RetroAge Recenzja, PC-Engine Fighting Street [CD]
PC-EngineRecenzja

Fighting Street [CD]

Loading

Pamiętam, jak rok po otrzymaniu Pegasusa, będąc już w posiadaniu dwóch składanek z grami, zupełnie niespodziewanie ktoś z rodziny (już nie pamiętam kto) sprezentował mi cartridge, na którym znajdował się tylko jeden tytuł. To bodajże pierwszy taki cart, jaki miałem, co niezwykle mnie cieszyło. Pojedyncze gry przeważnie były lepsze i nowsze aniżeli składanki.  Bardzo spodobała mi się okładka przedstawiającą zapaśnika sumo, który szybkim ruchem rąk powala karatekę, no i ten tytuł: Street Fighter 3.

Gra okazała się fanowską wersją Street Fighter 2: The World Warrior (czego wówczas nie wiedziałem), gdyż oficjalnie żadna część Ulicznego Wojownika na Famicoma/NES-a nie wyszła. Mimo że jakością odbiegała od oryginału, byłem zachwycony mnogością wojowników, różnorodnością ich ciosów, a także ciekawymi projektami plansz. Z biegiem lat dotarłem także do  pierwowzoru, który na automatach pochłonął sporo moich złotówek. Poznałem też wiele różnych wersji „dwójki”, jak i kolejne części serii. Ogrywałem je u znajomych na Sega Megadrive, PSX, Gameboy, czy PS2. Stałem się prawdziwym fanem Street Fightera. Jednak przez te wszystkie lata nigdy na mojej drodze nie stanęła pierwsza część gry i w zasadzie prawie nic o niej nie wiedziałem. Postanowiłem zatem dotrzeć do korzeni serii i przedstawić wam początek jednej z najpopularniejszych bijatyk wszech czasów. Przed Wami pierwszy Street Fighter! Porty tej gry na niektóre platformy nazwano Fighting Street, stąd taki a nie inny tytuł w recenzji.

 Jest rok 1984 i Data East wypuszcza na rynek swoją prostą bijatykę Karate Champ. Tytuł został przyjęty na tyle ciepło, że firma Konami zapragnęła mieć własną grę tego typu. Tak powstało Yie Ar Kung Fu, które miało wygodniejszy system walki, bardziej zróżnicowanych przeciwników i paski zdrowia dla każdej postaci. Zainspirowana sukcesami obu tych tytułów Capcom postanowiła stworzyć własną bijatykę zawierającą najlepsze elementy Karate Champ i Yie Ar Kung Fu i jeszcze bardziej je rozwinąć. Tak w 1987 roku na automatach pojawił się Street Fighter.

W „Ulicznym Wojowniku” gracz wciela się w japońskiego mistrza karate o imieniu Ryu, który bierze udział w międzynarodowym turnieju sztuk walki, by sprawdzić swoją siłę. Grę zaczynamy od wyboru jednego z czterech państw (Japonia, Chiny, USA i Anglia), gdzie chcemy rozpocząć naszą przygodę. Kolejne kraje są wybierane już automatycznie. W każdym z nich czeka na nas dwóch wojowników do pokonania. Po zwycięstwie nad każdym z nich odkrywamy piąte państwo Tajlandię, gdzie stoczymy dwie finałowe walki.

  Gracz miał do dyspozycji trzy rodzaje uderzeń pięścią i kopnięć, różniących się między sobą siłą i szybkością. Oprócz tego stosując odpowiednią kombinację przycisków, jak i analogowego drążka odpowiadającego za ruch,  nasz zawodnik mógł wykonać technikę specjalną. Te były trzy: Kula Energii (Hadouken), Smocza Pięść (Shoryuken) i Huraganowe Kopnięcie (Tatsumaki Senpu Kyaku). Była to pierwsza gra, w której wprowadzono takie rozwiązanie. Początkowo automaty z grą posiadały jedynie dwa przyciski. Po jednym odpowiedzialnym za pięść i kopniak. To, jak mocno wcisnęliśmy przycisk, wpływało na siłę uderzenia w grze. Jednak niestety gracze naciskali klawisze tak mocno, że często automat ulegał awarii, a zakup nowego był dla właścicieli salonów gier sporym wydatkiem. Ostatecznie wprowadzono sześć przycisków. Odpowiadały kolejno za słabą, średnią i silną pięść oraz słaby, średni i silny kopniak. Z kolei skierowanie gałki w tył przy ataku przeciwnika pozwalało na zablokowanie jego ciosu.

