Crossovery – czyli łączenie się różnych serii ze sobą nie zdarza się często. Zwykle jest to eksperyment, którego podejmują się twórcy na prośby fanów poszczególnych światów. Professor Layton vs. Phoenix Wright Ace Attorney to owoc zupełnie innej koncepcji. Co z tego wyniknęło? Zapraszam do recenzji.
Na pomysł gry wpadł prezes studia Level-5 Akihiro Hino. Musiał on przekonać nie tylko wszystkie decyzyjne osoby w swoim studiu ale również i przedstawicieli Capcomu. Początkowo myślano by licencjami do postaci dysponowała jedna firma, jednak w ostateczności, stwierdzono że nie jest możliwe ukończenie projektu bez zaangażowania którejś z firm. Capcom zajął się więc oprawą graficzną, a Level-5 dystrybucją. Pierwsza wzmianka o grze pojawiła się na prasowej konferencji Level-5 podczas Tokyo Game Show, 19 Października 2010 roku.
Pierwotnie tytuł miał być wydany tylko na rynek japoński. Dopiero gdy amerykański oddział Level-5 zapytał fanów jaki tytuł japoński chcieli by został wydany, wybrano bezkonkurencyjnie Professor Layton vs. Phoenix Wright Ace Attorney. Przez długi czas pożywką dla fanów były jedynie plotki, mijały miesiące i data wydania gry poza Kraj Kwitnącej Wiśni wciąż nie był znany. Przełomem okazał się Nintendo Direct z 7 sierpnia 2013, zapowiedziano wówczas, że „gra zostanie wydana w 2014 roku”.
Fabuła
Professor Hershel Layton oraz jego asystent Luke Triton spędzają wspólnie czas w swoim londyńskim biurze. Nagle do drzwi dobija się nie jaka Espella Cantabella. W ręku dzierży list od dawnego ucznia profesora, który prosi swojego niedawnego mentora o pomoc w rozwikłaniu zagadki miasta Labyrinthia, gdzie każde podejrzenie o czary karane jest śmiercią, a także o ochronę Espelli. Zdrowy rozsądek Laytona kłóci się jednak z tezą istnienia magii. Nie mniej, ku ich zdziwieniu wkrótce pojawia się wiedźma i porywa Espelle. Jak zawsze mawia Hershel, „nie można zostawić damy w potrzebie” i rusza za śladami by wkrótce trafić do średniowiecznego miasta Labyrinthi. Trafi tam również wkrótce młody adwokat Phoenix Wright i jego asystentka Maya Fey.
Sekcja Laytona
Jeżeli komuś obce jest na czym opiera się seria Laytona to powiem, że w dużej mierze na rozwiązywaniu licznych zagadek. Każda zagadka jest określona liczbą picarats, czyli punktów, które też określają trudność zagadek. Jeżeli zagadka zostanie błędnie rozwikłana to następna próba będzie okraszona zmniejszoną liczbą picarats. Na szczęście do dyspozycji gracza oddane są również wskazówki, aby z nich skorzystać trzeba szukać „hint coins”. Rzeczone monety znajdujemy w trybie przygody, która działa na zasadzie point and click.
Sekcja Wrighta
Podczas gry będziemy również uczestniczyć w tak zwanych procesach czarownic, gdzie naszym zadaniem jest dowieść niewinność oskarżonej osoby. Ta rozgrywka opiera się o serię Ace Attorney. Musimy przesłuchiwać świadków (czasem kilku jednocześnie), dowodzić że ich zeznania nie są prawdziwe albo sprzeczne ze sobą oraz właściwie korzystać z dostępnych dowodów, by formować właściwe wyroki. Ogólnie wymóg znajomości tekstu czytanego przez odbiorcę jest wysoki. Na każdy proces mamy przydzieloną określona liczbę szans w przypadku błędnie podjętych decyzji. Po zakończeniu sprawy liczba pozostawionych szans zostanie przeliczona na punkty picarats.
Refleksje
Gra zawiera olbrzymią ilość tekstu, nawet przesadną jak na standardy point and click. Czasem miałem wrażenie, że poziom dialogów leci strasznie w dół, opierał się bowiem na powtarzaniu oczywistości przez kilka postaci np. „żeby to wyjaśnić musimy tam iść, tam czekają na nas odpowiedzi, ruszajmy” – tak wygląda przykładowa linia dialogowa dla trzech osób. Wywoływało to co najmniej moją irytacje. Moje ulubione zapychacze to wykropkowane dialogi mające na celu ukazanie stanu konsternacji lub zamyślenia się bohatera. Z tym, że wszyscy uczestnicy, z którymi mamy do czynienia w konwersacji muszą mieć wykropkowany dialog, czyli czasem po cztery, pięć ramek wykropkowanego tekstu.
