RetroAge Recenzja, Xbox Far Cry Instincts
RecenzjaXbox

Far Cry Instincts

Loading

Jeśli w roku 2004 byłeś drogi czytelniku w wieku na tyle wystarczającym, aby zyskać pewną samoświadomość to na pewno pamiętasz, iż był to rok, w którym odbyła się mała rewolucja, albo przynajmniej coś na kształt przewrotu, który na zawsze odmienił oblicze gier FPS. Z początku wszystko było zaplanowane niczym walka wrestlingowa w federacji WWE. W lewym narożniku w zielonych portkach stanął Doom Marine reprezentujący studio ID Software ze swoim nowym dzieckiem, DOOM 3. W prawym narożniku, po stronie przeciwnej stanął milczący Gordon Freemam odziany w pomarańczowy spandeks ze znaczkiem lambda na klacie, który to pod barwami Valve reprezentuje kontynuację znakomitego HALF-LIFE. I tak naprawdę walka była by poprawna i wyrównana, ale nagle na ring wskoczył nikomu nieznany wtedy Jack Carver w hawajskiej koszuli pod banderą CryTek promującego wówczas swój debiut pod tytułem FAR CRY. Powiem Wam tyle, drodzy gracze/czytelnicy: chłopina namieszał i to nieźle, do tego stopnia, iż rok 2004 będzie pamiętany jeszcze długo.

Prawda jest taka, że CryTek mocno nawywijał, może i nie zdeklasował konkurencji, bo w opinii mojej i wielu osób nie da się po dziś dzień jednoznacznie powiedzieć, która gra wygrała starcie, ale podniósł on poprzeczkę cholernie wysoko. Zaserwował nam to wszystko, co mieli konkurenci i nie tylko: wspaniałą grafikę opartą o rewolucyjny, autorski silnik graficzny (Cry Engine), prawie otwarty świat z dowolnością wykonywania misji, solidne AI oponentów, wartką akcję i tak można by jeszcze wymieniać. Oczywiście konkurencja broniła i broni się nadal jak może i są rzeczy, które robi lepiej, niemniej Far Cry pokazał, że potrafi, i to potrafi naprawdę dobrze. No, ale starczy smęcenia we wstępie, czas na konkrety.

Fabułą i historią:

Początkowo Far Cry miał być przeniesiony na wszystkie główne konsole szóstej generacji, znaczy na Xbox, PS2 i GC, Dreamcast nie był w ogóle planowany. Jednak na skutek perturbacji trafił on w roku 2005 tylko na x-pudło od Microsoftu.

Gra nie jest jednak wyłącznie portem, tak naprawdę jest to opowiedzenie historii na nowo w zupełnie inny sposób. Podobnie jak w wersji na komputery wcielamy się w Jacka Carvera, który pracuje, jako kapitan łódki wycieczkowej w rejonie wysp Mikronezji, i podobnie nagle zostaje wciągnięty w wir niebezpiecznych przygód. Z początku nie wie, o co dokładnie chodzi, jest zwierzyną łowną, na którą wszyscy nagle polują, a on uzbrojony w nóż i pistolet stara się tylko nie zarobić kulki w tyłek. Z czasem nawiązuje kontakt z Valerie Cortez, którą to transportował na samym początku, a ona stopniowo wyjaśnia całą historię.  Okazuje się, że na wyspie niejakie Dr Krieger prowadzi eksperymenty medyczne z pogranicza genetyki i immunologii tworząc serum „super żołnierza” (wiem, Kapitan Ameryka jest na czasie), a to i tak tylko wierzchołek góry lodowej, resztę poznacie podczas rozgrywki. Powiem Wam tylko tyle, że w pewnym momencie gry sami dostajemy dawkę wspomnianego specyfiku i w tym momencie to my stajemy się łowcą, a przeciwnicy zwierzyną.

