RetroAge Recenzja, PlayStation 3 Assassin’s Creed 3
RecenzjaPlayStation 3

Assassin’s Creed 3

Loading

No nareszcie! To pierwsze słowa, jakie wypowiedziałem po premierze Assassin’s Creed 3. Historia Ezio Auditore, choć ciekawa, w Revelations zaczęła już trącić myszką, wprowadzając kilka, niekoniecznie, trafionych rozwiązań. Potrzeba było zmienić otoczenie i wprowadzić trochę świeżości. Ubisoft udało się to wyśmienicie, przenosząc miejsce akcji ze Starego Kontynentu aż do Kolonii Brytyjskiej w Ameryce Północnej, rewolucjonizując przy tym rozgrywkę. Bardzo ucieszyło mnie takie umiejscowienie akcji. Na lekcjach historii w szkole ten XVIII – wieczny Nowy Świat był omawiany dość pobieżnie, więc spodobało mi się, że dzięki AC III uda mi się dowiedzieć czegoś więcej. Nawet mając na uwadze, że Ubisoft ma dosyć luźne podejście do historii.

W tym okresie Kolonia brytyjska niezbyt chciała ulec nakładającej coraz to nowe podatki Koronie, która dodatkowo mocno ograniczała ich rolę w samorządzie. Narastające napięcie doprowadziło do wojny o niepodległość, wplątując przy okazji w to naszego bohatera, Indianina z plemienia Irokezów o imieniu Ratonhnhake:ton znanego także jako Connor. Bardzo spodobało mi się wprowadzenie naszej postaci w sam środek miejsca najważniejszych historycznych zdarzeń. Gra zaczyna się dzień przed ogłoszeniem niepodległości i pozwoli nam przeżyć m.in. „herbatkę bostońską” czy bitwę pod Bunker Hill. Przy okazji poznajemy niezwykle znane osobistości jak Israel Putnam, Samuel Adams czy sam George Washington. Znajdą się w niej również wątki antyindiańskie, jak również te związane z niewolnictwem. Jeżeli chcemy poszerzyć swoją wiedzę historyczną, jak zwykle do dyspozycji mamy encyklopedię Animusa, pełną opisów przedmiotów, miejsc, wydarzeń czy postaci.

Jak zwykle fabuła toczy się wokół konfliktu asasynów z templariuszami, ale naprawdę potrafi wciągnąć. Finał historii jest moim zdaniem najciekawszym z dotychczasowych odsłon. Zresztą nawet sam początek mocno zaskakuje.

  Jak to w asasynach bywało najważniejszym elementem, jest eksploracja. Nie uświadczymy tutaj wielkich miast i majestatycznych budowli, jak to wcześniej bywało. Miasta charakteryzują się niską zabudową a domy i kościoły nie są takie pięknie zdobione jak te we Włoszech. Chyba właśnie owe świątynie są najwyższymi punktami i często służą nam za punkty widokowe, odsłaniając dużą część mapy. Miejsc obserwacyjnych jest jednak mniej niż u poprzedników. Co najbardziej mnie urzekło, to fakt, iż dużo większy obszar mapy świata stanowi las. Oprócz biegania między drzewami możemy się także na nie wspiąć (choć szkoda, że tylko na niektóre). To samo dotyczy niektórych półek skalnych. Krajobraz dodatkowo urozmaicają góry, strumienie czy wodospady. W lesie natrafimy także na ludzkie osady, a nawet fortece. Ach… wspaniałe orzeźwienie po tych wszystkich europejsko – blisko wschodnich miastach, jakie odwiedziliśmy wcześniej. Samo wspinanie się zostało z resztą ułatwione. Tym razem poruszając się, starczy przytrzymać tylko jeden przycisk a Connor sam zacznie piąć się wyżej. Czasem jedynie należy pamiętać, by nacisnąć osobny klawisz służący do skakania. Wspinania jest tu zauważalnie mniej, ale oryginalna sceneria w pełni mi to rekompensuję. Walka w końcu została poprawiona, jednak bardziej mamy do czynienia z ewolucją niż rewolucją. Przeciwnicy chętniej atakują nas od tyłu, gdy akurat ciachamy wroga przed sobą. Każdy ich atak poprzedza (niczym w grach od Rocksteady) ikona nad głową, ostrzegająca nas, by w porę zablokować dany cios. Walka to w dalszym ciągu lawirowanie między atakiem i obroną a kontrataki nadal są zabójczo skutecznym sposobem na szybkie rozstrzygnięcie potyczek.

