RecenzjaGame Boy

Battle City

Loading

„Deszcze niespokojne, potargały sad,
A my na tej wojnie, ładnych parę lat.
Do domu wrócimy, w piecu napalimy,
Nakarmimy psa.
Przed nocą zdążymy, tylko zwyciężymy,
A to ważna gra.

Na niebie obłoki, po wsiach pełno bzu.
Gdzież ten świat daleki, pełen dobrych snów?
Powrócimy wierni my czterej pancerni,
„Rudy” i nasz pies.
My czterej pancerni, powrócimy wierni,
Po wiosenny bez.”

Pewnie się zastanawiacie skąd taki cytat we wstępie i czy nie jest on tutaj wrzucony kompletnie z czapy?  Odpowiedź brzmi… tak, wstawiłem go zupełnie bez sensu. Jednak dostrzegłem pewne podobieństwo między kultowym polskim serialem „Czterej pancerni i pies” (cytat we wstępie to tekst piosenki otwierającej każdy odcinek) a grą Battle City na Gameboy autorstwa firmy Nova, będącej konwersją z konsoli Famicom.  No bo wiecie, tu są czołgi i tu są czołgi. Serial jest czarnobiały i gra jest czarnobiała. Rozumiecie: czołgi, czerń i biel hehe he… ech, no dobra, nie będę się dalej kompromitował.

UWAGA! Jeżeli g*wno was obchodzi co robił redaktor Jedah w 2010 roku, możecie śmiało pominąć poniższy akapit. Cofnę się jednak na początek trochę wcześniej. Pegasus w połowie lat 90 tych był jednym z najpopularniejszych prezentów komunijnych w Polsce. Pamiętam, że trzy czwarte mojej klasy otrzymało tę konsolę. Wraz z nią dołączane były kartridże z jakąś kosmiczną ilością gier. Jak się jednak okazywało tytułów, było znacznie mniej, zazwyczaj koło 10 a reszta z około 168 to zwyczajnie inne ich wersję. Było to więc największe kłamstwo naszego dzieciństwa.  Niemal na każdej dyskietce królowało właśnie Battle City, czyli kultowe czołgi. Ileż to godzin z koleżanką przegraliśmy w „Tanki” to trudno zliczyć. Pamiętam, że najwięcej bawiliśmy w trybie Construction, gdzie zazwyczaj odgradzaliśmy się od wroga rzeką i ustawiali żelazną osłonę dla orzełka, by w banalny sposób, wygrać rundę. W 2010 roku, już jako 24-letni człowiek zainteresowałem się retro na nowo. Ponieważ nigdy nie miałem żadnej konsoli mobilnej, kupiłem sobie Game Boya Pocket. Wraz z nim dostałem piracki kartridż z 10 grami. Na nim wśród wielu innych tytułów natrafiłem na… no nie zgadniecie Battle City. Nie miałem pojęcia, że istniał mobilny port tej gierki, jednak nie miałem wówczas nastroju na tego typu arkadową rozrywkę i „Czołgi” leżały tak nietknięte aż do 2022 roku. Wtedy owej ochoty nabrałem i damn, ależ to była wciągająca zabawa.

Dla tych, którzy w latach 90’ nie dostali Pegasusa na komunię, tylko np. rower lub inny bezużyteczny prezent i nie mieli styczności z Battle City, spieszę z wyjaśnieniem, na czym owa gra polega. Sterujmy czołgiem na jednoekranowej planszy i musimy odeprzeć atak 20 czołgów wroga, które spawnują się po kilka sztuk w górnej części ekranu. Po zniszczeniu jednego pojawia się kolejny i tak aż do unicestwienia wszystkich. Nie jest to jednak jedyny cel. Na dole ekranu znajduje się baza, którą symbolizuje ogrodzony murem orzeł. Musimy ją chronić za wszelką cenę. Jeżeli wróg ją zniszczy, gra się kończy. To samo nas czeka gdy utracimy wszystkie trzy posiadane życia. Prowadzi to niekiedy do ciekawych strategii, gdzie bardziej opłaca się osłonić swoim czołgiem kwaterę główną, poświęcając jedno życie niż pozwolić ją zdemolować.  Same poziomy złożone są z różnorodnych elementów, co dodatkowo uatrakcyjnia rozgrywkę. Mamy mury, które możemy zniszczyć, torując sobie drogę do dalszych rejonów planszy, zarośla, w których czołgi są mniej widoczne, niezniszczalne stalowe bloki, czy nieprzekraczalną w żaden sposób rzekę. Czołgów wroga mamy kilka rodzajów i są to fikcyjne maszyny, których nawet pan Jarosław Wolski nie potrafiłby zidentyfikować. Poza zwykłymi powolnymi maszynami mamy także małe szybkie pancerniki czy duże, mocniej opancerzone wymagające kilku trafień do wyeliminowania. O ile pierwsze kilka plansz jest w miarę łatwych, to poziom trudności szybko zaczyna rosnąć. Tym bardziej z otwartymi ramionami będziemy zbierać pojawiające się od czasu do czasu znajdźki. Wśród nich natrafimy na łopatę otaczającą niezniszczalnym stalowym murem naszego orzełka, tymczasową nieśmiertelność, granat niszczący wszystkich wrogów na planszy czy stoper unieruchamiający jednostki nieprzyjaciela. Najciekawsza jest jednak ikona gwiazdki, która ulepsza nasz pojazd. Możemy dzięki temu strzelać szybszymi seriami, a nawet niszczyć stalowe mury. Co tu dużo mówić, gra naprawdę potrafi wciągnąć, zapewniając przyjemną i satysfakcjonującą rozgrywkę.

