RetroAge Recenzja, Nintendo64 Densha De Go! 64
RecenzjaNintendo64

Densha De Go! 64

Loading

Jedzie pociąg z daleka, ani chwili nie czeka, konduktorze łaskawy, zabierz nas do Yokohamy.
Nie wiem czy pasażerowie japońskich linii kolejowych znają tą fantastyczną piosenkę, ale zawsze możemy zapodać podkład i pośpiewać im grając w Densha de Go! 64.

„Ding-dong” – zabrzmiał dzwonek do drzwi. „Konichiwa – przesyłeczka dla Pana. Tu podpisać, muszę spadać”. Podniecony rozrywam kopertę – „hura”, w końcu się udało – zakwalifikowałem się do programu szkoleniowego dla początkujących maszynistów. Raz-dwa ubieram mundurek i biegiem na stację kolejową, a następnie ekspresem do Taito.

Centrum szkoleniowe zostało właśnie wyposażone w nowoczesne symulatory jazdy pociągiem typu Nintendo 64, które po raz pierwszy wprowadziły tryb „Beginner” dla kandydatów niemających wcześniej styczności z prowadzeniem lokomotywy. Zasiadam za pulpitem kontrolnym wyposażonym w imitację sterownika pociągu (Densha de Go! Controller) składającego się z dwóch dźwigni (dopływ prądu do silnika oraz hamulca) oraz przycisku sygnału dźwiękowego. Na wyposażeniu pulpitu znajdował się także mikrofon (Japoński VRS, niekompatybilny z wersją amerykańską), dzięki któremu mogłem zapowiadać pasażerom stacje kolejowe.

Uruchamiam pierwszą z 4 dostępnych dla początkujących lekcji. Z głośników dobiegają komunikaty: „poczekaj na zielone światło”, „zwolnij hamulec”, „ustaw moc na trzeci poziom, przestrzegaj ograniczenia prędkości”. Fantastyczne uczucie, pociąg majestatycznie opuszcza pierwszą stację. „Cała moc, przyspiesz do 90 i utrzymuj prędkość”. Zadowolony podziwiam nieznane mi wcześniej piękne krajobrazy. „Dźwignia hamulca na poziom piąty … a teraz na trzeci”. Lokomotywa delikatnie hamuje i powoli wjeżdża na stację. Koniec lekcji, łatwizna…

Zachęcony uruchamiam lekcję nr 2. Tym razem czeka na mnie dłuższa trasa, składające się nie z jednej a z kilku stacji. Muszę zapamiętać, że prowadzony przeze mnie pociąg nie zatrzymuje się na każdej z nich. Z drżącymi dłońmi czekam na zielone światło. Głośniki nie podają żadnych komunikatów – rozumiem teraz jestem zdany sam na siebie. Na ekranie pojawia się dziwny licznik z liczbą „999” – nie wiem co to jest, ale myślę że już wkrótce się dowiem. Zwalniam hamulec, zwiększam moc, pilnując wskazanych ograniczeń prędkości. Dobra nasza, pociąg jedzie, zegar odmierza aktualny czas oraz pokazuje godzinę dojazdu do najbliższej stacji. Ponadto mam dostępny prędkościomierz oraz licznik odległości do kolejnego wymaganego postoju. Pozostało 200m, uświadomiłem sobie że chyba nie zdąrzę. Z każda sekundą spóźnienia ubywa punktów z nieznanego mi wcześniej licznika. Przyspieszam, pełna moc – co za prędkość moje pierwsze 110km/h! Nagle pojawia się ograniczenie prędkości do 50. Pełna moc hamowania, z głośników dobiega krzyk pasażerów wyrzuconych z siedzeń, pociąg gwałtownie zwalnia. Niestety nie udało się na zadanym odcinku zwolnić do dozwolonej prędkość. Dycha za dużo to kolejne 10 punktów karnych, do tego dołączają niezadowoleni pasażerowie. Trudno jedziemy dalej. Zbliża się pierwsza stacja, na której mam się zatrzymać. Delikatnie zwalniam. Pamiętam, aby nie ustawiać dźwigni hamulca na pełną moc. Powoli wjeżdżam na stację, delikatne hamowanie… i zatrzymuję się 10m od wyznaczonej linii – punkty mnożone x2, czyli minus 20 do tego po raz drugi są liczone punkty za spóźnienie. Czerwone światło, zielone światło, ze stacji ruszam mając na zegarze powstałe na trasie spóźnienie. Kij z prędkością, skoro czas jest liczony podwójnie, więc dajemy pełną moc i nadrabiamy zaległości – 120km/h przy ograniczeniu do 60. Przecież jadę pociągiem, nie muszę bać się policji z radarem w krzakach. Nagle rozlega się dźwięk dzwonka, lecą kolejne punkty karne. Zostało odcięte zasilanie pociągu, lokomotywa zatrzymuje się. Dopiero po kilku sekundach mogę jechać dalej – widzę, że nie ma łatwo i trzeba przestrzegać przepisów. Spokojnie zatrzymuję się na ostatniej podczas tej lekcji stacji. Pozostało do wykorzystania 470 punktów karnych, niby dużo, ale zdaję sobie sprawę z tego, że dalej będzie jeszcze trudniej. Po dwóch tygodniach treningu kończę drugą lekcję ze stratą 10 punktów. Zatrzymuję się na stacjach z błędem 1-2m, a przyjeżdżając na sekundę przed czasem zarabiam punkty bonusowe, tak samo jak za zapowiadanie stacji przez mikrofon.

