Niekończąca się kosmiczna misja
Początek lat 90. to szał na Pegasusa i składanki gier obiecujące setki tytułów, choć w rzeczywistości było ich zaledwie kilka. Na niemal każdej z nich znalazła się jakaś kosmiczna strzelanka. Na mojej trafiłem na Chō Jikū Yōsai Macross – grę, która pozornie nie wyróżniała się niczym szczególnym, ale miała jeden bajer, dzięki któremu pamiętam ją do dziś.
Oczywiście nie mogłem wtedy wiedzieć, że gram w unikat na konsolę Famicom, wydany wyłącznie na rynek japoński. Gra nigdy oficjalnie nie pojawiła się w Europie na NES-ie. Pegasusowe pirackie kartridże rządziły się jednak własnymi prawami. Tym bardziej nie miałem pojęcia, że mam do czynienia z adaptacją niezwykle popularnej serii anime, emitowanej od 1982 roku, na której bazuje fabuła gry.
Niefortunne przywitanie
Na Ziemię spada tajemniczy statek kosmiczny, uświadamiając ludzkości, że nie jest sama we wszechświecie. Obawiając się inwazji obcych, Ziemianie tworzą specjalną Organizację Narodów Zjednoczonych i wykorzystują znaleziony pojazd jako broń, nadając mu nazwę SDF-1 Macross. W trakcie swojego pierwszego lotu ów statek napotyka kosmiczną flotę należącą do obcej rasy Zentradi. Niestety, samoczynnie otwiera do nich ogień, co prowadzi do międzygalaktycznej wojny.
Ready, Valkyrie! 3… 2… 1…
Sama rozgrywka jest stosunkowo prosta. Lecimy w prawo kosmicznym myśliwcem VF-1 Valkyrie i prujemy z laserowych działek do nadlatujących wrogów. Klasyka gatunku, która nie robiła wielkiego wrażenia – dopóki przez przypadek nie nacisnąłem drugiego przycisku na padzie wraz ze strzałką kierunkową.
Wówczas okazało się, że mój statek potrafi się transformować! I to w dwie formy! Ale najpierw omówmy tę pierwotną. Nasz standardowy myśliwiec porusza się szybko, ale strzela pojedynczymi seriami. Pierwsza ulepszona i nieco większa forma to Gerwalk. Porusza się wolniej, ale dysponuje większą siłą ognia, strzelając seriami niczym z karabinu maszynowego.
Druga transformacja jest jeszcze ciekawsza – nasz pojazd zmienia się w robota Battroida. Ten również porusza się wolniej, ale może obracać się w obie strony i zachowuje szybki ostrzał poprzedniej formy. Kolejne odkrycie czekało na mnie pod przyciskiem Select – naciśnięcie go wystrzeliwało serię rakiet o sporej sile rażenia. Żeby jednak nie było za łatwo, ich liczba była ograniczona, ale kolejne można było zdobyć, niszcząc wrogów. Podobnie jak zdrowie – nasz pojazd miał pasek wytrzymałości. To spora odmiana względem innych kosmicznych strzelanek tamtych czasów, gdzie ginęło się od jednego trafienia. Całe szczęście, bo Macross jest piekielnie trudny, a ja obrywałem niezmiernie często.
Lecieć… ale dokąd?
Napisałem, że lecimy w prawo, ale właściwie po co? Naszym celem jest zniszczenie statku-matki Zentradi. Początkowo w tle widzimy jedynie gwiazdy i całkiem efektowne wybuchy (zapewne mające przedstawiać kosmiczną bitwę). Z czasem krajobraz zmienia się i na drugim planie pojawia się powierzchnia statku-matki. W końcowej fazie wlatujemy do jego wnętrza, gdzie mamy 30 sekund na zniszczenie głównego komputera.
Gdy tego dokonałem jako dziecko, pamiętam, że byłem podekscytowany i ciekawy, jak będzie wyglądał kolejny poziom. Tu przyszło rozczarowanie – wyglądał dokładnie tak samo.
Macross, jak wiele innych gier tamtego okresu, to typowy tytuł na punkty. Nie posiada żadnego zakończenia, a po przejściu poziomu zapętla się od nowa.
W kosmosie nikt nie usłyszy twoich narzekań
Choć poziomy są identyczne, nie oznacza to, że każda kolejna rozgrywka jest taka sama. Pojawiają się nowe przeszkody – miny, działka stacjonarne czy inne mechy podobne do naszego. Jako dzieciak takie urozmaicenie nawet mi wystarczało. Wracając do gry obecnie, nie ukrywam jednak znużenia ciągłym powtarzaniem tej samej misji. To zdecydowanie największy, choć nie jedyny zarzut wobec gry.
Kolejnym są transformacje. Mam wrażenie, że zamiast pomagać, bardziej utrudniają rozgrywkę. Gerwalk jeszcze się przydaje – szybkostrzelność jest mile widziana, ale większe rozmiary i mniejsza prędkość sprawiają, że stajemy się łatwym celem. Najgorzej wypada Battroid – manewrowanie nim jest niewygodne, a jego gabaryty sprawiają, że pochłania większość wystrzelonych w niego pocisków. Walka z bossem w tej formie to samobójstwo, podobnie jak unikanie min. Ostatecznie najczęściej walczyłem w formie Valkyrie, a podłączenie turbo kontrolera rozwiązywało problem powolnej szybkostrzelności.
Nie mogę się przyczepić do oprawy audiowizualnej. Modele pojazdów i tła są całkiem przyjemne dla oka, a towarzysząca rozgrywce melodia długo pozostawała mi w głowie po zakończeniu zabawy.
Czy warto sięgnąć po Macross?
Trudno mi polecić ten tytuł. Gra szybko się nudzi, a wciąż powtarzająca się jedna plansza nie zachęca do dalszej rozgrywki. Jest mnóstwo lepszych shoot ’em upów i nie ma sensu zawracać sobie głowy Macrossem.
Chō Jikū Yōsai Macross / Super Dimension Fortress Macross
NINTENDO FAMICOM
Miałem ta grę na jakiejś składance, oczywiście żaden hit to nie był, ale zdarzało się w niego pograć i całkiem nieźle się bawić. Chociaż nigdy zbyt daleko nie doszedłem.