RetroAge Recenzja, Wii Enclave: Shadows of Twilight
RecenzjaWii

Enclave: Shadows of Twilight

Loading

Historia zapisana w starożytnych manuskryptach opowiada o wielkiej bitwie dobra ze złem. Armia ciemności dowodzona przez demona Vatara, bliska zwycięstwa została pokonana przez ostatniego białego maga. On to wykorzystując całą swoją moc i poświęcając się dla dobra sprawy, rozwarł ziemię pod stopami wrogów strącając ich w bezdenna przepaść. Oddzielił tym samym od siebie dwie strony konfliktu na wiele długich lat za sprawą ogromnej przepaści. Ta nie okazała się jednak wystarczającą przeszkodą dla sił zła, które w końcu odnalazły drogę do enklawy dobra. Tylko od was gracze zależy czy pogrążycie świat w ciemności i chaosie, czy ocalicie go przed zagładą w grze Enclave: Shadows of Twilight wydanej na konsolę Nintendo Wii.

Historia oklepana, ale czy wam się to podoba czy nie – i tak dwie strony konfliktu muszą stoczyć ze sobą walkę na śmierć i życie. Bitwa zupełnie tak jak w mojej głowie, gdzie myśli podzielone na dwie strony walczą ze sobą o wydanie opinii na temat tej kontrowersyjnej gry…

… Jasna strona mocy

Do dyspozycji graczy oddano dwanaście postaci – po sześć dla każdej ze stron konfliktu. Znajdziemy tu rycerza, druida, zabójcę, licza czy łowcę. Wybór dość spory i nieczęsto spotykany w tego typu grach. Każdy z bohaterów ma oczywiście swoje wady i zalety, ale co najważniejsze można go zmieniać na innego przed kolejnym questem.

Przede wszystkim to co wyróżnia Enclave: Shadows of Twilight to klimat. Jest ponuro, na każdym kroku – Dark Fantasy w pełnej krasie. Żadnych pedalskich naleciałości z jRPGów w postaci bohaterów z rozwianymi włosami na wietrze dyskutujących o wyścigach na kurczakach, wymachujących przy tym mieczami dwukrotnie większymi niż oni sami. Za to mamy pokiereszowane gęby wojowników z krwi i kości o wzroku zabójcy, krew tryskającą wokół po każdym zadanym ciosie i posępne lokalizacje, w których przyjdzie nam szlachtować przeciwników. Świat nieuchronnie zmierzający ku zagładzie wydaje się wręcz namacalny… co jest trochę dziwne zważając na fakt jego niewielkich obszarów, które przyjdzie nam zwiedzić.

Podróże po tym nieprzyjaznym świecie umila nam nastrojowa muzyka, która podkreśla jeszcze bardziej mroczność odwiedzanych przez nas lokacji. W zbezczeszczonej świątyni ponurym odgłosom sypiących się kolumn akompaniują chóry, a podczas oblężenia twierdzy batalistyczny utwór zagrzewa nas do boju. Jakość dźwięków nie jest najlepsza z możliwych, ale to kawał całkiem solidnego soundtracku.

Czymże jest ten Enclave tak w ogóle? To klasyczny Action Adventure z lekką domieszką RPG – całość mocno w staroszkolnym stylu. Takich gier już się nie robi, a szkoda. Motyw przewodni to oczywiście ocalenie (bądź pogrążenie w zależności od strony konfliktu) świata polegające na wykonaniu kolejnych misji składających się na całkiem ciekawą historię. Owe questy to standardowo tylko pretekst do tego by wpakować się w kolejne wymyślne miejsca, w których ubijemy niewyobrażalne ilości wrogów. Tych jest bardzo wielu, są zróżnicowani i co rusz dochodzą nowi, a dodatkowo na końcu każdej planszy czeka na nas obowiązkowy boss – każdy kolejny trudniejszy od poprzedniego.

Czym siekać, dźgać i rąbać? Sprzętu do tego rodzaju czynności Enclave oferuje całkiem sporo. Miecze, topory, maczugi, młoty i sztylety do walki w zwarciu. Na odległość łuki i kusze. Całość uzupełniają pancerze i tarcze, które chronić mają nas przed usiekaniem przez przeciwników. Wszystko to w kilku odmianach, typach i o różnej skuteczności, a co za tym idzie – również i w zróżnicowanych cenach. Wspomnieć bowiem należy, że o ile niektóre przedmioty można znaleźć w trakcie misji, to te lepsze są do kupienia tylko w „sklepiku” odwiedzanym między misjami. Oczywistym problemem jest ciągły brak kasy na sprzęt, więc wyposażyć naszego bohatera w dobry ekwipunek jest niestety bardzo trudno.

