RetroAge Recenzja, DS Golden Sun: Dark Dawn
RecenzjaDS

Golden Sun: Dark Dawn

Loading

Trochę lat już minęło od czasu kiedy posiadacze Game Boya Advance dostali do rąk jeden z lepszych jrpgów na ten sprzęt – Golden Sun. Przez lata gra zyskała sporą rzeszę fanów pragnących kolejnej odsłony serii wyjaśniającej wiele niedomówień. Camelot po 8 latach wreszcie postanowił spełnić to marzenie, czego efektem jest Golden Sun: Dark Dawn na konsolę Nintendo DS.

Golden Sun był jedną z lepiej ocenionych gier na GBA. Świetna grafika, doskonała muzyka i przede wszystkim wciągająca fabuła oraz niesamowita grywalność sprawiły, że gra dosłownie pochłaniała. Sam stałem się ofiarą tej choroby i nie chwaląc się powiem, że skończyłem obie części około 40 razy. Z wypiekami na twarzy wyczekiwałem premiery Dark Dawn od zapowiedzi na E3 2009. Wreszcie jest, z niemałymi obawami zabrałem się za trzecią część.

Golden Sun: Dark Dawn kontynuuje historię świata Weyard. Wydarzenia w grze mają miejsce 30 lat po pojawieniu się Golden Sun w wyniku rozświetlenia czterech latarni, czyli swoistej mocy rozpieczętującej alchemię. Trzy dekady później światu zagraża nowe niebezpieczeństwo. W różnych miejscach Weyard pojawiają się swoiste czarne dziury wysysające psynergię. Isaac i Garet zajmują się ich badaniem. Niezbędne do tego są skrzydła stworzone przez Ivana, gdyż tylko dzięki nim Isaac może dostać się do Sol Sanctum. Tu zaczyna się nasz udział, syn GaretaTyrell niszczy skrzydła rozbijając się w niedalekim lesie. Naszym zadaniem nie jest nic wielkiego, musimy udać się w podróż na szczyt pewnej góry, którą zamieszkuje ogromny ptak. Tylko z piór wspomnianego ptaka można na nowo stworzyć przedmiot, który został zniszczony. Brzmi dość banalnie, jednak historia wraz z biegiem akcji nabiera rumieńców i staje się znacznie poważniejsza niż to, z czym mieliśmy do czynienia na GBA.

Golden Sun mógł pochwalić się kapitalnymi projektami plansz i miasteczek, a do tego świetnie wykonanymi walkami i efektami czarów. Tego obawiałem się w Dark Dawn. Nie spotkałem się na DS z grą, w której jakiekolwiek błyski byłyby rzeczywiście ładne. Niestety taki urok tej konsoli i czary w Dark Dawn są nieco stłumione. Jednak animacje walki, specjalne ataki broni i przede wszystkim summony pozwalają o tym zapomnieć. Szczególnie te ostatnie dostały konkretnego kopa i teraz z ogromną przyjemnością ogląda się ich animacje. Walki to oczywiście nie wszystko. Camelot nie zawiódł i projekty miast oraz lochów są rewelacyjne. Twórcy wykazali się znacznie większą pomysłowością i nie ma mowy o byle jakich miejscówkach, które nic nie wnoszą, a takich niestety było kilka w The Lost Age. Do moich ulubionych należy górskie miasteczko Passaj otoczone murami i rozłożone na szczycie gór. Można za to przyczepić się do wyglądu postaci. Twórcy pozostali przy dziecinnych modelach ludzi, co nie jest wcale minusem, jednak przy zbliżeniach podczas wstawek widać sporo niedociągnięć jak na przykład płaskie twarze. Graficznie gra prezentuje się bardzo dobrze. Nie jest to może najładniejsza gra na tę konsolę, ale czołówka z pewnością.

Do dziś pamiętam jak nuciłem sobie melodie z Mercury Lighthouse, napisów końcowych, czy walki z Saturosem. Muzyka to bezapelacyjnie bardzo mocna strona serii. Camelot sam sobie bardzo wysoko postawił poprzeczkę. Czy sprostali zadaniu? Niezaprzeczalnie. Muzyka jest rewelacyjna. Ponownie kawałki są świetnie dobrane do klimatu lokacji, większa moc konsoli pozwoliła na lepszej jakości dźwięki i wyszło to grze na dobre. Dźwiękowo gra wypada świetnie, a dodatkowo powracają stare SFXy przy wybieraniu opcji czy zdobywaniu przedmiotów. Znalazło się też miejsce na kilka remixów, ale w większości muzyka została stworzona od podstaw.

Golden Sun: Dark Dawn w kwestii gameplayu nie zmienił się niemal wcale. Nadal przemierzamy mapę świata (w końcu nierozpikselowaną) odwiedzając miasteczka, czytając masę dialogów i zabijając napotkanych bossów. Powracają psynergie używane poza walką do przesuwania posągów, niszczenia głazów i cała masa innych.

