„I heard a rumor that I actually have lots of fans. Wow! What great news! To live up to their expectations, I want to play the lead in an adventure! Of course, my name would have to be in the title. That’d be sweet…♥ But I know it’ll never happen…” – Luigi Diary (Paper Mario, rok 2000)
Mario to postać kojarzona z branżą gier niemal światowo, nawet przez osoby nie interesujące się tą branżą rozrywki. Włodarze Nintendo zaczynając szóstą generacje konsol, postawili jednak na postać będącą dotychczas w cieniu tej ikony, na jego brata – Luigiego. Ten odziany dla odróżnienia w zielony strój, wąsaty bliski krewny miał od tej chwili szukać swojego brata w nawiedzonym domu. Przed wami recenzja Luigi’s Mansion na Nintendo Gamecube.
W roku milenijnym branża była dość mocno zainteresowana tym jak kluczowi gracze na rynku konsol czyli Sony i Nintendo urzeczywistnią swoje plany wejścia w nową generacje sprzętową rozpoczętą w 1998 roku przez firmę Sega i ich produktem – Sega Dreamcast. Sony zaanonsowało Playstation 2 jeszcze w 1999 roku, niedługo po tym Nintendo ogłosiło prace nad „Project Dolphin”, natomiast w marcu 2000 roku do peletonu dołączył komputerowy gigant – Microsoft z zapowiedzią wejścia w ten rynek konsolą Xbox.
We wrześniu 2000 roku, na corocznej imprezie organizowanej w Kyoto przez Nintendo. Zostało ogłoszone że „projekt delfin” zostanie ochrzczony jako Nintendo Gamecube, i będzie to godny następca swojego 64-bitowego poprzednika. Jednocześnie zostało zaprezentowane kilka technicznych dem, w tym zapowiedź tytułu startowego jakim było Luigi’s Mansion. Uczestnicy spotkania bardzo szybko skojarzyli prezentowaną rozgrywkę z popularnym od lat 80 filmem Ghostbusters. Jest to jak najbardziej trafne.
W grze Luigi dowiaduje się że wygrywa w konkursie którym nie brał w ogóle udziału -posiadłość. Nie zastanawiając się głębiej na tym informuje brata i oboje mają się spotkać w ich nowym nabytku. Na miejscu okazuje się że willa jest nawiedzona, a przed niechybnym losem ze strony duchów ratuje zielonego wąsacza nie jaki profesor E. Gadd. Tak się całkowicie przypadkowo złożyło że jajogłowy specjalizuje się w nieśmiertelnych, i jest nie tylko mocno zdzwiony że Luigi wygrał wille w szemranym konkursie, ale przede wszystkim że rzeczony budynek stoi tu nie dłużej niż kilka dni. Sytuacja staje się poważna gdy okazuje się że Mario był w posiadłości przed Luigim ale naukowiec nie przypomina sobie żeby ten z stamtąd wrócił. Zdając sobie sprawę z poziomu zagrożenia, E.Gadd rzuca odkurzacz o nazwie Poltergust 3000 na plecy hydraulika i instruuje jak go wykorzystać w walce z niecielesnymi.
Luigi’s Mansion na pierwszy rzut oka wydaje się być trudniejszym tytułem. Głownie przez to że na początku nie wiedziałem jak bohater ma odnawiać sobie punkty życia. Dopiero wraz z dłuższym stażem odkryłem że drobne regeneracje (małe serca) pojawią się losowo, mogą wypadać z pokonanych duchów, być ukryte w wazonach, szafkach lub w innych elementach wyposażenia danego pomieszczenia. Duże regeneracje (duże serca) są ukryte w konkretnych meblach i w przeciwieństwie do małych ich obecność nie jest losowa. Bywa więc zatem tak że po eksploracji danego segmentu domu, będzie trzeba wrócić w to jedno konkretne miejsce gdzie możemy uzupełnić nasze zdrowie.
Naszą główną bronią jest odkurzacz. Jeżeli nie wiecie jak dobra jest to broń, to odszukajcie swój odkurzacz we własnym domu, spójrzcie na niego i zastanówcie się jak go wykorzystać do samoobrony. Rurką teleskopową można zdzielić, kabel zasilania wykorzystać jako garotę, a pełny worek kwalifikuje się jako skuteczna zasłona dymna o śmiertelnym polu rażenia dla alergików. Luigi mierzy się jednak z duchami, zatem jego pole manewru ogranicza się do zasysania i wydmuchu. Niby nie wiele, ale poradzi sobie z każdą niesforną duszą. Kluczem jest element zaskoczenia ducha światłem z latarki. Zaskoczona zjawa przez krótko materializuje swoje serce co pozwala na rozpoczęcie procesu wciągania, z gałką wychyloną w przeciwnym do ducha kierunku oraz przyciskiem odpowiadającym za ssanie, gracz stopniowo pozbawia przeciwnika energii życiowej aż w końcu go anihiluje.
