RecenzjaAtari XL/XE

Adax

Loading

Pierwsza połowa lat ’90 w Polsce należała do Atari. Powstały pierwsze wydawnictwa a tworzone w ekspresowym tempie nowe gry zalewały półki sklepowe. Tytuły, takie jak „Robbo”, „Misja”, „Miecze Valdgira” zajmowały czołowe miejsca na listach przebojów.

Z czasem programiści porzucili małe Atari na rzecz dużego Atari, czyli Amigi. W między czasie flirtowano również z obozem wroga w postaci Commodore 64 nie osiągając na tym polu większych sukcesów. Prawdziwe zło czaiło się jednak za rogiem – grzybiarze, blacharze, PCtowcy… Jak donoszą szpiedzy na wyspie Adax powstał sześcioelementowy kompleks tajnych zakładów produkcyjnych i laboratoriów, w których powstają między innymi kosmiczne kapsuły podobne do tych używanych podczas gry „Robbo”. Z ostatnich doniesień wynika, że w laboratoriach zostało ukończone  przenoszenie sześciu poziomów tej gry do blaszaków typu „EGA”. Czas uciekał i nie mogliśmy dopuścić do tego aby nasz największy hit pojawił się na platformie wroga. Po krótkim namyśle postanowiono przeprowadzić błyskawiczną tajną operację zbrojną w celu zlikwidowania infrastruktury wyspy. Niestety, wróg był bardzo dobrze przygotowany – z misji nie powróciły oddziały „A”, „B” oraz „C”. Pozostałem jedynie ja – ostatni ocalały członek zespołu „Z” –czyli „zabawa”. Uzbrojony jedynie w trzy shurikeny oraz trzy granaty byłem jedyną nadzieją na odnalezienie sześciu dyskietek z kodem źródłowym „Robbo PC”, oraz przejęciem zgubionej przez oddział „A” bomby i podłożeniem jej gdzieś w elektrowni… Sprawy nie ułatwiał fioletowy kostium klauna w który zostałem przebrany dla odwrócenia uwagi…

Przemierzając labirynty zakładów na wyspie Adax natrafimy przede wszystkim na strażników w postaci RoboCopów, rożnego rodzaju roboty oraz miny przeciw piechotne. Dużym ułatwieniem jest fakt, że strażnicy wyspy nie posiadają amunicji (lub nie potrafią strzelać) i możemy ich pokonać wykorzystując posiadane akcesoria, a także walcząc gołymi rękami i nogami.  Drugim elementem, na który powinniśmy zwrócić uwagę są skrzynie w których możemy znaleźć potrzebne do wykonania misji przedmioty – dodatkowe shurikeny, granaty, klucze pozwalające otwierać pozamykane drzwi, sześć dyskietek 5’25 z kodem źródłowym „Robbo PC” a także pozostawioną przez oddział „A” bombę i miecz, którego przeznaczenie nie udało się ustalić. Ze względu na mnogość ruchów oraz dostępność tylko jednego przycisku „fire” podczas projektowania sterowania bohaterem postawiono na rożnego rodzaju kombinację kierunków z przyciskiem, przez co w ferworze akcji nie zawsze uda nam się wykonać ruch, który mieliśmy na myśli. Sprawy nie ułatwiają też skoki pomiędzy platformami, do których musimy ustawić się z precyzją „piksela”, a podobna zasada ma miejsce również w przypadku korzystania z drabin. Natrafimy również na miejsca, w których musimy posiadać pewien zapas energii życiowej, gdyż tracimy ją też podczas upadku z dużej wysokości, a nie ma innej drogi aby przejść dalej. Tak, życie mamy tylko jedno i jeden mamy krótki pasek energii życiowej, którą na szczęście możemy regenerować rozwalając wrogów. Nasz bohater nie potrafi także pływać, więc każdy kontakt z głęboką wodą kończy się dla niego śmiercią. Na końcu pierwszej lokacji natrafimy na stację PKP, skąd pociągiem możemy przemieszczać się pomiędzy kolejnymi lokacjami na wyspie. Po zebraniu wszystkich dyskietek i odnalezieniu ładunku wybuchowego należy podłożyć go w elektrowni – niestety dokładne miejsce nie jest podane, więc użyłem skrzyni przy pierwszym napotkanym redaktorze – jedyną „wskazówką” informującą o prawidłowym podłożeniu ładunku  jest pojawienie się w pierwszej lokacji drabiny helikoptera, którym uciekniemy z wyspy.

Oprawa audiowizualna gry jest dość przeciętna – pole gry to standardowe 4 kolory plus czarne tło oraz trójkolorowa postać głównego bohatera. Szkoda że wraz ze zmianą lokacji nie postarano się o bardziej różnorodną kolorystykę. Z plusów – całkiem fajnie wypada animacja głównego bohatera. W sferze dźwiękowej, najlepszej muzyki możemy posłuchać na stronie tytułowej, oprawa podczas rozgrywki bardziej pasuje do wycieczki krajoznawczej niż poważnej misji, w której bierzemy udział – osobiście wyłączyłem ją, stawiając na całkiem przyzwoite efekty dźwiękowe.

Gra „Adax” często określana jest jako ubogi klon „Misji” i niestety trudno się z tą opinią nie zgodzić. Dlatego jeśli posiadasz i lubisz ten kultowy tytuł, możesz spokojnie ukończyć go po raz kolejny. Zaś „Adaxa” zostawmy recenzentom.

Ocena ogólna

Adax

ATARI XL/XE

Grafika
60%
Dźwięk
50%
Grywalność
50%

Autor

Komentarze

  1. Fajna recenzja, nie znałem tej gry. Za to w Misję trochę się pograło ;-). Pamiętam ten początek lat ’90. U nas to było szaleństwo, totalny miszmasz, obok wszelkich sprzetów 8bitowych, można było spotkać Amigi, pierwsze „IBMy”, trafiały się też pojedyncze SNESy i MefaDrive 😉

  2. Fajna grafa i to w zasadzie tyle. Pamietam ze troche w to pogrywalem ale zawsze nazywalismy te gre jako „bidaMisja” 😉

  3. Ależ brakuje nam więcej recenzji na Atari XL/XE. Cieszę się, że powstał ten tekst. miałem sporo gierek na kasetach do Atari ale z tym tytułem się akurat nie spotkałem. Fajnie poznać coś nowego. 😉

  4. „Z czasem programiści porzucili małe Atari na rzecz dużego Atari, czyli Amigi.”
    ???
    Duże Atari to Atari ST. Amiga to raczej duży Commodore 😉

    1. Tworca kosci graficznych ktore stanowily o sile malego Atari jak i Amigi byl ten sam koles – Jay Miner. Wiec zart tbxxa odnosil sie do tego ze ludziom ktorzy pisali na male Atari o wiele latwiej bylo przesiasc sie na Amige niz na duze Atari.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.