostkami, przed którymi możemy się bronić działem (zdobywanym w miarę upływu gry). Oprócz tego nasz statek wykorzystamy także do wydobywania skarbów z morskich głębin za pomocą łapki ratowniczej, którą również zdobywamy po pewnym czasie. Szukanie skarbów nie polega jednak na bezmyślnym przeczesywaniu każdego zakątka morza, skarby znajdują się tylko w wybranych miejscach. Podczas gry znajdujemy mapy skarbów, które zaznaczają nam czerwonym X na mapie miejsce spoczywającego w głębinach skarbu.

Ciekawym elementem jest możliwość zmiany wyglądu naszego statku. Nie jest to może tak szeroko pojęty tuning, znany chyba każdemu z serii gier Need for Speed, lecz jego ilość jest wystarczająca. Części do naszego statku możemy znaleźć w skrzyniach, otrzymać od osób lub kupić w sklepie. Elementy można dowolnie mieszać, lecz tylko części z jednego rodzaju zwiększają kondycję naszego statku.

Przyjdzie nam odkryć cztery części mapy, na której znajdują się wyspy, które będziemy musieli prędzej czy później odwiedzić i zbadać. Warto zwiedzić dokładniej każdą z części mapy, gdyż możemy odnaleźć wyspy, które nie zostały na niej zaznaczone. Z początku pływanie wydaje się w miarę fajne, lecz po pewnym czasie przepłynięcie z jednego końca na drugi staje się nudne i monotonne. Z pomocą przyjdzie nam tablica, którą otrzymujemy od szefa złotych żab. W każdej części mapy odnajdziemy żaby, które pokażą nam znak, dzięki któremu będziemy mogli się w szybki sposób przenosić z jednej części mapy do drugiej w wybrane miejsce. Rzecz ciekawa i bardzo przydatna.

Wspominane już przeze mnie ponowne odwiedzanie tych samych miejsc jest w tej grze pewnego rodzaju utrapieniem. Frustrujące są powroty do świątyni Króla Oceanów, którą musimy odwiedzić pięć razy. Po drugim razie ma się już dość, gdyż zmiany na poszczególnych poziomach są niewielkie lub ich wcale nie ma. Podczas gry zbieramy, w różny sposób zbieramy ziarnka czasu, które powiększają nam czas przebywania w świątyni. Po jego upłynięciu nasza energia momentalnie zaczyna spadać, a jedynym wyjściem z opresji jest jak najszybsza ucieczka ze świątyni. Ziarna czasu znajdujemy w skrzyniach, a także otrzymujemy po pokonaniu hersztów poszczególnych świątyń, które umiejscowione są na wyspach w każdej części mapy.

Wspomniałem już, że dolny ekranik konsoli intensywnie wykorzystamy do kierowania naszym bohaterem, na górnym ekraniku natomiast znajdziemy mapę morza lub mapę danej lokalizacji. W większości przypadków możemy zamienić zawartość ekraników w taki sposób, że mapa znajdzie się na dolnym ekranie. Dzięki temu będziemy mogli umieścić na niej różnego rodzaju wskazówki, informacje, znaki itp. Muszę przyznać, że ekran dotykowy w Zeldzie Phantom Hourglass spisuje się do tego wszystkiego wyśmienicie. Prócz tego, podczas gry wielokrotnie wykorzystamy znajdujący się w konsoli mikrofon (np. do pokonania przeciwników z dużymi uszami czy oczyszczenia mapy z brudów).

W Zeldzie Phantom Hourglass nie zabrakło takiego elementu jak łowienie ryb, które akurat na tej konsoli daje wielką frajdę. Idealnie połączenie ekranu dotykowego i stylusa pozwala na wabienie ryb na haczyk oraz kręcenie stylusem po ekranie, gdy ryba złapie przynętę. Szkoda tylko, że rodzajów ryb jest niewiele.

Hersztowie, z którymi przyjdzie się nam zmierzyć, nie są trudni. Większość z nich możemy przejść bez utraty życia. Najwięcej trudności, jak się można spodziewać, czeka nas podczas walki z Bellumem, który jest ostatnim bossem w grze. Również i on nie należy do wybitnie trudnych.

Znajdujące się w grze zagadki trudne nie są, a do ich zrozumienia wystarczy podstawowa znajomość języka angielskiego.

Gra stoi na bardzo wysokim poziomie wykonania graficznego. Zastosowano tutaj metodę cieniowania zwaną cell-shading, która wykorzystana została wcześniej w grze The Legend of Zelda: The Wind Waker . Światło oświetla naszą postać w sposób gradientowy, przybliżając tym samym efekt obserwowany na co dzień w świecie rzeczywistym. Prawie na każdym kroku zaobserwujemy świetną gę światła i cieni.

Nasz bohater, jego wrogowie, cała reszta społeczeństwa, które spotkamy w grze jak i wykreowany cały świat, wykonany jest bardzo szczegółowo. Od samego początku zdziwiło mnie, że konsola Nintendo DS ma takie możliwości graficzne. Nie grałem co prawda w wiele gier na tę konsolę, ale Zelda Phantom Hourglass uświadomił mi potęgę mocy drzemiącej w tej konsoli. Co prawda w naszą łajbę można by wcisnąć większa ilość detali, lecz i bez tego statek wygląda całkiem nieźle. Moją uwagę przykuło wykorzystanie cell-shadingu oraz wykonanie wszelkich komnat, które musimy odwiedzić. Szczególnie spodobała mi się architektura zewnętrzna budynków jak i świątyń.

Oprawa muzyczna prezentuje się dosyć dobrze, lecz nie jest zachwycająca. Podczas gry usłyszymy szereg dźwięków wydawanych zarówno przez naszą postać, naszych wrogów jak i np. uruchamianych elementów. Prosta muzyka świetnie buduje klimat, zauważyć to możemy zwłaszcza podczas zwiedzania świątyń. Podczas walki melodia staje się szybsza i bardziej dynamiczna, podkreślając tym samym powagę sytuacji, w której się znaleźliśmy. Wszystkie dialogi są w postaci tekstu, ale wydaje mi się, że brak głosów nie stanowi akurat żadnego problemu.

Zaskoczeniem było dla mnie, że naszą postacią poruszamy nie krzyżakiem, a stylusem. Zmienił się zatem styl walki, otwierania drzwi, przesuwania przedmiotów itp. Zmiana ta wpłynęła jednak na plus. Według mnie Zelda Phantom Hourglass to jedna z tych gier, dla których warto kupić konsolę Nintendo DS. Dziękuję za uwagę.

Ocena ogólna

The Legend of Zelda: Phantom Hourglass

NINTENDO DS

Grafika
100%
Dźwięk
80%
Grywalność
90%

Autor

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.