  Nasz asasyn został wyposażonym w nową broń, odpowiednio dostosowaną do realiów. Miejsce miecza zastąpił Tomahawk, który może również być wykorzystany do skrytobójstw. Jednak ukryte ostrze również znajdzie się w naszym wyposażeniu. Swoją drogą dodano możliwość zabójstw w biegu, które prezentują się niezwykle efektownie. Nasz arsenał dodatkowo urozmaica łuk, umożliwiający cichą eliminację z dystansu, a także pistolet, który jednak już taki cichy nie jest, a do tego przeładowuje się dość długo. Najbardziej spodobała mi się linka z hakiem służąca Connorowi nie tylko jako bicz, ale także pozwalająca powiesić wroga na drzewie. Z czasem  możemy się wyposażyć w szable, a nawet zabrać muszkiet zabitemu przeciwnikowi.

  Większość misji powiela już stary i oklepany schemat zabijania ważnych celów, czy otwartej walki z wrogami. Mimo wszystko nadal sprawiało mi to sporą frajdę. Dodano kilka drobnych urozmaiceń w misjach fabularnych, ale zostawię je wam do odkrycia, żeby nie psuć zabawy.

  Największym novum są jednak bitwy morskie. Zrealizowano je rewelacyjnie. Ostrzeliwanie wrogich statków kulami i pociskami sprawia niesamowitą frajdę. Niekiedy nawet możemy dokonać abordażu i poczuć się jak prawdziwy pirat. Zresztą samo pływanie zostało wykonane świetnie zwłaszcza w okresie sztormu gdzie musimy się zmagać z wysokimi falami podmywającymi nasz pokład. Graficznie, poezja!

  Misje poboczne są lepsze niż kiedykolwiek wcześniej. Najbardziej podobało mi się polowanie w lesie na dziką zwierzynę. Ta występuje w różnych odmianach. Będziemy tropić m.in. szopy, zające, kuguary, lisy. Niektóre zwierzaki złapiemy na sidła, inne naskakując z góry z naszym zabójczym ostrzem, z największymi zaś będziemy zmagać się w prostej gierce QTE. Naszą zdobycz będziemy mogli obedrzeć z futra bądź pozbawić kłów czy pazurów, które następnie można użyć przy wytwarzaniu przedmiotów lub zwyczajnie sprzedać. W lesie, oprócz zwierząt, napotkamy także koła łowieckie. Od nich zaczerpniemy informacji o mitycznych stworzeniach, które następnie możemy spróbować wytropić. Samo tropienie sprowadza się do przeszukania terenu oznaczonego łapą na mapie i nie jest szczególnie skomplikowane. Oprócz polowań na pograniczu możemy także spróbować przejąć znajdujące się tam forty bądź zaatakować przechodzący konwój wroga w celu zdobycia skarbu. Pozostałe misje poboczne również są bardzo różnorodne. Będziemy usypiać wściekłe psy, prać po mordach oszustów, czy na przykład palić skażone koce walcząc z epidemią. Z NPC-ami możemy pograć w kilka gier jak warcaby, młynek czy boule. Będziemy zbierać także znajdźki w postaci piór czy zwiewane przez wiatr almany, za którymi będziemy musieli gonić po dachach budynków.

  Rozbudowywanie miasta znane z trylogii Ezio zostało zastąpione przez rozwijanie górskiej osady. Poprzez wypełnianie misji dla danej postaci, rekrutujemy do naszej wioski medyka, pastora, rolnika czy drwala. Czasem zlecą nam oni zadania poboczne, których wykonanie pozwoli rozwinąć ich umiejętności. Wytworzone przez nich produkty możemy odkrywać, zdobywając rozsiane po miastach skrzynki ze schematami. Wyprodukowane przez nich przedmioty można wysłać konwojem na targ, jednocześnie uważając, by nie został przejęty przez wroga. Sprzedane towary mogą pokaźnie zwiększyć nasz budżet. Zarobione pieniądze możemy wydać np. na ulepszenia naszej broni lub pancerza, ewentualnie zakup nowych, bądź nabyć mapy ukrytych znajdziek w danej okolicy. Zabrakło z kolei złodziei i kurtyzan do odciągania uwagi strażników, nie wysyłamy już bractwa na misje i nie bawimy się w tower defense. Pierwszej możliwości trochę mi żal, gdyż bardzo lubiłem robić strażników w konia. Druga była nudnawa a trzecia zrealizowana tak źle, że cieszę się z jej braku najbardziej. Nadal niestety czasami przejmujemy kontrolę nad Desmondem Milesem. Po Revelations liczyłem, że wszelkie sekwencje zręcznościowe z jego udziałem się zakończą. Tutaj niestety powracają i jest tak samo nudno, jak zazwyczaj. Jeśli już jesteśmy przy wadach, natrafiłem w grze na trochę bugów. Raz jakaś cutscenka się nie zaczytała, innym razem niektóre postaci blokowały się na przedmiotach. Nie było to jednak nic szczególnie uciążliwego.