Tu warto wymienić że duchy dzielą się na klasy. Najpowszechniejsze są zwykłe duszki które pojawiają się w każdym pomieszczeniu z wyłączonym światłem. Te z kolei dzielą się na to w jaki sposób atakują głównego bohatera. Jedne mają niezdrową tendencje do przytulania się, inne rzucają bananami a jeszcze inne zwisają z sufitu. Wyższą klasę stanowią duchy elitarne, te przypominają bardziej ludzi i stanowią główny element zbieractwa w grze. To dusze które opuściły galerie profesora i rozpanoszyły się po całej willi. Złapanie takiego ducha wymaga rozwiązania zagadki w danym pomieszczeniu, ponieważ ci nie mogą być zaskoczeni światłem latarki. Te zjawy wymagają również kilku podejść bo mają zdecydowanie więcej energii i rzadko którego da się zassać za pierwszym razem. Wybrane duchy elitarne są bossami. Pokonanie bossa zwykle wiąże się z tym że na korytarzach zaczyna palić się światło co ułatwia przemieszczanie się po posesji. Wyjątkową klasę stanowią natomiast duchy Boo (znający uniwersum Mario wiedzą o co chodzi), które pojawiają się w tych pomieszczeniach gdzie już poradziliśmy sobie z wymienionymi wyżej klasami i jest już zapalone światło. Chowają się one po szafkach i za pomocą naszego kolejnego gadżetu od naukowca w postaci Gameboy Horror (nawiązanie do przenośnej konsoli Nintendo), który pika intensywniej im bliżej jesteśmy ich kryjówki, wypłaszamy je. Duchy te mają ewidentną alergię na widok Poltergust 3000 i zaczynają bardzo szybko opuszczać pomieszczenie. O ile na początkowych etapach tego typu dusze mają mało energii to później są one w stanie od nas uciec przez pobliską ścianę. Wówczas za pomocą mapy musimy się zorientować do którego pomieszczenia albo korytarzu duch zbieg. Na szczęście przemieszczają się one tylko po danej kondygnacji, więc nie musimy biegać za nimi pomiędzy piętrami.
Niewątpliwym atutem tej gry jest jej prostota. Chodzisz od pokoju do pokoju, łapiesz ducha, dostajesz klucz, a mapa pokazuje ci do którego pokoju ten klucz pasuje i tam się kierujesz. W trakcie rozgrywki natkniemy się na trzy monety żywiołów repezentujące ogień, wodę, lód. Posiadanie ich pozwala pozyskać dany element żywiołu do odkurzacza, np. moneta ognia pozwoli nam z paleniska wyciągnąć element ognia i od tego momentu odkurzacz na wydechu zieje płomieniami, do momentu wytracenia zasobu. Przydaje się to do rozwiązywania zagadek z duchami elitarnymi oraz do zadawania śladowych obrażeń duchom.
Odnośnie obrażeń to warto wspomnieć że Luigi poza energią życiową posiada również kilka typów zasobów które zbiera, są to monety, banknoty oraz sztaby złota i kamienie szlachetne. Kiedy coś albo ktoś zada nam obrażenia to monety i banknoty wypadają z bohatera jak z rozbitej świnki skarbonki. Przez krótki czas mam jeszcze szanse je pozbierać ale należy się naprawdę śpieszyć. Ich posiadanie ma jedynie wpływ na nasz końcowy ranking gry, nie mają one innego zastosowania. Szkoda. Jest to niepotrzebne rozbijanie się na drobne bo taką samą funkcje spełniała by jedna waluta a nie jej klika odmian.
Graficznie gra prezentuje się całkiem dobrze, w końcu to tech demo Gamecuba. Pomimo że minęło już 20 lat od jej premiery nadal nie okazuje zbyt dużych oznak starości bo podtrzymuje to konwencja gry w ramach jednej willi. Nie jest to typowe dla gier Mario gdyż te z reguły przenosiły nas do różnych światów. Skonsolidowanie wszystkiego w jednym miejscu to moim zdaniem sprytne zagranie ze strony twórców, na uniknięcie problemów związanym z bardziej zróżnicowanym środowiskiem graficznym.
Główny motyw muzyczny jest dość chwytliwy, powoduje że razem z Luigim zaczynamy go nucić. Jednak poza nim jest bardzo słabe zróżnicowanie w utworach. Jest to w mojej opinii najsłabszy element produkcji. W przypadku gier strasznych (chociaż Luigi’s Mansion do takiej nie aspiruje) kluczem są wszelkiego rodzaju dźwięki charakterystyczne, w tym ambient i jemu podobne. Pod tym kątem gra nie daje takiej satysfakcji.