Walka to oczywiście esencja rozgrywki, a system oferowany przez Enclave ma tylu zwolenników, co i przeciwników. Osobiście należę akurat do tych pierwszych, więc postaram się uwydatnić jego zalety. Ciosy jakie może zadać nasz bohater do finezyjnych nie należą, bowiem popularnych specjali – brak. Kolejne wymachy bronią mogą złożyć się co najwyżej w jedno combo, w którym ostatnie trzecie uderzenie jest najsilniejsze. Nędza powiecie, ale ja odpowiem, że nie w wymyślnych ciosach tkwi sztuka, a w trafieniu przeciwnika. To nie jakiś durny Devil May Cry czy inszy slasher, w którym rozbłyski zasłaniają faktyczne trafienia. Tu nawet centymetry maja znaczenie i jeśli akurat podniesiemy rękę tak, że broń przeciwnika nas nie dotknie to cios nie zostanie zaliczony (co niestety miałoby miejsce pewnie w 95% gier). Należy więc umiejętnie poruszać się i najlepiej do tego jeszcze wykorzystywać ukształtowanie terenu. Powiem więcej – posiadając tarcze i wciskając przycisk bloku nie liczcie na to, że automatycznie zablokujecie cios wroga. Oj, nie, nie, nie. To nie ta bajka. Otóż zasłaniając się tarczą należy jeszcze odpowiednio się ustawić pod zadawany cios. Nie muszę chyba wspominać o tym, że zasłanianie się małym puklerzem jest nieporównywalnie trudniejsze niż potężnym pawężem. Żeby nie było – to samo tyczy się nas – trafienie przeciwnika za wielką tarczą to nie lada wyczyn. W ten sposób otrzymujemy grę z dość ciekawym i niecodziennym systemem walki, do którego zdecydowana większość graczy będzie musiała się pewnie przyzwyczaić.

Idąc o krok dalej warto powiedzieć, że Enclave ogólnie zaskakuje dobrą detekcją kolizji, za co należą się brawa dla autorów. Z powodzeniem można chodzić po wszelkiego rodzaju gzymsach czy belkach. Nie zawsze to wygląda realistycznie, ale dzięki temu twórcy gry zaszyli wiele ciekawych miejsc z bonusami. Warto obadać każda deskę, po której można się wdrapać, zajrzeć za skrzynki, krzaki bądź próbować rozbić naruszone ściany czy nawet schody. Znalezienie złota i napojów leczniczych – niemal gwarantowane. Osobiście bardzo brakuje mi rozbijania beczek, których pełno na każdym kroku, a my gracze przywykliśmy do tego by je niszczyć i wyciągać z nich najróżniejsze fanty. Tu trzeba obejść się ze smakiem. Jeśli mowa już o myszkowaniu po zakamarkach to przyznam, że trochę kłopotliwy jest brak podpowiedzi skorzystania z niektórych elementów otoczenia. Tym bardziej to dziwne, że o ile podchodząc do takiej armaty pojawia się komunikat, że możliwe jest jej odpalenie za pomocą „A”, to już podchodząc do skrzyni nie oczekujmy takiej podpowiedzi. Trzeba próbować otwierać samemu co popadnie, bo złoto często może kryć się w najdziwniejszych miejscach. Dla miłośników „lizania ścian” – jak znalazł.

W stosunku do pierwowzoru Enclave muszę pochwalić autorów konwersji na Wii za dodanie możliwości zapisu stanu gry. Szkoda tylko, że savy czasem mają skłonność do kaszanki – sporadycznie, ale jednak (rezultat – jak można przypuszczać – zaczynamy planszę od początku). Prócz tego na poziomach trudności Easy i Normal mamy też na planszy checkpointy, które aktywowane stają się naszym punktem restartu (po zdarciu z nas 10 sztuk złota) w przypadku usiekania przez wrogów.

… Ciemna strona… Moczu…

No dobrze, przedstawiłem zalety Enclave: Shadows of Twilight i pewnie niektórym jawi się obraz gry w samych superlatywach. Nic bardziej mylnego. Gra ma tak potworną ilość błędów, że w wielu miejscach zabijają one wręcz przyjemność z gry.

Premierze gry Enclave: Shadows of Twilight na konsolę Nintendo Wii nie towarzyszyły szumne zapowiedzi, dziesiątki trailerów i screenshotów przewalających się w kolejnych serwisach internetowych poświęconych grom konsolowym. Samo to mogło wydać się podejrzane, ale dziwniejszy był fakt, że nawet po premierze wciąż nigdzie nie można było znaleźć żadnych materiałów poświęconych grze. Powód jest niezwykle prosty – twórcy i wydawca widząc potworka jakiego stworzyli, postanowili chyba nie obdarowywać mediów egzemplarzami gry w obawie o kiepskie recenzje.

Po włączeniu gry to co widzimy na ekranie powoduje opad szczęki na podłogę. Z ekranu wylewa się najobrzydliwsza grafika jaką widziałem w ostatnich latach, a już na pewno na tej generacji konsol. Niemal dowolna gra na Wii wygląda lepiej niż Enclave: Shadows of Twilight! Samo to powinno dać wam do myślenia. Kolory w kolorze wyblakłego gówna, tekstury rozciągnięte i rozmyte jak za czasów Nintendo 64. Z daleka da się jeszcze jakoś na to patrzeć, ale po zbliżeniu do choćby ściany – torsje gwarantowane…. Ludzie! To było dobre, ale 15 lat temu!!! Graficznie gra prezentuje się jeszcze gorzej niż pierwowzór wydany w 2002 roku na pierwszym Xboxie – nie ściemniam was. Skoro jest aż tak źle to czy może być jeszcze tragiczniej? Ano może – animacja jest tak toporna, że przypomniała mi początki gier 3D. Już zapomniałem o tych koślawcach z PSX’a i o tym, że może być ona aż tak kiepska. To jeszcze nic – ta animacja przycina!!! Wyraźne dropy frameratu widoczne są od czasu do czasu i pojęcia nie mam czym są spowodowane, bo na ekranie nie widać niczego szczególnego.