   Nigdy nie byłem fanem multiplayera w asasynach. Jednak z dziennikarskiego obowiązku odnotowuję, że jest i nie zmienił się za bardzo względem poprzedników. Rozgrywkę toczymy zarówno w miastach, jak i w dziczy. Trybów jest całkiem dużo, do tego dodano do nich filmiki fabularne. Trafią się nam zarówno misję w stylu polowań na siebie nawzajem, jak i te kooperacyjne polegające na wspólnym eliminowaniu przeciwników. W multi AC 3 zastosowano wewnętrzną walutę do zakupu niektórych przedmiotów bez konieczności żmudnego levelowania. To trochę takie pay2win, które zawsze będzie przeze mnie potępiane.

  Oprawa graficzna to istny majstersztyk. O pięknie morza w czasie sztormu już wspominałem. Warto jednak podkreślić, że również obszary leśne prezentują się prześlicznie i to niezależnie od tego, czy akcja toczy się zimą, czy latem. Imponują zmienne warunki pogodowe. Raz będziemy przemierzać Amerykę w słońcu, innym razem w deszczu, we mgle czy w czasie burzy. Miasta, choć niezbyt okazałe, tętnią życiem. Po gospodarstwach ganiają koty, świnie, dzieci czy psy. Mieszkańcy z kolei żywo zajmują się swoimi codziennymi czynnościami.

 Muzyka jak zwykle brzmi rewelacyjnie. Świetnie podkreśla klimat XVIII – wiecznej Ameryki Północnej a przy tym nie jest nachalna. Najbardziej jednak podoba mi się fakt, że poszczególne narodowości mówią swoimi własnymi językami. Miło usłyszeć jak Irokezi komunikują się po swojemu.

 Asassins Creed 3 to moja ulubiona odsłona serii. Gra urzekła mnie swoim klimatem, jak również niezwykle interesującym umiejscowieniem akcji. Ciekawa fabuła wciągnęła mnie bez reszty, a praktycznie wszystkie nowinki wprowadzone do serii okazały się trafione. Gdyby tylko historie Desmonda ograniczyć do minimum, a najlepiej całkowicie wyeliminować. Tak czy siak, gorąco polecam.

Ocena ogólna

Assassin’s Creed 3

PLAYSTATION 3

Grafika
90%
Dźwięk
90%
Grywalność
90%

Autor

Komentarze

  1. To dla równowagi podlinkuje jeszcze moją recenzję na WiiU
    ………………………………………………….

    Ogólnie to był mój pierwszy Assassin i jak narazie osttani. Był ciekawy, a to podobno najsłabsza część (jak na tamte czasy). Chyba czas zabrać się za inne gry z tej serii

  2. Ktoś tu się mocno szaleju opił 😉 . AC3 to w mojej ocenie (i nie tylko mojej) najgorsza gra z serii (gorsza od „słynnej” jedynki). Postać Connora jest płaska, za grosz charakteru aż dziw, że z takiej postaci zrobili assasyna. Kolejna sprawa – nie jestem rasistą – ale zrobić z czarnoskórego mistrza assasynów to mega niepoważne i GŁUPIE. W tamtych czasach czarnoskórzy nie mieli żadnej możliwości do dojścia do czegokolwiek. Domyślam się, że to miało na celu tylko tuszować prawdy historyczne by Ci amerykanie nie wyszli na takich złych… Nie wiem – może się mylę – ale jest to tak pozbawione sensu… Czarnoskóry i Indianin… W czasach największego niewolnictwa… YHHHMMMM… Gdzie mu do charyzmy Ezio (jednej z najlepiej stworzonych postaci gier w moim osobistym odczuciu – osoby której historie poznajemy od urodzenia aż po jej śmierć) czy też Altair’a.