Rozgrywka, o ile ktoś już przegryzie się przez pierwsze 30 minut jest wciągająca. Z każdym pomieszczeniem mamy ochotę oczyścić kolejne dwa aż tu nagle kończy się cała willa. Niestety, Luigi’s Mansion jest grą nadzwyczaj krótką i dla zorientowanego gracza, przejście zajmuje średnio około 4 godzin. Pomimo że po zaliczeniu gry pojawia się opcja z wyższym poziomem trudności to niestety nie ratuje to zbytnio sytuacji (nawiasem mówiąc wersja PAL tego trybu jest trudniejsza od NTSC, posiada dodatkowe ilości duchów i są one trudniejsze do schwytania). Nie ma tu też opcjonalnych znajdziek, więc to tylko potwierdza że tytuł jest w dużej mierze technologicznym demem Gamecube, i nie wychodzi poza tą konwencje.
Luigi’s Mansion to dobra gra. Krótka, skonsolidowana oraz prosta w swojej mechanice. Czy warto do niej sięgnąć? Jeżeli macie Gamecube i jeszcze nie graliście to jak najbardziej polecam tytuł. Natomiast gdy wasze zainteresowanie tym tytułem jest wynikiem posiadania konsoli Nintendo Switch i ogrania trzeciej części tej serii to raczej nie ma sensu się do niej cofać, bo ta na „pstryczku” uchodzi za najbardziej dopracowaną a główna formuła tej serii nie przeszła aż takiej rewolucji by mówić tu o znacznych różnicach. To wciąż jest łapanie duchów.
Na koniec warto wspomnieć że tytuł miał też obsługiwać stereoskopowy obraz 3D. Nintendo miało bzika na punkcie tej technologii i pracowało nad nią praktycznie nieustannie od lat osiemdziesiątych, dwudziestego wieku. Jednak na początku nowego tysiąclecia, telewizory 3D były zbyt drogą technologią dla zwykłego śmiertelnika, ponadto cierpiał na kilka technicznych niedociągnięć i pomysł ten zawieszono. Mokry sen o trzecim wymiarze Nintendo spełniło przy okazji konsoli przenośnej Nintendo 3DS a pomysł gry z Luigim w tej technologii przy premierze Luigi’s Mansion: Dark Moon na wspomniany sprzęt.
Luigi’s Mansion
GAMECUBE
Jedną z moich ulubionych gier na „Kostkę”. Przypadła mi do gustu chyba nieco bardziej niż Stormsowi 😉 Zgadzam się, że trójka to najlepsza część serii. Uważam jednak, że każda odsłona warta jest ogrania i po pierwsza część warto sięgnąć i dziś. 🙂
Świetny tytuł. Mocno mnie przyciągnął dużymi możliwościami interakcji z otoczeniem oraz lekkim i przyjemnym gameplayem.
Mam i czasem nawet gram. Wole jednak 2 i 3
Zawsze podobala mi sie oprawa i animacja w tej grze ale nigdy nie poswiecilem jej zbyt wiele czasu. Storms jednak zachecil mnie do siegniecia po nia ponownie i ukonczenia, skoro jest tak krotka to pykne ja w jeden z najblizszych wolnych wieczorow.
Fajna recka, aż mnie na RETROAGE przyssało 😉 … akurat w Luigis Mansion grałem ponownie dosyć niedawno… bo w Halloween 2020. No ja tam grałem dłużej 😉 / także pewnie Axi0maT nie skończy w jeden wieczór. Co najmniej dwa. … dodatkowo zrobiłem sobie wyzwanie i ograłem też po przejściu znów to samo, ale w wersji HARD, w lustrzanym odbiciu z większą ilością duchów.
Druga część o moim zdaniem najładniejsza gra na Nintendo 3DS… najbardziej bogata w detale. Może w dużo gier nie grałem, ale z tych co na tym handheldzie widziałem, to Lucek drugi pozamiatał.
Jeszcze nie grałem w Luigis Mansion 3 na Nintendo Switch… może w tym roku na Halooween sobie sprawie. Bo prezencje ma mistrzowską.
Aż mnie dziwi że dopiero po tylu latach ktoś wpadł na pomysł aby napisać recenzję tej gry. Dobra recenzja jak i dobra gra.
Ukończyłem wczoraj wersję na 3DS-a. Jak dla mnie jest to naprawdę świetna gra, której największym problemem w momencie premiery na Gamecube-a to fakt, że nie było to Mario… Bardzo niedoceniona gra, mam nadzieję że dzięki recenzji przynajmniej kilka osób skusi się aby w nią zagrać.
Właśnie ogrywam trójkę na switchu, na pewno ogram pierwszą część na Gamecubie.
Będzie lekka męka. Sterowanie się lekko zestarzało