RecenzjaNES

Galaxian

Loading

Dawno, dawno temu w nie tak odległej galaktyce, bo naszej, żył sobie nijaki Tomohiro Nishikado. Ów pan w 1978 roku stworzył dzieło, które całkowicie zrewolucjonizowało rynek gier wideo. Tytuł wyprodukowany na zlecenie firmy Taito będący jednym z największych dzieł w historii elektronicznej rozrywki. Mowa o Space Invaders, grze, w której sterując naziemnym działem, strzelało się do zbliżających się ku Ziemi kolejnych fal złowrogich obcych. Tytuł osiągnął sukces dzięki nowatorskiej mechanice (był między innymi pierwszą grą, której celem było zdobycie możliwie jak największego wyniku punktowego) i świetnej, jak na swoje czasy, oprawie graficznej.

Firma Namco widząc olbrzymią popularność „Kosmicznych Najeźdźców” stwierdziła, że na tym pomyśle, można zarobić spore hajsy i postanowiła wyprodukować własną grę o tej tematyce. W ten oto sposób w październiku 1979 roku powstał nowy automat do gier – Galaxian.

Był to strzał w dziesiątkę. Gra nie była zwykłą kalką Space Invaders, lecz tytułem, który wprowadzał sporo swoich własnych nowatorskich rozwiązań. Przede wszystkim jako pierwsza w historii posiadała całą oprawę graficzną w modelu RGB. Ów model najprościej tłumacząc, polega na tym, że wszelkie kolory w grze powstają z mieszaniny trzech barw: czerwonej, zielonej i błękitnej (RGB — Red, Green, Blue). Kolejną nowiną, jak na owe czasy, były takie drobiazgi, jak odmienny kolor czcionki punktów i najwyższego wyniku, graficznie zobrazowana liczba żyć, ukończonych poziomów, a także scrollowane tło. Nowatorska była również muzyka przed każdym etapem i w jego trakcie. Zaskakiwało także odmienne zachowywanie się wrogów.

Te i inne zalety zapewniły Galaxian olbrzymi sukces. Do tego stopnia, że wydano olbrzymią ilość portów tej gry na różne platformy. W końcu nie ma to, jak pograć w wypasioną gierkę z salonów gier na kanapie we własnym domu. W Galaxian mogliśmy pociupać na komputerach, m.in. Apple II, Atari, Commodore czy Sharpa, a także na konsolach ColecoVision, Bally Astrocade, Gameboy czy Famicom. Niestety posiadacze stacjonarnej konsoli Nintendo 8 – bit mogli poczuć się pokrzywdzeni, gdyż gra oficjalnie nie zawitała na zachodnią część naszego globu.
   

Jednak od czego są piraci tworzący cartridge na, również nie do końca, legalne podróby Famicoma, czyli stare poczciwe Pegasusy. Za ich pośrednictwem Galaxian dedykowany na konsole Nintendo zawitał także do mojego polskiego domu na składance zawierającej kilkanaście gier.
Jakoś nigdy wielkim fanem tego tytułu nie byłem. Może dlatego, że w połowie lat 90 – tych, kiedy ów cartridge otrzymałem, istniały już bardziej zaawansowane technologicznie gry. Na samej składance znalazły się takie hity, jak Legend of Kage, Zippy Race, Battle City, Super Mario Bros. Galaxian wyglądał na ich tle mało interesująco. Stąd też rzadko ten tytuł odpalałem. Dopiero teraz, gdy dla potrzeb tego artykułu powróciłem do strzelania do kosmitów, doceniłem jak dobry to tytuł.