Wersja na Game Boya jednak nie jest idealną konwersją swojego protoplasty z Famicoma. Nie obyło się bez cięć związanych z przeniesieniem Battle City na mobilną konsolę Nintendo. Pod nóż poszedł tryb kooperacji, co szczególnie boli, mając na uwadze, jak mocną stroną był on w wersji stacjonarnej. Wiadomo granie na dwóch Game Boyach to nie to samo co rozrywka przy jednym telewizorze, ale i tak dałoby sporo radochy. Niestety wyrzucono również tryb Construction, czyli edytor umożliwiający budowę własnych poziomów. Nova postarała się nam to zrekompensować dodając tryb VS. Jest on jednak dosyć rozczarowujący. Dwóch graczy rywalizuje na swoich ekranach konsolki o to kto dłużej przetrwa, rozgrywając kolejne plansze po kolei.  Kolejnym bonusem jest zwiększenie liczby poziomów do 50 co z kolei przyjąłem z otwartymi ramionami. Dodatkowe etapy są bardzo pomysłowe i przemyślane. Do tego po ukończeniu wszystkich zobaczymy zakończenie, a także listę płac. Biedne, bo biedne, ale jednak. Wersja na Famicoma, zamiast tego, od razu przenosiła nas do pierwszej planszy, co nigdy mi się w grach nie podoba.

Dobre słowo mogę powiedzieć natomiast o grafice. Pomimo czerni i bieli jest czytelna. Czołgi są dobrze animowane i wyglądają co najmniej równie dobrze jak na pierwowzorze. To samo mogę powiedzieć o otoczeniu. Wszelkie elementy na mapie czy znajdźki prezentują się dobrze i gdyby Battle City pokolorować mógłby zostać pomylony z grą na Pegasusa. Gdyby nie jeden bardzo istotny szczegół. Wyświetlacz „Grajchłopca” jest zbyt mały, by pokazać całą planszę na jednym ekranie bez konieczności szukania czołgów z lupą. W związku z tym kamera została skierowana stricte na nasz pojazd i fragment obszaru wokół niego. Żeby się połapać w pozycji wrogich czołgów, w dole ekranu umieszczono mały radar pokazujący położenie przeciwników. Mimo jego wielkości jest bardzo czytelny i nie miałem najmniejszych problemów, by się w nim połapać. Dźwięk z kolei nie zmienił się wcale względem tego co słyszeliśmy na Pegasusie. Kultowa melodia rozpoczynająca każdą planszę została zachowana, tak samo brzmią też odgłosy gąsienic, wystrzałów, bonusów czy zniszczeń. Battle City jest jednak grą dość cichą i poza wspomnianym wyżej motywem nie uświadczymy tu żadnych melodii.

Podsumowując, mam mieszane uczucia odnośnie tej konwersji. Z jednej strony programiści ze studia Nova dodali dodatkowe poziomy i wiernie odwzorowali rozgrywkę z wersji na Famicoma. To dalej ciekawa i wciągająca gra ze świetnym level designem i gameplayem. Z drugiej jednak strony usunięto tryby kooperacji i Construction, które w szczególności stanowiły o sile tej pozycji. Dodany w zamian tryb VS jest rozczarowujący i raczej nie znajdzie wielu zwolenników wśród fanów wersji stacjonarnej. Jeżeli jednak tryb 1 player do szczęścia Ci wystarczy, będziesz zachwycony. Ci, którzy oczekiwali wiernej konwersji, obejdą się niestety smakiem.

Ocena ogólna

Battle City

GAME BOY

Grafika
80%
Dźwięk
60%
Grywalność
70%

Screenshoty
Zdjęcia/Skany
Gameplay

Autor

Komentarze

  1. Battle City na GameBoya nie znałem, a szkoda bo widzę ze przenośna wersja daje radę. Boli tylko brak koopa.

  2. Ta wersja mnie ominela. Trzeba bedzie nadrobic zaleglosci. Recka fajna, wspominki czad 🙂 ja na komunie dostalem rower, bo Pegasus to byl 10 lat pozniej, ale jakbym mogl to bym chetnie sie zamienil na Pegaza 😀

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

This site uses Akismet to reduce spam. Learn how your comment data is processed.