Lekcje trzecia oraz czwarta – niby to samo a jednak dużo trudniej. Dostajemy inne pociągi, a każdy z nich inaczej przyspiesza oraz hamuje. Do tego dochodzą zmienne warunki atmosferyczne (deszcz, śnieg), które dodatkowo wpływają na prowadzenie pociągu. Kolejne godziny ćwiczeń, po upływie połowy roku jestem gotowy na lekcje dla „zawodowców”.

Pierwsze wrażenie jest niesamowite – 13 oryginalnych lokomotyw w tym nowoczesna Komachi Series E3, 16 tras na 7 autentycznych liniach kolejowych (Hokuhoku Line, Akita Shinkansen Line, Ōu Main Line, Tazawako Line, Keihin-Tōhoku Line, Yamanote Line, oraz Tōkaidō Main Line). Tym samym następuje zakończenie zabawy w maszynistę – w trybie profesjonalnym liczbę punktów karnych ograniczono do 60 na daną trasę. Wiem, że będzie bardzo trudno i spędzę wiele miesięcy zanim nauczę się tras na pamięć – bez tego ciężko wyczuć kiedy i którym pociągiem w danych warunkach zwalniać odpowiednio wcześniej przed ograniczeniami prędkości.

Mając w perspektywie setki godzin spędzonych przed monitorem symulatora, zacząłem dokładniej przyglądać się wyświetlanemu obrazowi. Mimo całej tej nowoczesności obraz wyświetlany jest w niskiej rozdzielczości, drugą rzeczą, która dość szybko rzuca się w oczy to dziwnie „pływające” tekstury podłoża (tory). Całe otoczenie prezentuje się bardzo nierówno – mamy do czynienia z rożnej jakości modelami oraz teksturami obiektów (budynki, mosty, wiadukty). Do tego część obiektów pojawia się zdecydowanie za późno (pop-up) – mimo iż nie ma to bezpośredniego wpływu na jakość symulacji, to w generalnym rozrachunku psuje odbiór. Plusów również nie dostanie to, co widzimy dojeżdżając na stację – dwuwymiarowe nieruchome postaci pasażerów w liczbie, którą może pochwalić się podrzędna wioskowa stacja kolejowa na jakimś zadupiu. Aby było sprawiedliwie na plus zaliczam modele pociągów, różnego rodzaju obiekty ruchome – wprowadzające trochę życia do otoczenia, a także zmienne warunki pogodowe oraz pory dnia. Od strony dźwiękowej trudno się do czegoś szczególnie przyczepić, ale też nie ma się niewiadomo, czego spodziewać – w końcu to symulacja wymagająca dość dużego skupienia. Poprawne odgłosy przejeżdżających pociągów, komunikaty głosowe, dźwięki otoczenia… Muzyki praktycznie nie uświadczymy (poza intro, menu i zakończeniu trasy).

Opanowanie każdej z tras do perfekcji zajmie ogromną ilość czasu – opisywany tytuł to bardzo dobry symulator wymagający perfekcji w każdym calu. Tu nie ma miejsca na błędy. Mimo iż w Densha de Go! 64 mamy możliwość sterowania standardowym kontrolerem polecam zdobycie specjalnego Densha de Go! Controller, z którym zabawa jest dużo przyjemniejsza.
Grę polecam wszystkim miłośnikom pociągów oraz tym, którzy lubią stawiać sobie trudne wyzwania.

Ocena ogólna

Densha De Go! 64

NINTENDO 64

Grafika
60%
Dźwięk
70%
Grywalność
80%

no images were found

Autor

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.