O co w tej grze właściwe chodzi? Otóż, hordy obcych zmierzają w stronę Ziemi w celu jej unicestwienia, a nasz statek ma za zadanie zniszczyć je wszystkie. Kosmici umieszczeni są w górnej części ekranu, poruszają się stopniowo to w lewo, to w prawo, ułożeni są zawsze w tej samej formacji. U dołu zaś, umiejscowiony jest nasz statek zwany Galaxip, który porusza się jedynie w poziomie. Uzbrojony jest w działo laserowe strzelające pojedynczymi pociskami. Wrogowie występują w czterech odmianach. Trzy pierwsze wyglądają jak wyrośnięte muchy i różnią się tylko kolorami. Najbardziej liczne i najsłabsze są jednostki zielone, średnio trudne są fioletowe, a najgroźniejsze czerwone. Czwartą jednostką są wyglądające jak pomarańczowoniebieska płaszczka (czy latawiec) jednostki elitarne. Ich jest najmniej, jednak z każdym kolejnym poziomem ich liczebność wzrasta. Choć w przeciwieństwie do Space Invaders wrogowie nie atakują będąc w formacji, to wcale nie oznacza, że dają sobie w kaszę dmuchać. Pojedyncze jednostki od czasu do czasu odłączają się od grupy i lecą w naszą stronę cisnąć w nas pociskami, a jeżeli nie zostaną zestrzelone, wracają do reszty. O czym wcześniej wspominałem, wrogowie zachowują się odrębnie w zależności od rodzaju. Zieloni wystrzeliwują pojedynczy pocisk, fioletowi strzelają dwoma, a po chwili cisną w nas jeszcze jeden, czerwoni zaś łączą się z jedną jednostką elitarną i drugą swojego koloru, a następnie atakują nas trójkami całą seria strzałów.

    Im dalej zajdziemy, tym wrogowie częściej nas atakują i stają się bardziej agresywni. Poziom trudności to jedyne czym, tak naprawdę, różnią się poszczególne etapy. Ich wygląd się nie zmienia i cały czas walczymy na tym samym gwiezdnym tle. Gra nie posiada żadnego zakończenia. Chodzi w niej oto, by wykręcić możliwie największy wynik punktowy. Gramy więc tak długo,aż ostatecznie polegniemy. Każdy z wrogów jest inaczej punktowany. Najmniej dostaniemy za zielonych,a najwięcej za pomarańczowych kosmitów. Co każde 5000 punktów otrzymujemy dodatkowe życie. Bonusy tego rodzaju bardzo się przydają, gdyż gra ma wysoki poziom trudności. O ile po dłuższej praktyce udało mi się dojść do trzeciej planszy, o tyle jej ukończenie to już spore wyzwanie a dalej jest tylko gorzej. Galaxian wymaga od nas długiego treningu i naprawdę sporego skilla. Jednocześnie wywołał u mnie coś, czego nie zdołał w czasie pierwszego kontaktu przed laty. Chodzi o tzw. syndrom jeszcze jednej próby. Po każdej porażce stwierdzałem, że zrobiłem głupi błąd i stać mnie na jeszcze lepszą grę. Sterowanie sprawuje się naprawdę dobrze i jeżeli giniesz, to wiesz, że to zawsze z własnej winy.

Konwersja, według mnie, jest bardzo udana i trochę prostsza od oryginału. Graficznie także prezentuje się bardzo przyzwoicie. Kolory są bardziej żywe, niż na automacie, na którym barwy są bardziej blade. Gorzej z kolei prezentuje się muzyka. Już w oryginale nie zachwycała, ale tutaj brzmi po prostu fatalnie. Najbardziej irytuje utwór przygrywający w momencie ataku obcych na nasz statek. Brzmi jak dźwięk dzwoniącego starego telefonu. Na szczęście same odgłosy walki prezentują się już nieźle.
           Podsumowując Galaxian – mimo swego wieku – to bardzo interesujący i grywalny tytuł, któremu warto dać szansę. Oczywiście nie jest tak rozbudowany, jak gry wydawane w późniejszych latach, ale dalej potrafi dostarczyć sporo rozrywki.

PS: Oficjalny rekord w ilości zdobytych punktów należy do holendra Aarta van Vlieta, który uzyskał wynik 1,653,270 punktów.

Ocena ogólna: 5.3
Grafika: 5
Dźwięk: 3
Grywalność: 8

Autor

Komentarze

  1. Sporo pogrywalem w ten tytul swego czasu i jestesm zaskoczony stwierdzeniem ze w grze jest wysoki poziom trudnosci. Pamietam ze bez problemu dochodzilem do 30-40 planszy i nawet duzo dalej. Ogolnie recka spoko i bardzo spodobal mi sie rys historyczny na wstepie – Jedah tak trzymac!

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.