   Nowością względem poprzednich tytułów było podzielenie walki na dwie rundy. Jeżeli każdy wojownik wygrał po jednej, rozgrywana była trzecia, finałowa. Każda runda trwa 30 sekund. Jeżeli do tego czasu nie nastąpi rozstrzygnięcie, wygrywa zawodnik z dłuższym paskiem zdrowia. Gdy runda kończy się remisem, zwycięża wojownik sterowany przez komputer.

    Przeciwnicy napotkani na naszej drodze względem różnorodności biją, wcześniej wymienioną, konkurencję na głowę. Powalczymy m.in. z amerykańskim bokserem o imieniu Mike, uzbrojonym w szpony ninja Gekim, chińskim zabójcą Genem, brytyjskim ochroniarzem Eagle czy zawodnikiem Muai-Thai Adonem. Każdy z nich, podobnie jak nasz bohater, posiada własne ciosy specjalne i unikalny styl walki. Co kilka starć pojawiają się mini gry. W jednej musimy zniszczyć dziesięć ułożonych w rzędzie dachówek ręką, w drugiej zniszczyć rozstawione po bokach planszy deski. Street Fighter daje nam także możliwość zmierzenia się z drugim graczem, który może dołączyć w dowolnym momencie do rozgrywki. „Player 2” przejmuje wówczas kontrolę nad największym rywalem Ryu, karateką o imieniu Ken. Ten posiada taki sam zestaw ciosów jak główny bohater gry. Jeżeli drugi gracz wygra walkę z pierwszym, kontynuuje rozgrywkę przeciwko komputerowym rywalom właśnie jako Ken.

   Same starcia, choć współcześnie nie prezentują się powalająco za sprawą nie najlepszych animacji, w 1987 roku sprawiały niesamowite wrażenie. Gracze byli zachwyceni dużą ilością ciosów, a także technikami specjalnymi, które prezentowały się niesamowicie. Ba, sama gra wyglądała fenomenalnie i była jednym z najlepszych graficznie tytułów swego czasu. Wyśmienicie prezentowały się postacie zaprojektowane przez legendarnego już Keiji Inafume. Niezłe wrażenie do dziś sprawiają lokacje, w jakich przyjdzie nam walczyć. Nasze boje będziemy toczyć pod bramą japońskiego zamku, na stacji kolejowej, nad rzeką czy na murze chińskim. Mnie najbardziej spodobała się lokacja u podnóża Góry Rushmore (ta z wykutymi twarzami prezydentów USA). Co do muzyki mam mieszane uczucia. Część utworów brzmi bardzo fajnie, cześć co najwyżej średnio,  jednak dobrze dopasowują się do klimatu państwa, w jakim przyjdzie nam walczyć. Gra posiada również voice acting. Ryu wykrzykuje nazwy swoich technik specjalnych w trakcie ich wykonywania, a przeciwnicy między kolejnymi starciami również wypowiadają swoje kwestie. Choć przy ówczesnej technologii brzmi to jak trudny do zrozumienia bełkot i, gdyby nie napisy, ciężko byłoby ich zrozumieć.

  Ogrywany przeze mnie port o tytule Fighting Street na Turbo Grafx 16 bardzo wiernie odwzorowuje rozgrywkę z automatów. Nie ustępuje mu również pod kątem grafiki i dźwięku. Elementy te prezentują się niemal tak samo dobrze jak na arcade. Pojawiły się również drobne zmiany. Tym razem z poziomu menu możemy wybrać tryb dla jednego lub dwóch graczy. Jednak i tutaj postacie są od góry przypisane na Ryu i Kena więc nie ma dużej różnorodności.  Sterowanie niestety też kuleje z racji tego, że konsola ma tylko dwa guziki. Kombinując je ze strzałką do przodu lub do tyłu decydujemy, który z 6 ruchów podstawowych chcemy wykonać, co nie jest wygodne i często wychodził mi inny chwyt, niż akurat chciałem. Poza tym tak naprawdę innych różnic brak.

Czy jest sens współcześnie grać w Fighting Street? No cóż, nie ma co ukrywać, że czas nie obszedł się z grą łaskawie. Mechanika walki mocno się zestarzała i jest dość prymitywna. Jest to również tytuł dość trudny i wymagający sporo umiejętności do ukończenia, zwłaszcza że ciosy specjalne wykonuje się trudniej niż w nowszych odsłonach. Moim zdaniem jednak warto po Fighting Street sięgnąć, by chociaż przekonać się, jak wyglądała gra dająca początek serii jednej z najbardziej znanych bijatyk na świecie.

Ocena ogólna

Fighting Street [CD]

Turbografx 16 CD

Grafika
70%
Dźwięk
50%
Grywalność
50%



Author

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.