    Miasta – są nudne. I kompletnie mnie nie interesuje czy w jakimkolwiek stopniu są odwzorowane. Są brzydkie, nie ciekawe, nie mają w sobie nic co może przyciągnąć do ekranu. Bieganie po „dziczy” – nie potrzebne przerywniki i wydłużanie czasu nudnej historii. Problemy z bieganiem po drzewach (częste upadki z wysokości zamiast przeskoczenia z gałęzi na gałąź to norma w tej części). Naprawdę dramat.

    Jedyne co trzyma do skończenia to jest coś co Jadeh w recenzji opisał jako „Gdyby tylko historie Desmonda ograniczyć do minimum, a najlepiej całkowicie wyeliminować.”. Szczerze padłem jak to przeczytałem… Widać, że chyba nie bardzo grałeś w poprzednie części. Historia Desmonda (która ma koniec w tej części) jest fenomenalnym zakończeniem doskonałej historii. Dzięki tej historii wiele dowiadujemy się o końcu świata, o edenie, o tych wszystkich artefaktach oraz o templariuszach i assasynach jako takich.

    Dla mnie gra by uzyskała następujące oceny :

    Grafika 8/10
    Dźwięk 7/10 (brak fantastycznego Jespera Kydda)
    Grywalność 3/10

    1. 1. Grałem w KAŻDĄ część do Unity włącznie i wątki Desmonda wybijają mnie z eksploracji świata gry i są mało ciekawe. Historia może i dobra, ale wolałbym ją oglądać w formie przerywników filmowych, zamiast wykonywać nudne sekcje zręcznościowe barmanem.
      2. Seria AC nigdy nie trzymała się kurczowo historii, więc motyw czarnoskórego mistrza mnie wcale nie przeszkadza, bo nie spodziewałem się, że gra będzie z realiami 1:1. Ameryka mnie bardziej interesuję aniżeli Rzym, więc bardzo mi się podoba miejsce akcji.
      3. Miasta może i nie są najciekawsze, ale tak wyglądały w tamtych czasach. Gra za to świetnie nadrabia to właśnie wspomnianą dziczą, która prezentuję się przepięknie. Ja nie miałem żadnych problemów z poruszaniem się postaci.
      4. Mnie postać głównego bohatera, jak i historia wciągnęły mocno a finał opowieści Connora to jedna z najlepiej wyreżyserowanych końcówek, jakie widziałem w grach.
      5. Szczerze mam gdzieś, że większości się ta gra nie podoba. Opinia jest jak d*pa, każdy ma swoją. Nie będę dostosowywał swoich ocen do opinii innych. Ja się bawiłem znakomicie.

    2. Chcialem tylko stanac w obronie jedynki ktora przeze mnie jest uznawana za najlepsza czesc serii. Moze i powtarzalnosc misji jest okrutna az do bolu, ale raz ze nie bylo przesady ze zbieractwem wszelakiego shitu niezbednego do zrobienia gry na 100%), a dodatkowo wojny krzyzowe to mega super klimat ktory wylewa sie wrecz z ekranu hektolitrami i najbardziej mi sie spodobal ze wszystkich czesci.

  3. Axi to Cię poniosło. Oczywiście masz prawo twierdzić, że klimat urzekł Cię najbardziej w pierwszej odsłonie ale jeżeli chodzi o znajdźki to jesteś zwyczajnie niepoważny.

    Żeby w tej odsłonie zrobić platyne lub calaka czyli inaczej zrobić 100% trzeba m.in. następująco:
    – Znaleźć 420 flag
    – Zabić 60 Templariuszy
    – Zrobić 96 pobocznych misji (które w ogóle nie mają głębszych aspektów fabularnych oprócz: przynieś, zanieś, pozamiataj)
    – Znaleźć wszystkie 91 punkty widokowe (które zwiększają zasięg mapy)

    A to są w zasadzie te najgorsze rzeczy do zrobienia. Dla porównania ACII ma zaledwie ok. 160 znajdziek, mniejszą ilość punktów widokowych, więcej fabularnych side questów, kosztem tych kompletnie jałowych i nijakich. To taki streszczony obraz dwóch pierwszych odsłon. Żeby nie było, że wymyślam to akurat to są jedynie odsłony w których zrobiłem calaki i jak przy 1-nce okropnie się zmuszałem do robienia czegokolwiek poza fabułą tak 2-ka to czysta poezja. Wszystko miało ręce i nogi, wszystkie znajdźki były dokładnie opisane (ile zostało i w jakiej dzielnicy – czego nie było w jedynce, była tam tylko ogólna liczba).

