Sporty motorowe na całym świecie cieszą się niesłabnącą popularnością. Ryk silników, niesamowite prędkości, ryzyko, oraz adrenalina sprawiają, że Formuła 1, MotoGP, Speedway przyciągają setki tysięcy kibiców na tory wyścigowe, oraz miliony przed telewizory. Niestety ze sportami motorowymi wiążą się także wiekiem pieniądze. Drogie maszyny, kosztowny rozwój technologii, utrzymanie torów czynią całą zabawę bardzo elitarną. Na szczęście naprzeciw oczekiwaniom amatorów dwóch kółek wyszedł polski biznesmen Gorgh, który jakiś czas temu dorobił się fortuny organizując „The Rescue Expedition”. Dzięki wsparciu firm Atari oraz Retronics udało się powołać do życia amatorską serię rajdów motocyklowych pod nazwą „LiteRally”.
Cześć, mam na imię Marek i właśnie dowiedziałem się o nowej serii rajdów motocyklowych „LiteRally”. Wygrzebałem z garażu stary motocykl dziadka, odkurzyłem… Na szczęście odpalił za pierwszym razem. Fajnie byłoby wziąć udział w jakimś rajdzie, niestety koszty dojazdu, paliwa, wpisowego są po za moimi możliwościami finansowymi. Poszukiwania sponsora rozpocząłem od telefonu do wujka chrzestnego – lokalnego potentata w branży handlowej, posiadacza sieci trzech sklepów spożywczych pod szyldem „Potato&Potatoes”. Skuszony wizją reklam na motocyklu wujek zgodził się na sponsoring, stawiając jednak pewien warunek – interesowały go jedynie pierwsze miejsca, każde inne skutkowało wycofaniem z rajdów.
Jak dopisze szczęście, przede mną 16 rajdów organizowanych w 4 lokacjach, więc wychodzi po 4 trasy na lokację. Aby było bardziej „światowo” trasy otrzymały nazwy znanych miejsc, takich jak: Warsaw, Petersburg, Dubai, Lourdes… Organizator nie uniknął małej wpadki – literówki nazywając jedną z tras „Bagdan”, która nie ma nic wspólnego z „Bagdadem”, gdyż jak się dowiedziałem później chodziło o kompleks świątynny „Bagan/Pagan”.
Nie ma co dalej zanudzać, przejdźmy do rajdów. Wujek opłacił pierwszy rajd i dostałem czterocyfrowy kod uprawniający do startu. Dzięki nieuwadze organizatora (oraz wujka) okazało się, że kod jest wielorazowy i w przypadku gorszego miejsca mogłem ponownie wziąć udział w rajdzie z kolejną grupą zawodników, z czego skorzystałem jedynie podczas trzech rajdów. Od razu spodobał mi się charakter wydarzenia – grill, kiełbaski, rodziny z dziećmi. Do tego dwóch uznanych Dj’ów Makary i Caruso zadbali o konkretną oprawę muzyczną imprezy. Ustawiłem się na polu startowym i niestety, ale tu także trzeba mieć jakieś znajomości i układy – zawsze umieszczano mnie na ostatnim polu. Wujek zorganizował fioletowy kombinezon i kask – pod kolor motocyklu. Od organizatora dostaliśmy cyfrowe wizjery do kasków… które miały dwa poważne błędy. Po pierwsze, wizjer zakłócał chrominancję obrazu, przez co odległe widoki przeważnie przybierały odcienie jednego koloru, a najbliższe otoczenie oraz przeciwnicy odcienie innego koloru. Drugi błąd objawia się odwróconą kolejnością wyświetlanych okrążeni – zamiast kolejności 1st,2nd,3rd,4th mamy 4th,3rd,2nd,1st…
Przed rajdem ma miejsce humorystyczna prezentacja trzech lokalnych mistrzów w stylu „Georgy – never took part in orgy”. Niestety podczas wyprzedzania nie mamy żadnej informacji o tym, z kim mamy do czynienia. Na starcie zbrakło jednie ładnych dziewczyn, niestety takie mamy czasy. 3…2…1…Start! I mój motocykl w ciągu 2 sekund osiąga maksymalną prędkość 96km/h. Trasa rajdu to jedynie ubita ziemia z krawędziami wysypanymi wapnem. Oczywiście nie ma miejsca na nudę, trasa raz wznosi się a innym razem opada, zakręty mają różne długości i ostrości… Jadę dalej, pamiętamy 96km/h czasem puszczam gaz na zakręcie, ale to rzadko, hamulca nie użyłem ani raz podczas 16 rajdów. Aż tu nagle WTF! Jakiś głaz leży na środku trasy! Oj organizator się nie postarał i nie uprzątnął toru jazdy, co jakiś czas natrafiamy na pozostawione na trasie głazy. Ja rozumiem gdyby je usunąć na bok, tam gdzie stoją kibice, rosną drzewka, kaktusy, czy też postawiono święte figurki… No nic trzeba będzie bardziej uważać. Powoli zbliżam się do pierwszego przeciwnika, wyprzedzam… i padam powalony lewym prostym. No tak, brak zasad, wszystkie chwyty dozwolone. Wstaję, podnoszę motocykl i 2 sekundy później 96km/h na liczniku. Lata ćwiczeń w „Road Rash” w końcu na coś się przydają. Powalam kolejnych przeciwników, meta i pierwsze zwycięstwo. Komisja podlicza jakieś punkty – dodatnie za ominięte przeszkody i przewróconych przeciwników oraz ujemne za upadki. Przede mną kolejne 15 rajdów, w każdym od 2 do 4 okrążenia, oraz 4-9 przeciwników do wyprzedzenia. Jeśli myślimy o wygranej trzeba przekalkulować ilość przeciwników, których musimy wyprzedzić na danym okrążeniu, oraz unikać wypadków, w późniejszych etapach już jeden wypadek przekreśla szanse na wygraną.
A po 3-4 godzinach zabawy otrzymałem upragniony puchar. Co dalej? Rzekł wtedy Gorgh do mnie – „Masz potrzebne narzędzia i buduj własne tory, a nudzić się więcej nie będziesz…”
„Marek, Marek! Wstawaj! Znowu nie wyłączyłeś komputera na noc. Ty sobie sprawy nie zdajesz z tego ile węgla marnujesz?”. Przecieram oczy, na ekranie telewizora wyświetla się kolorowy obrazek z podpisem „LiteRally”. To był tylko sen… Gdy wrócę ze szkoły, pobawię się tworząc własne tory. Szkoda, ze nie mogę rywalizować z Krzyśkiem na podzielonym ekranie – trudno, może innym razem. Najlepsze wyścigi motocyklowe na małym Atari? Zapewne tak, chociaż konkurencji za bardzo nie ma.
LiteRally
ATARI XL/XE
Fajny, zabawny tekst.
Świetny pomysł na tekst. Samej gry przyznaje, że nie znałem do tej pory. Trzeba się będzie bliżej przyjrzeć 😉