RecenzjaGame Boy Color

Yie Ar Kung-Fu

Loading

Yie Ar Kung-Fu to pozycja wręcz kultowa. Tytuł ten pojawił się w 1985 roku na automatach i uznawany jest za pierwszą prawdziwą bijatykę. Gra wprowadziła miłośników wschodnich sztuk walki w istny szał karmienia automatów monetami bez opamiętania. Szybko pojawiły się konwersje owej gry na najróżniejsze platformy. Niestety posiadacze handheldów musieli czekać aż do roku 2000, bowiem dopiero wtedy firma Konami wydała wersję gry dla Game Boy Color na składance Konami GB Collection vol. 4. Czy po 15 latach gra miała szanse konkurować z innymi podobnymi tytułami na tę konsolę? Czy dzisiaj jest to nadal pozycja na którą warto zwrócić uwagę? O tym dowiecie się czytając recenzję Yie Ar Kung-Fu.

Od razu na wstępie po odpaleniu gry okazuje się, że Yie Ar Kung-Fu dla Game Boy Color jest wiernym odzwierciedleniem wersji z NESa, a więc niestety najsłabszej konwersji tej pozycji jaka dotychczas się ukazała. Pozostaje jedynie przygryźć wargi i w ciszy „delektować” się rozgrywką.

Bohaterem Yie Ar Kung-Fu jest Lee – młody adept wschodnich sztuk walki. Trudno nie doszukiwać się podobieństw głównego bohatera do Bruce’a Lee sławnego mistrza Kung-Fu. Może wyglądem ustępuje swojemu rzeczywistemu odpowiednikowi, ale okrzyki wydawane podczas zadawania ciosów i szaleńcze uderzenia z wyskoku rodem z filmów produkcji Hong-Kong świadczą o tym, że wzór mógł być tylko jeden.

Akcja gry toczy się w ascetycznym dojo, które jest jedyną lokalizacją w której odbywają się walki. Jakby tego było mało w przeciwieństwie do większości bijatyk nie mamy możliwości wyboru postaci. Kierujemy bowiem tylko poczynaniami młodego Lee, który ma za zadanie pokonać pięciu mistrzów wschodnich sztuk walki. Każdy z wojowników walczy innym stylem i ma po jednym asie w rękawie w postaci ciosu specjalnego. W przypadku przeciwników jest to zazwyczaj użycie broni (łańcuch, kij czy gwiazdki ninja), a główny bohater wyróżnia się spośród innych tym, że jako jedyny potrafi uderzać z wyskoku. Walki nie są zbyt skomplikowane – ot należy dokopać przeciwnikowi w najbardziej chamski sposób posługując się jedynie swoimi kończynami. Kto spodziewa się tu jakichkolwiek urozmaicenia w postaci combosów czy fatality, będzie zawiedziony. Wróg sterowany przez konsolę ma niestety tą jedną przewagę, że potrafi poruszać się szybciej od nas. Rozgrywka sprowadza się więc do tego, że używa się nagminnie wyskoków, ponieważ jest to praktycznie jedyny sensowny sposób na to aby dopaść przeciwnika. Pokonanie kilku karateków nagradzane jest planszą bonusową w której musimy rozbijać lecące w naszym kierunku przedmioty.

Gra nie jest zbyt wymagająca i po paru próbach, każdemu z pewnością uda się pokonać wszystkich przeciwników. Nawet największa niedorajda powinien uwinąć się z grą w mniej niż pół godziny. Niestety po tym czasie Yie Ar Kung-Fu przestaje bawić, gdyż nie oferuje już nic nowego co zainteresowałoby gracza. Wyraźnie brakuje większej ilości scenerii i przede wszystkim przeciwników.

Warto zwrócić uwagę na to, że Yie Ar Kung-Fu to jedna z pierwszych bijatyk, gdzie główny bohater posiada imię (w oryginalnej wersji na automatach nazywa się Oolong). Dziś nie zdajemy już sobie sprawy z tak banalnych faktów, ale warto zauważyć, że graczowi łatwiej jest utożsamić się z postacią posiadającą imię, niż z bezimiennym wojownikiem. Ciekawostką jest, że bohater gry Yie Ar Kung-Fu stał się inspiracją dla Joe Higashi’ego, który na jego podstawie stworzył w późniejszym czasie Gen’a w grze Street Fighter.

Podczas gry przygrywa nam tylko jedna melodia. Jest całkiem niezła i pasuje do klimatu gry. Problem w tym, że słuchając wciąż tego samego utworu tocząc którąś walkę z rzędu można po prostu oszaleć. Czy zamierzeniem autorów gry było wprowadzenie gracza w szał bitewny? Być może, ale w tym miejscu należą się ukłony nie twórcom gry, a Gunpei Yokoi – projektantowi Game Boy’a, który wpadł na pomysł regulatora głośności dźwięku w tej konsoli. Dzięki temu nie będziemy katowani już muzyką z Yie Ar Kung-Fu. Szkoda jednak przegapić odgłosy wydawane przez naszego bohatera, bo przezabawne wrzaski wydawane przez młodzika są przecież nieodłącznym elementem walki. Samych odgłosów jest jednak bardzo mało i stąd tak niska ocena tego elementu gry.

Graficznie Yie Ar Kung-Fu prezentuje się dość słabo. Niestety Konami nie postarało się wykorzystać większej liczby kolorów oferowanych przez Game Boy Color i postanowili utrzymać grę w tonacji podobnej do pozostałych pozycji znajdujących się na tym samym kartridżu (Konami GB Collection vol. 4). Gra wygląda więc jak pokolorowana pozycja z klasycznego Game Boya co nie wychodzi na jej korzyść. Animacja to zrzynka z NESa i nie wyróżnia się niczym szczególnym. Jest po prostu słabo i ocena z całą pewnością byłaby jeszcze niższa gdyby nie fakt, że składanka na której znalazła się gra ma taki, a nie inny charakter (w końcu to kolekcja starych gier, a nie remake).

W ręce gracza trafiła niestety pozycja nawet nie przeciętna. Taki słabeusz nie przyciągnie z pewnością wielu graczy. Jednego nie można tej grze odmówić. Yie Ar Kung-Fu jest bowiem protoplastą dzisiejszych bijatyk. To ten tytuł przecierała szlaki dzisiejszym mordobiciom i obok International Karate był praktycznie wzorem do naśladowania dla swoich następców. Swego czasu w Yie Ar Kung-Fu grano w salonach do upadłego. Niestety wersje gry dla Game Boy Color i NESa w stosunku do oryginału z automatów (Arcade) oraz innych późniejszych konwersji zostały dość poważnie okrojone. Drastycznie zmniejszona liczba przeciwników sprawia, że Yie Ar Kung-Fu dość szybko się nudzi i nie ma sensu ponownie do niego wracać. Gra zdecydowanie nie przetrwała próby czasu i obecnie jest już tylko kamieniem milowym w historii mordobić o którym niestety niemal wszyscy już zapomnieli. Zdecydowanie ciekawszą i godną polecenia jest wersja Yie Ar Kung-Fu dla konsoli Game Boy Advance, gdzie wprowadzono opcje multiplayer i możliwość wyboru postaci.

Ocena ogólna

Yie Ar Kung-Fu

GAME BOY COLOR

Grafika
30%
Dźwięk
40%
Grywalność
30%

Autor

Komentarze

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.