Grafiką i widokami:

O tak, w mojej opinii ta gra jest najładniejszą produkcja na Xbox i jedna z najlepiej wyglądających gier szóstej generacji. Wyciska ona wszystko, co drzemie w konsoli i robi to w tak umiejętny sposób, że praktycznie gra nie zwalnia ani razu. Podczas zwiedzania wyspy przyjdzie nam zobaczyć piękną i gęstą dżunglę tropikalną, strome klify i błękit oceanu. Innym razem obejrzymy ciemne kopalnie, skąpane w czerwonej poświacie korytarze podwodnej bazy i przespacerujemy się deszczową nocą po bagnach. Na deser krótka przechadzka po zboczu wulkanu, a to i tak nie wszystko. Grafika w wersji Xbox w moim odczuciu jest tylko minimalnie słabsza od wersji komputerowej. Wiadomo, mniejsza moc obliczeniowa konsoli i ogólnie ciut słabsze parametry, ale wierzcie mi (albo i nie), jest na co patrzeć. Można dosłownie zatrzymać się i podziwiać widoki. Duże wrażenie robi także efekt wody zarówno, gdy stoimy na brzegu patrzymy w lustro wodne oraz gdy płyniemy pod powierzchnią, tu jakaś rybka przepłynie, a tutaj jakieś wodorosty i inne roślinki. Nawet, gdy do nas strzelają, a my jesteśmy pod wodą to widać jak kule dosłownie świdrują wodę.

Muzyką i dźwiękami natury:

To, co dobiega naszych uszu podczas rozgrywki także jest niczego sobie. Ogólnie to wygląda i brzmi następująco. Gdy eksplorujemy i podziwiamy widoki, to mamy tylko atmosferyczny ambient i dźwięki otoczenia, zwłaszcza te z dżungli są rewelacyjne, bez patrzenia na ekran wiemy gdzie się znajdujemy. Gdy dochodzi do starcie z głośników zaczyna dobiegać dynamiczna muzyka będąca mieszanką gitarowych riffów i elektroniki. Nie są to wybitne kompozycje, niemniej nie psują zabawy, wręcz pompują adrenalinę i dodają dynami starciom. Minus jest taki, że w ferworze walki niespecjalnie zwracamy uwagę na muzykę, a i same utwory w pamięć nie zapadają.

Gameplay’em i mutagenem:

Czas na samą esencję gry, czyli rozwałkę i przygodę. A jednego i drugie jest tu cała masa. Z początku gra przypomina skradankę, czaimy się pomiędzy drzewami, w krzakach, zastawiamy pułapki, przy pomocy kamieni wywabiany przeciwników prosto w nasze sidła. I tu nowość w stosunku do wersji PC. Możemy zostawiać specjalne pułapki, które natychmiast zabijają delikwenta, pozwala to oszczędzać przede wszystkim amunicję, bo nie czas, ale cała frajda w tym, aby kogoś w nią wciągnąć. Dodatkowo są one ciche i pozwalają dłużej pozostać niezauważonym. Z czasem do arsenału pułapek dołączają miny typu claymore, ale są one praktycznie bezużyteczne. Podczas całej gry, użyłem ich może kilka razy, i to tylko w celach testowych. Gdy już dopadniemy się do pierwszego automatycznego uzbrojenia, co następuje dopiero w trzecim etapie gry, czyli niezbyt szybko, to zmienia się nieco charakter rozgrywki. Częściej wchodzimy w otwartą walkę, znacznie mniej spraw załatwiamy po cichu. Do naszej dyspozycji twórcy oddali całkiem spory arsenał. Mamy kilka rodzajów pistoletów (Desert Eagle, automatyczny Glock, Beretta 92/FS); trochę średniodystansowej broni automatycznej (MP5, P90, M4 z podpiętym granatnikiem, FN 249 SAW); dwa rodzaje karabinów snajperskich. Do tego wyrzutnia rakiet i garść granatów, to tak na wszelki wypadek. Troszeczkę przed połową gry zostajemy złapani i dostajemy końską dawkę mutagenu. Od teraz zyskujemy nowe możliwości, a styl gry ponownie ulega zmianie. Stajemy się rasowym drapieżnikiem. Dzięki zastrzykowi możemy bardzo szybko biegać, wykonywać naprawdę długie skoki, likwidować przeciwników jednym uderzeniem, widzieć w ciemności i wyczuwać zapach oponenta, co ułatwia śledzenie celu. Na sam koniec możemy wyrwać stacjonarne działko i przez kilka chwil poczuć się jak John Rambo na niedzielnym spacerku po dżungli, z pieśnią na ustach wystrzelać zastęp wrogich jednostek. Oczywiści dostęp do poszczególnych umiejętności zyskujemy stopniowo, podczas gry. Na samym początku mamy dostęp do szybkiej eliminacji oraz regenerację zdrowia. I właśnie owa regeneracja stanowi pewien problem, albo udogodnienie. Zależy jak, dla kogo. Wystarczy się schować i w kilka chwil odzyskamy pełnię sił witalnych. Nie trzeba szukać apteczek i pancerzy. Na szczęście w pewnym momencie przeciwnicy zaczynają stanowić dosyć duże wyzwanie, przez co każdą akcję należy planować, kogo się da to ściągać z dystansu i wykorzystywać otoczenie. Tutaj mamy kolejny zgrzyt. Wersja komputerowa szczyciła się naprawdę dobrym AI przeciwników. Starcie z trójką najemników stanowiło nie lada wyzwanie. Podczas gdy na konsoli wyraźnie owa inteligencja kuleje. Komputerowe ludziki raczej same się na nas pchają, rzadko korzystają z osłon, przez co starcie z trzema czy czterema żołdakami nie jest problemem. Braki sztucznej inteligencji nadrabiane są liczebnością wrogów i ich niebywałą celnością. Wypada jeszcze zatrzymać się na chwilę i przyjrzeć samej konstrukcji świata gry. Podobnie jak w wersji komputerowej tak i tutaj do celu z reguły prowadzi kilka ścieżek, sami sobie wybieramy którędy chcemy iść, oczywiście poszczególne etapy są mniejsze niż na PieCu, niemniej i tak robią wrażenie i są dobrze przemyślanie. Oczywiście, gdy trafimy do wnętrza budynku (a jest kilka takich momentów) to automatycznie cały poziom staję się liniowy, idziemy jak po sznurku, od początku do wyjścia, ale i tak jest bardzo dobrze. Na koniec słów parę o tym, do kogo będziemy strzelać. A jest tego tałatajstwa kilka rodzajów. Podstawową jednostką jest lekko opancerzony najemnik, uzbrojony w pistolet lub broń automatyczną, następnie mamy silniej opancerzonych żołdaków z karabinami lub snajperkami, czasami z wyrzutniami rakiet. Ostatni typ to draby wyposażone w karabin szturmowy w pełnym rynsztunku z wytrzymałym pancerzem. Gdzieś za połową gry naprzeciw nam staną mutanty. Ich także jest kilka typów. Pierwszy z nich to Ferals – w wyniku eksperymentu utraciły część inteligencji oraz zdolność mówienia. Najczęściej uzbrojone są w pistolet P90, jeden czy dwa nie stanowią zagrożenia, w większej grupie należy być ostrożnym i eliminować je metodycznie. Drugi rodzaj to Alphas – inteligentne i wytrzymałem bestie, stanowią wyzwanie zarówno w walce dystansowej jak i starciu bezpośrednim. Ostatni typ to Ubers – wielkie, spasione bydlaki o nadludzkiej sile, nie ma ich zbyt wiele w czasie gry, ale gdy się pojawią to pojawia się problem, przyjmują gigantyczne ilości ołowiu na klatę, jednym uderzeniem potrafią zabrać 80% zdrowia. W kilku miejscach spotkamy niewielkie raptory, zapewne uciekły z Parku Jurajskiego, nie są ani specjalnie groźne, ani wymagające, niemniej potrafią napsuć krwi. Ufff… to tyle, czas na:

Podsumowanie i ucieczkę z wyspy:

