RecenzjaNES

Galaga

Loading

„Dawno, dawno temu gdzieś w odległej galaktyce…” – tak z całą pewnością mógłby wyglądać wstęp do gry Galaga na konsolę NES. Próżno jednak szukać w tej pozycji wyszukanej fabuły. Ot czysty arcade – pozycja miodna i wciągająca, przy której nadmiernie rozwinięta galaretka podczaszkowa tylko przeszkadza Zamiast tego przydadzą się zwinne ręce szympansa, wzrok sokoła i refleks aligatora, bo te podczas gwiezdnej bitwy są na wagę złota.

W przypadku gry Galaga ekipa z Namco raczej nie skupiała się na porywających aspektach fabularnych. Mówiąc dokładniej kompletnie je olała. Nie wiadomo dlaczego dwie strony konfliktu ze sobą walczą, ani nawet kim tak naprawdę są. Po jednej stronie obca rasa nazywana tajemniczo Galaga, co może dobitnie świadczyć o jej pochodzeniu z kosmicznej otchłani, a z drugiej osamotniony w bojach samolocik (domniemywać można że walczący po stronie ludzkości). Sama rozgrywka to utarty przed laty schemat – u góry ekranu potwory u dołu my – wymiana ognia trwa aż do eksterminacji jednych przez drugich lub na odwrót. Żeby jednak nie było zbyt wtórnie i łatwo to warto wspomnieć, że gwiezdna armada Galagi wyraźnie odrobiła lekcje z inwazji swoich poprzedników – Space Invaders i Galaxian. Nie jest to już toporna formacja przesuwająca się na boki i wystawiająca się na odstrzał niczym żołnierze z okresu wojen napoleońskich. Obcy nabyli umiejętności którymi skutecznie nękają gracza. Grupują się w niewielkie oddziały i wykonują naloty, kręcą bączki, kółka i przelatują nam przed nosem na wiele przeróżnych sposobów, strzelając przy tym w najmniej spodziewanym momencie. Wybrane jednostki potrafią nawet przepoczwarzać się w różne inne formy obcych, a dowódcy oddziałów (którzy jako jedyni potrafią przyjąć dwa pociski na klatę zanim polegną w boju), mają umiejętność porwania pojazdu gracza. Ten ostatni przypadek można wykorzystać (pod warunkiem że mamy jeszcze jeden zapasowy statek kosmiczny) do tego aby zestrzelić wrogą, który przejął kontrolę nad naszym poprzednim samolotem (trzeba przy tym uważać aby nie zniszczyć swojego pobratymca). Udany snajperski strzał pozwoli odzyskać utracony statek i walczyć dwoma jednocześnie, co oczywiście zwiększa naszą siłę ogniową. Tajemnicą poliszynela jest, że kluczem do sukcesu jest odstrzelenie bossów każdego oddziału, co sprawi że poczynania ich podkomendnych staną się niemrawe i co najwyżej chaotyczne, bo nie będą wiedzieli jak atakować. Co trzy poziomy Galaga zaskakuje nas bonusowym levelem w którym możemy strzelać bez opamiętania do przelatujących obcych (którzy nie odgryzają się akurat w tej jednej fazie), aby nabić punkty przybliżające nas do zdobycia dodatkowego życia.

A co gdy już ubijemy wszystkich obcych? Jak to w strzelankach – kolejna plansza i kolejna. Standardowo im dalej tym trudniej, co rusz nowi przeciwnicy, coraz bardziej zaciekli i niebezpieczni. Oczywiście jak większość gier z tamtego okresu walka trwa w nieskończoność, chociaż koleś na podwórku co przeszedł River Raida chwalił się, że Galage na Pegasusie też ukończył… no ale on ma umiejętność specjalną „wysysanie z palca”, więc zdecydowanie łatwiej mu przechodzić te wszystkie gry.

Grafice nic w zasadzie nie brakuje. Jest kosmos, jest też obca flota złożona z pokracznych stworków nazywanych w naszym kraju za czasów Pegasusa popularnie „pszczołami”. Obcy finezyjnie kręcą kółka, od czasu do czasu pojawi się jakiś nowy kosmita i to tyle. Bez zbędnych udziwnień, wodotrysków i efektów specjalnych. Można by rzec że ledwie poprawnie i na tym poprzestać. Dźwięk nie wykracza poza poziom absolutnego minimum przyzwoitości. Coś tam brzdęka, popierduje i buczy, a od czasu do czasu uraczy nas Galaga jakąś kilkusekundową melodyjką.

Słowem podsumowania – Galaga to „taka sobie strzelanka kosmiczna”, będąca duchowym następcą wspomnianych już Space Invaders i Galaxian. W momencie wydania w Japonii (1985) była to całkiem przyzwoita pozycja, ale niestety do Europy i Ameryki Północnej dotarła ze sporym poślizgiem (1988) i wówczas nie mogła już równać się do największych killerów na NESie typu Contra, Metroid, Castlevania czy The Legend of Zelda. Galaga to sympatyczny tytuł do postrzelania od czasu do czasu, z dodatkowym punkcikiem do oceny za nostalgie za słynną składanką „168 in 1” pakowaną do popularnego u nas przed laty Pegasusa… ale na więcej nie liczcie.

Ocena ogólna

Galaga

NES

Grafika
60%
Dźwięk
50%
Grywalność
70%

Autor

Komentarze

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.