Nie powiedziałem jeszcze nic o naszej nowej drużynie. Ponownie do dyspozycji dostajemy adeptów psynergii danego żywiołu. Główną postacią jest Matthew – syn Isaaca (wręcz jego klon). Reszta grupy to też potomkowie starych postaci – wspomniany już Tyrell, Karis – córka Ivana i Rief – syn Mii. Drużyna jest zróżnicowana pod względem umiejętności i statystyk. To jednak nie wszystko. Z biegiem czasu do ferajny dochodzą kolejne postacie, w tym jedna mająca silny związek z wydarzeniami z poprzedniej części. Świat gry również jest mocno powiązany z poprzednimi grami, a w zasadzie jest to wciąż Weyard, ale nie sądzę, że ktokolwiek jest w stanie poznać tu stare miejsca. Powód jest prosty, nie ma ich. Niekoniecznie jestem zwolennikiem tego rozwiązania, bo liczyłem na odwiedziny w kilku starych lokacjach. Nic z tych rzeczy, pod wpływem Golden Sun, Weyard kompletnie się zmieniło. Akcja gry toczy się na kontynencie znanym z pierwszej części – Angarze. Poza nielicznymi wyjątkami miejscówki, które przyjdzie nam zwiedzić są zupełną nowością. Oczywiście miło ze strony autorów, że nie wcisnęli nam po małym liftingu wszystkiego co już było, ale kto nie chciałby odwiedzić starych miasteczek choćby po to, żeby zobaczyć jak te 30 lat na nie wpłynęło? Sam kształt kontynentu jest również znacząco zmieniony. W pewnym momencie gry do dyspozycji dostajemy statek, ale nie radzę nikomu spodziewać się przebytych tylu mil morskich co w The Lost Age. Powiedziałbym nawet, że miałem mieszane uczucia jeśli chodzi o tą część gry. Statek jest dostępny za późno i na zbyt krótko. Niczym upgrade łodzi w The Lost Age. Szkoda, że Camelot potraktował to trochę po macoszemu.

Sporą wadą jest poziom trudności. Nie ma możliwości jego zmiany jak w The Lost Age, a ustawiony jest naprawdę nisko. Walki nie są żadnym problemem, momentami może się wręcz wydawać, że nie musimy używać żadnych psynergii, a spokojnie poradzimy sobie wybierając ciągle atak bronią białą. Dopiero po pewnym wydarzeniu w grze potwory stają się sporo mocniejsze, ale też nie na długo. Kilka leveli w górę i znowu walki to bułka z masłem. To samo tyczy się bossów. Grając miałem wrażenie, że mogliby mieć co najmniej kilkakrotnie więcej punktów życia. A tak walki kończymy w kilka tur. Ważnym elementem bitew sądjinny. Kto grał w Golden Sun wie o czym mowa, jednak opiszę pokrótce. Djinny są to stworki podobne do Pokemonów. Odpowiadają one różnym żywiołom. Każdego Djinna można przypisać innej postaci, co skutkuje wzrostem lub spadkiem statystyk i nowymi umiejętnościami. Djinny możemy wykorzystywać w walce, każdy z nich ma swoje właściwości. I tu mały zawód. Jest bardzo wiele nowych djinnów, ale to co oferują nic nie wnosi. Za dużo jest podobnych do siebie, przez co bardzo rzadko z nich korzystałem. Inna sprawa, że prostota walk wręcz odpycha od wspomagania się nimi, żeby mieć choć nieco większe wyzwanie. Jeśli chodzi o walkę,Dark Dawn oferuje kilka nowych rodzajów broni. Autorzy pokusili się o zaopatrzenie nas w łuki (bardzo ich niewiele i nie mają prawa bytu w zestawieniu z resztą broni), sztylety, czy pazury dla jednej z nowych postaci. Oczywiście jest również sporo nowych mieczy, toporów i włóczni. Kolejną zmianą jest fakt, iż każda broń ma kilka unleashy, czyli animacji niejednokrotnie będących namiastką summonów, zamiast jednego jak to było do tej pory. Wiele z nich się powtarza, ale zawsze jest jeden dostępny tylko dla danej broni. Fajnym dodatkiem jest ich odblokowywanie. Używając danej broni nabijamy pasek, który po przekroczeniu pewnego punktu odblokowuje kolejny unleash.

Kolejna nowość to encyklopedia. Patent bardzo ciekawy i na pewno pomocny, szczególnie osobom, które przygodę z Golden Sunem zaczynają dopiero na Nintendo DS. Otóż podczas dialogów pewne nazwy są zaznaczone na czerwono. Możemy je kliknąć, żeby przeczytać informacje na temat danej postaci, miejsca, czy przedmiotu. Wiele wpisów dotyczy poprzedniczek Dark Dawn, więc nowicjusze nie powinni czuć, że coś ich ominęło.

Kwestia sterowania przypomina Zeldy. W zasadzie wygląda to identycznie jeśli chodzi o ekran dotykowy, ja natomiast preferuję klasyczną kontrolę, która jest znacznie szybsza i wygodniejsza. Praktycznie wygląda to jak w Golden Sun i Golden Sun: The Lost Age. Gra zyskała dzięki drugiemu ekranowi. Nareszcie jest mapka! Można ją swobodnie wyłączać, ale jest to bezcelowe, bo naprawdę się przydaje.

Podsumowując powiem, że Golden Sun: Dark Dawn udowadnia, że seria się nie zestarzała. Pomimo kilku wad gra stoi na bardzo wysokim poziomie w każdym aspekcie. Fani serii będą czuli się świetnie, nawet pomimo braku nostalgicznego klimatu. Osobiście uważam Dark Dawn za jedną z najlepszych gier na Nintendo DS. Naprawdę warto wydać pieniądze na te 30 godzin świetnej zabawy.

Ocena ogólna

Golden Sun: Dark Dawn

NINTENDO DS

Grafika
90%
Dźwięk
100%
Grywalność
90%

Autor

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.