RetroAge Artykuł, Publicystyka Z notatnika retrozgreda – o grach zapomnianych i nadziei przywróconej
ArtykułPublicystyka

Z notatnika retrozgreda – o grach zapomnianych i nadziei przywróconej

Loading

Nie mam czasu na granie. To stwierdzenie pojawiało się na moich ustach w ostatnim czasie na tyle często, że już zacząłem wierzyć w to, że faktycznie tak jest. Sam sobie wmówiłem, że granie jest nie dla mnie. Obowiązki, dorosłe życie, praca, projekty przed pracą, projekt po pracy, wszystko po to żeby jednak być kimś w tym życiu i czegoś tam się dorobić. Do tego zawieź rodzinkę na zakupy, młodego na zajęcia dodatkowe, a najlepiej jeszcze wytłumacz mu to, czego nie zrozumiał w szkole na lekcjach. Kiedy w końcu człek taki ma chwilę wolnego czasu to po prostu sięga po browara, potem drugiego i wycieńczony idzie spać. I gdzie tu miejsce oraz czas na granie? Otóż wyobraźcie sobie drodzy czytelnicy, że jest i zaraz powiem wam gdzie…

Był weekend. Zapowiadał się „męsko”, bowiem samica opuściła nasze gniazdo wyjeżdżając do mamusi. Z młodym siedzieliśmy i dłubaliśmy w nosie, a za oknem prószył śnieg. Cóż, więc robić? Najpierw posnułem się po domu bez celu, zrobiłem śniadanie, sprawdziłem pocztę i coś tam jeszcze, aż w końcu dotarło do mnie, że od kilkudziesięciu minut 12-stolatek bynajmniej nie zajmuje się pierdołami takimi jak ja. Zamiast tego siedzi przed telewizorem katując niemiłosiernie swoją bejce w NFS Most Wanted. Doznałem wówczas olśnienia, że te wszystkie gry, które kupuję i na które ciężko pracuję, a nawet w nie nie gram (bo przecież nie mam czasu na to), ogrywa junior w każdej wolnej chwili. Patrząc na niego zobaczyłem siebie gdy miałem te niespełna 14-15 lat – młodzika żądnego wyzwań stawianych przez kolejne gry! Gdyby nie on – ściskający z takim zapałem padzika, toczący ślinę na ustach niczym wściekłe zwierzę – to pewnie bym sobie nie przypomniał po co tak w ogóle wydaję kupę kasy kupując setki gier. Zapałałem nieodpartą chęcią zagrania. Namówiłem młodego żeby dał mi przejechać jedną trasę i tak się zaczęło. Stopniowo, po jednym wyścigu na zmianę… Gra – owszem, może i nowa, ale poczułem się jak za starych lat, kiedy z chłopakami w podstawówce siedzieliśmy u kumpla i na zmianę graliśmy w Stunt Car Racer na nieśmiertelnym Commodore 64. Przejeździliśmy tak z godzinę, ale zacząłem wspominać jak to kiedyś bywało i doszedłem do wniosku, że przecież w Lotusa na Amisi można było grać we dwóch naraz! Młody pojęcia nie miał co to Lotus, mimo że o Amidze słyszał i kiedyś nawet na ów sprzęcie w coś tam grał jak go zmuszałem do poznania historii elektronicznej rozgrywki. Wyciągnęliśmy, więc Przyjaciółeczkę, odnaleźliśmy Lotusa i… zaczęło się na dobre. Pyknęliśmy kilka rundek, ale zacząłem wygrzebywać kolejne stare gry. Turrican, Sensible Soccer, Alien Breed, przy czym ten ostatni szczególnie grywalny się okazał. Wydawało mi się nawet, że w coopie lepiej mi się pykało niż za starych dobrych lat, które przecież „lepsze” były. Im bardziej się rozkręcaliśmy to wyciągaliśmy kolejne platformy i gry. NES a na niego Contra, Chip & Dale, Jackal. Sega Mega Drive: Sonick, Street of Rage. Na SNES: Battletoads, Donkey Kong Country. Mówiąc w skrócie absolutna klasyka i pozycje, w które obowiązkowo trzeba zagrać. Później ograliśmy nowsze tytuły na GameCube i Wii aż skończyliśmy na xboxie360.

Koniec końców z przekrwionymi oczyma, 14 godzin później zostaliśmy przywróceni do rzeczywistości przez powrót kobiety. No cóż, ktoś zapewne powie – jakiż to przykład daje młodemu pokoleniu? Przyznam szczerze, że sam za młodu tak siedziałem przy grach przez często 24h i dłużej i jakoś wyszedłem na ludzi. Mało tego, na ludzi którzy maja swoje hobby i zawsze to chyba lepsze niż siedzenie pod osiedlową budka z piwem lub chodzenie po dyskotekach i obijanie sobie mord sztachetami. Co by nie powiedzieć dzięki młodemu przypomniałem sobie, po co tak w ogóle te gry kupuje… Bo niestety gdzieś po drodze młodzieńcze marzenie zamieniło się w nawyk kupowania gier i wpychania ich na półkę. Zapomniałem przez ten pęd życiowy o tym, co mnie kręciło przez tyle lat i co było moją pasją. Teraz jestem oświecony niejako i gry w moim domu przeżywają swoisty renesans. Znów stały się ważnym elementem mojego życia i to wszystko sprawia, że czuję się jakbym miał te dwadzieścia lat mniej na karku. Beztrosko siadam i gram… Nie codziennie, nie całymi dniami, ale jednak znajduje czas na to, bo to przecież moje hobby. Cieszy to tym bardziej, że mam z kim dzielić swoją pasję, bo młody sięga po pada nawet chętniej niż ja. A co na to wszystko samica? A samica jest szczęśliwa, bo częściej mamusie może odwiedzać… I tak to się toczy dalej…

Autor

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.