Plansze nie są może wyjątkowo małe, ale niestety akcja zazwyczaj toczy się w zamkniętych większych bądź mniejszych pomieszczeniach. Jeśli jednak wyjdziecie już na otwartą przestrzeń to przygotujcie się na uraz psychiczny. Horyzont to obrazek w bardzo niskiej rozdzielczości rozmyty i rozciągnięty tak bardzo, że wygląda jak jakaś breja. Mimo tego piksele są tak ogromne, że da się je liczyć na palcach! Aż boje się pomyśleć, jakiego szoku doznają osoby odpalające Enclave: Shadows of Twilight na telewizorze LCD. To może być dla nich trauma na całe życie. Obrazu tego syfu, smrodu i ubóstwa dopełnia piękny latający nad tym całym gównem motylek… O dziwo, ślicznie wykonany. Kto to w ogóle robił do cholery!? Wygląda to trochę tak jakby konwersję gry robili praktykanci i stażyści w oddziale jakiejś firmy, gdzie ktoś zapomniał o kontroli jakości.

Dam już spokój grafice, bo można by napisać o jej beznadziejności z dziesięć stron, albo i więcej. Poznęcam się za to nad kamerą, która zazwyczaj przeszkadza utykając, przeskakując w najmniej odpowiednim momencie. Sterowanie nią ograniczone zostało do zmiany kąta widzenia w górę i w dół… które to rozmieszczone jest na przyciskach krzyżaka Wii Remote – o zgrozo – razem z wykorzystywaniem mikstur leczniczych. Rezultat łatwy do przewidzenia.

Enclave nie ustrzegł się błędów również w sferze audio, którą nie tak dawno zachwalałem za klimat. Zdarza się, że od czasu do czasu coś pika, puka, stuka. Nie wiem, czy tak ma być? Chyba jednak nie… A przynajmniej nie powinno moim zdaniem.

Ufff, nie wiem czy warto pisać więcej, bo i tak nie będę w stanie wypisać wszystkich błędów pogrążających Enclave. Jeśli raz na godzinę nie traficie na problem uniemożliwiający dalszą grę (zwiecha konsoli, czy skopany save) to znaczy, że albo gdzieś utknęliście i nie wiecie jak posunąć się dalej (raczej mało realne), albo poszliście sobie akurat zrobić obiad i was w tym czasie nie było przy konsoli.

Jeśli już zerkacie na ocena końcową to wiedzcie, że wynik ogólny nie odzwierciedla niestety w pełni problemów, jakich doświadczycie grając w Enclave: Shadows of Twilight. Całkiem dobry w mojej opinii tytuł został zabity przez niezliczoną wręcz liczbę błędów i archaizmów. Odnoszę wrażenie, że przeciągający się przez kilka lat developing został przerwany przez kogoś z góry, kto stwierdził, że to już zmierzch konsoli Wii na rynku i albo wydadzą grę w takim stanie jakim jest, albo nie wydadzą jej już w ogóle. Pewnie jak to w biznesie, chodziło o choćby częściowy zwrot kosztów, jakie zostały poniesione na produkcję… i tak oto dostaliśmy ten rozgrzebany bajzel.

Gra zapowiadana jako rozbudowana konwersja hitu z Xboxa okazała się być niedoróbką na całej linii, która nie dość, że nie posunęła się choćby o centymetr od swojej pierwotnej premiery w 2002 roku, to dodatkowo jeszcze nabawiła się całej masy nowych błędów. Archaizmy to pierwsza rzecz, która powinna zostać wyeliminowana w procesie tworzenia wersji na konsolę Wii, a tymczasem autorzy poszli albo na łatwiznę, albo nie mieli tyle umiejętności, aby stworzyć grę godną wyłożenia za nią tych 40 euro.

Enclave: Shadows of Twilight to tytuł tylko dla zatwardziałych fanów gatunku oraz ludzi, którzy tęsknią za takimi starymi gierkami jak Blade of Darkness, Rune czy Die by the Sword i są w stanie wybaczyć niedoskonałości oprawy w zamian za całkiem fajną rozgrywkę. To gra dla tych, którzy przekładają oldschoolowy klimat nad odpychające niedogodności wynikające z archaizmów, które wylewają się tak obficie z Enclave. Gra zdecydowanie typu „do nabycia okazyjnie na allegro za te kilkanaście złociszy”, bo kupowanie po cenie sugerowanej przez wydawcę wydaje się być niesmacznym żartem.

Ocena ogólna

Enclave: Shadows of Twilight

WII

Grafika
30%
Dźwięk
70%
Grywalność
60%

Autor

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.