Gra daje mnóstwo frajdy, a to, że styl rozgrywki kilkukrotnie ulega zmianie tylko zachęca do dalszego grania. Rewelacyjna oprawa audio-wizualna przyciąga na długie godziny do telewizora, a fabuła, choć nieskomplikowana, to zachęca do grania. Sam złapałem się na tym, iż kończąc posiedzenie, mówiłem sobie: jeszcze jeden checkpoint. To w zasadzie wszystko, co mogę napisać o tej grze, 10-12 godzin zabawy murowane. Tutaj powinien być definitywny koniec recenzji, ale nie, czeka nas jeszcze…

Ewolucja:

Far Cry Instincts: Evolution – wydana w 2006 roku kontynuacja gry, wyłącznie na Xbox. Jednym słowem: otrzymujemy więcej tego samego. Czy to dobrze czy to źle? Oceńcie sami. Mnie się osobiście podoba. Ponownie postrzelamy do najemników i mutantów, zwiedzimy kawał tropikalnej wyspy i napocimy się przechodząc kolejne etapy. Sama historia rozgrywa się krótko po wydarzeniach z poprzedniczki. Jack zostaje wynajęty przez tajemniczą Kade, aby asystował jej w czasie handlu bronią z piratami. Transakcja zostaje przerwana przez rebeliantów pod wodzą Semeru, który wykazuje takie same zdolności jak Jack. Raz jeszcze musimy walczyć o przetrwanie i uciec z obszaru ogarniętego wojną. Autorzy gry mówią, że jest to pełnoprawna kontynuacja, chociaż w moim odczucie to potraktowałbym ją raczej, jako obszerny dodatek, ponieważ nie dostajemy nic nowego, sama kampania także jest krótsza. Na jej ukończenia potrzeba max osiem godzin. Dodatkowym ułatwieniem jest to, że od samego początku mamy dostęp do wszystkich nadnaturalnych umiejętności, no ale to akurat wynika bezpośrednio z fabuły.

Teraz to już naprawdę koniec.

Ocena ogólna

Far Cry Instincts

XBOX

Grafika
100%
Dźwięk
70%
Grywalność
90%

Autor

Komentarze

  1. Recenzja przypomniała mi o tym tytule. Sam od dłuższego czasu chce coś ograć na klasycznym xboxie – może w tym roku się uda. Słaba kondycja Nintendo (tzn ciągłe portowanie na Switch) sprawiają, że mam czas na inne gry i postanowiłem nadrobić kupkę wstydu… a jest czego się wstydzić 😉 … Jak widać liznąłeś chyba dwie pozycje PC i na konsoli, bo sporo porównań i wypominek o ograniczeniach tytułu na Xpudle. Jednak Far Cry to i tak solidna marka i robi wrażenie. Misza pisz więcej, bo widać że lubisz cięższe gry, więc jest większe zróżnicowanie na RetroAge.

  2. Fajna recka tytułu, którego jeszcze nie wzięło w swoje łapska Ubisoft (i całkowicie zepsuło serię, tym bardziej, że olali Cry Engine i wzięli swój autorski silnik). Jeżeli lubujesz się w konsolach z zielonym X-em to z chęcią poczytam Twoje kolejne teksty (tym bardziej, że na stronie brakuje recek z obozu zielonych).

  3. Bylem posiadaczem XBOX razem z PS2, wiec ogrywalem nowosci zaraz jak wychodzily. Pamietam jak czekalem na ta wersje widzac zapowiedzi w gazetach (jeszcze wtedy zapowiedz na PS2/NGC – w co juz wtedy nie wierzylem biorac pod uwage brak shaderow w PS2). Gra byla swietna, nie wiem jak dzis zostanie odebrana przez osobe, ktora dzis bedzie chciala pograc jako retro. Jak zagra na CRT powinno byc OK, bez marudzenia 🙂 Reszta sie obroni. Kontunuacja czyli chyba Evolution dawala znacznie wieksze tereny do plywania, prawie jak w pecetowej. To bylo cos, w koncu kilka wysp nawet sie trafilo na raz.

    1. Wersja na PS2 rzeczywiście powstawała, ostatecznie skończyła jako baza dla padaki w postaci „FarCry” na Wii…

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.