    Tak więc trafiłeś z tym pierwszym Assassynem jak kulą w płot.

    1. Zgodzę się z Axio odnośnie klimatu. Jedynka jest wspaniała jeśli chodzi o umiejscowienie akcji. Fakt, gra jest powtarzalna ale mam do niej spory sentyment. Jeden z moich ulubionych Asasynów.

    2. W sumie nie sprawdzalem ze znajdzkami ilosciowo na sztuki ile tego jest. Podales suche liczby wiec pewnie masz racje. Mi jednak jedyneczka weszla wyjatkowo gladko i szybko ja zrobilem. Dwojka zajela mi o wiele wiecej czasu – podejrzewam ze z jakies 3x tyle. Ale faktem jest ze te flagi w pierwszym assassynie to zrobilem z mapkami wiec to bylo doslownie w 2-3 godziny pewnie i to na samym koncu jak juz cala gra byla zrobiona. Jesli mowimy o dopracowaniu obu gier to wiadomo ze kazda kolejna byla bardziej rozbudowana i dopracowana, ale jedynka po prostu skradla moje serce klimatem i umiejscowieniem akcji. Ale jesli moge wylac troche jadu na cala serie jako taka, to chcialbym powtorzyc to co zawsze mnie boli w przypadku Assasynow – katastrofalny system walki. Moze i efektownie to wyglada ale sam system jest jednym z gorszych z jakimi mialem do czynienia w grach ever – razi strasznie jak 10ciu kolesi wokol ciebie stoi i kazdy sie patrzy tylko a walcza z graczem pojedynczo… i do tego mozna zabic caly tuzin wrogow bez otrzymania ani jednego obrazenia – zenada….

      A na koniec tylko slowo odnosnie Assassina 3 – zbieractwo siegnelo zenitu w tej czesci i zabili tym troche gre, chociaz w ktorejs z tych nowszych (Odysesy chyba?) tez polecieli ponoc ze znajdzkami.

  4. Zawsze miałem problem z tą serią. Jedynki pomimo fajnego klimatu jakoś nie skończyłem. Może dlatego, że grałem w nią na PC bez pada 😉 Gdybym miał wybierać najfajniejsze gry z serii, to wybrałbym Black Flag i właśnie AC3. Lubię kurde gry morskie, a w trójeczce było troszkę pływania statkiem 🙂

  5. Jedah – nie wściekaj się na mnie 🙂 . AC3 jest częścią bardzo dziwną – zmiana kompozytora muzyki, zmiana „klimatu”, okresu historycznego itd itd. Ubi chyba nie bardzo wiedziało w którą stronę iść – stąd późniejszy Black Flag niewiele mający wspólnego z serią.

    Dla sporej ilości graczy zwiedzanie było podstawą – AC1, AC2 z Brotherhood i Revelations, później dopiero Unity i Syndicate – świetne przykłady zwiedzania wirtualnego miast z różnych epok. W AC3, Black Flag, Rogue – możemy o tym zapomnieć. A historia nie jest na tyle ciekawa by ją ciągnąć. Black Flaga przechodziłem byle szybko bo te sceny bitewne, pływanie statkami i piractwo cholernie mi się nie podobało. Z tego typu gier zdecydowanie bardziej wolę Pirates! . W grze o Assasynach mi to nie pasuje (tak jak Tower Defence w Revelations).

    Co do prawd historycznych – to tutaj trafiłeś troszkę kulą w płot 😉 . Akurat Ubi całkiem dobrze przenosiło sprawy historyczne do gier. Wplatały sprytnie bujdy z prawdą. Na przykład sporo czasu spędzałem później na czytaniu historii rodu Borgiów – i sporo pokrywało się z tym co widzieliśmy w grach. Zagadki historyczne – fantastycznie wplatały postacie znane nam z historii z artefaktami edenu. Więc obraz mistrza assasynów jako czarnoskórego i Indianina biegającego po miastach budzi mój sprzeciw. To był ciężki okres w historii czerwonoskórych i czarnoskórych. Taka jest prawda. W żadnej części (do Syndicate bo w kolejne nie grałem) Ubi tak mocno nie przegieło jak właśnie w AC3 .

    1. Dla mnie Black Flag jest najlepszą odsłoną serią 🙂 Właśnie dlatego, że odeszli od wałkowanego i kopiowanego przez wiele lat klasycznego AC. Mam wrażenie, że wiele osób ma podobnie

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.