Rozgrywka jak wiemy podzielona jest na dwa schematy znane z serii. Z punktu widzenia fanów może być to ciekawy zabieg, jednakże trzeba sobie uzmysłowić przed jakim wyzwaniem stoi gracz kompletnie zielony w obu przypadkach. Laik musi na początku nauczyć się dwóch całkowicie różnych schematów gry, a to podejrzewam może okazać się dużą barierą. Ja chociaż doświadczony w serii Laytona miałem problem z etapem prawniczym, może dlatego że Ace Attorney nigdy mnie nie przekonało.
Gra daje nam do dyspozycji cztery postacie z wyrazistymi cechami charakteru. Layton to gentelman z niezwykle błyskotliwym umysłem, pod wrażeniem którego są wszyscy pozostali bohaterowie, nie rzadko sam gracz. Luke jest nieco wycofany jak na swoje możliwości, chociaż wciąż imponuje swoją znajomością zwierzęcego języka. Phoenix i Maya dają grze sporą ilość humoru, szczególnie cięte riposty Phoenixa sprawiają że gra staje się łatwiejsza w odbiorze, a dialogi nie doprowadzą nas do zaśnięcia przed konsolą. Maya to duża indywidualność i niezwykła papla. Cały ten miszmasz sprawia, że jesteśmy ciekawi dalszego rozwoju sprawy oraz losów bohaterów.
Procesy czarownic stanowiły dla mnie spore wyzwanie. Znajomość czytanego tekstu to ważna podstawa, plus kojarzenie faktów i zebranych dowodów. Nie mniej dla doświadczonego gracza Capcomowej serii nie powinno sprawić trudności. Podobnie jak dla mnie dużego wyzwania nie stanowiły zagadki Laytona. Nie ma tu ciężkich obliczeń matematycznych, zwykle walczymy z puzzlami, wyobrażeniem przestrzennym i jak zawsze to bywa z logicznym myśleniem. W zasadzie schematy niektórych nie były mi obce. Dzięki temu, że zagadek jest dużo mniej niż w standardowej grze spod znaku dużego cylindra, pozwoliło to twórcom na sporą różnorodność i praktycznie przy większości zagadek mamy zupełnie inną zasadę jej rozwiązania. Chociaż i tu pojawią się warianty niektórych już wcześniej spotkanych. Na szczęście (a może dla niektórych przeciwnie), nie spotkamy się z pobocznymi zagadkami zbieranymi do walizki profesora. Może dlatego by żadna z serii nie dominowała nad drugą.
Oprawa graficzna jest piękna, dzięki Nintendo 3DS dodatkowo w trójwymiarze. O ile sekcja procesów mogła by i spokojnie być w 2D, o tyle głębia niemal fantastycznie wkomponuje się w zagadki. Jest to zabieg podobny to tego w Professor Layton and Miricle Mask lub też P. L. and Azran Legacy. Nie mniej ta róża ma też kolce. Podczas gry doświadczyłem nieco spadku klatek, głównie podczas nakładania się kilku animowanych postaci na raz. Co chyba oznacza, że 3DS obsługuje grę w pocie czoła. Na szczęście żadnych takich nieprzyjemności nie odkryłem podczas animowanych wstawek, które zwykle towarzyszą serii Laytona, a teraz po raz pierwszy również i w serii prawników.
Muzyka to chyba najbardziej perfekcyjna część produktu. Oczywiście nie obyło się bez mieszania motywów z obu stajni. Jednak na prowadzenie wychodzą utwory tworzone przez „Layton Grand Caravan Orchestra” podkreślające dramaturgię animowanych cut-scenek. Szczególnie utwór „Saled Memories”. Częściowy voice-acting sprawdza się jak w każdej Laytonowej odsłonie. Cała ścieżka dźwiękowa w Japonii trafiła do sprzedaży w edycji aż trzypłytowej. Szkoda że poza tym regionem próżno szukać podobnych bonusów.
Professor Layton vs. Phoenix Wright Ace Attorney to tytuł skierowany raczej do fanów jak nie obu, to któreś z serii. Dla kompletnych nowicjuszy liczba przyswajalnych elementów może okazać się zbyt duża, mimo że początkowo gra wszystko tłumaczy. Nie mniej jest to jednak jedna z lepszych pozycji dostępnych na Nintendo 3DS, gdyż eksperyment studia Capcom oraz Level-5 okazuje się być udany. Tytuł jest warty sprawdzenia przez osoby lubiące zagadki lub symulatory prawnika.
Professor Layton VS Phoenix Wright Ace Attorney
3DS