RecenzjaGameCube

Ikaruga

Loading

Horai było kiedyś niewielkim wyspiarskim krajem. Niestety, kilka lat temu jedna z najważniejszych osób w państwie, Tenro Horai, odkrył Ubusunagami Okinokai – Moc Bogów. Tajemniczy obiekt wykopany z ziemi dał mu niewyobrażalną potęgę. Odkrywca oraz jego poplecznicy obwołali się władcami nowego porządku, narodem wybranym. Następnie rozpoczęli podbój świata w imieniu pokoju. W opozycji do totalitarnych zapędów Horaia powstała federacja Tenkaku, stawiająca mu zbrojny opór, a raczej jego pozory. Jej siły zostały błyskawicznie zmasakrowane, a jedynym ocalałym jest pilot o imieniu Shinra. Zestrzelony podczas akcji został ocalony przez mieszkańców pobliskiej wioski składającej się głównie z uchodźców oraz wygnańców. Populacja Shinkai w tajemnicy ukończyła eksperymentalny myśliwiec o nazwie Ikaruga. Pałający żądzą zemsty Shinra za sterami latającej maszyny rusza w bój mający ostatecznie ustalić nowy porządek świata. Jego rezultat zależy wyłącznie od zdolności gracza. Historia choć sztampowa, to osiągnięcie fabularnego zwycięstwa okupione jest prawdziwymi łzami frustracji…

Została wyprodukowana i wydana przez kultowe w wielu kręgach Treasure jako duchowa następczyni Radiant Silvergun. W 2001 roku trafiła na automaty Sega NAOMI, dwa lata później została przeniesiona na Dreamcasta oraz GameCube’a (recenzja bazuje właśnie na tej wersji). 2008 rok przyniósł pozycję właścicielom Xboxa 360, a 2014 r. pecetowcom i posiadaczom urządzeń opartych o system Android. Jednakże, gdzie w tym szaleństwie jest metoda? Skąd tyle szumu wokół shmupa, pozycji z gatunku którego czas szczytowej popularności miał się ku końcowi już za czasów oryginalnej premiery? Nie można zaprzeczyć, że jest to gra polegająca na zasypywaniu powierzchni ekranu pociskami z obydwu stron i szukaniu między nimi pustej przestrzeni niezbędnej do przetrwania. W której liczą się wyłącznie memoryzacja, zręczne palce, nieludzki refleks oraz ogromne pokłady cierpliwości. Gdzie historia oraz jej przedstawienie jest niczym w filmach przeznaczonych dla dorosłych oraz nastoletnich (i podających się za pełnoletnich) odbiorców, wyłącznie symboliczna, bo nie wypada żadnej nie zamieścić. Oprawa audiowizualna będąca na najwyższym shmupowym poziomie wciąż nie mająca żadnych szans na porwanie tłumów zafascynowanych w tamtym czasie grami w pełnym, lśniącym od polygonów 3D. Innymi słowy, Ikaruga miała nikłe szanse na zapadnięcie w pamięć poza Japonią grupie większej niż dziesięciu gaijinów – miłośników katowania własnoręcznie zbudowanych arcade sticków. A mimo to stało się, mamy do czynienia z pozycją kultową i dość powszechnie dyskutowaną. Odpowiedź jest bardzo prosta: to nie jest podręcznikowy, dobry shmup. To błyskotliwie zaprojektowany, wyszlifowany do granic możliwości shmup, który wraz z innymi członkami tego panteonu robi za wzorzec dla innych kawałków kodu, o gameplayu tak miodnym, iż nawet ludzie spoza środowiska nie mogą się od niego oderwać.

A co czyni go tak wciągającym? Zacznijmy od podstawowej mechaniki gry, czyli systemu polaryzacji. Każdy przeciwnik, pocisk, a nawet pojazd gracza występuje w jednym z dwóch kolorów. Białym lub czarnym, lub jak niektórzy uważają, czerwonym bądź niebieskim. Swój kolor możemy zmieniać przy pomocy jednego przycisku. A jak to wpływa na rozgrywkę? Cóż, ostrzał współdzielonej barwy nie czyni nam najmniejszej krzywdy, wręcz przeciwnie, napełnia licznik energii, pełniący tutaj rolę bomby o skalowanej mocy. Jednakże, nawet najmniejszy kontakt z przeciwną polaryzacją kończy się utratą życia. Gra jest jednak konsekwentna i przeciwnicy podlegają podobnym prawom. Każdy nasz pocisk zadaje obrażenia, ale te o innym kolorze niż cel unicestwią go znacznie szybciej. System punktowy również się na tym opiera, dla wysokiego wyniku należy łańcuchowo dezintegrować trójkami przeciwników odwrotnej polaryzacji. Nadaje to już porządnej shmupowej sieczce zupełnie nowego wymiaru i stymuluje dodatkowe partie mózgu. Każdy z większych adwersarzy jest oryginalnym wykorzystaniem tych patentów, jednocześnie bez zbytniego skrętu w kierunku gry logicznej. Zarówno bossowie jak i subbossowie są bezlitośni, lecz satysfakcjonujący. Taka jest właśnie Ikaruga. Poziom trudności dość szybko sprawi iż odrzucimy grę ze łzami frustracji w oczach lub będziemy je razem z krwią cieknącą z palców ignorować, zachwyceni poziomem produkcji. Umiera się cały czas, a poza wojskami Horai naszym wrogiem są również przeszkody terenowe. Level design, choć perfekcyjny, jest nacechowany wyjątkowo dużą dozą sadyzmu. Poziomów jest pięć, każdy z nich podzielony na kilka fragmentów. Pod tym względem gra nie odstępuje od normy gatunkowej – gra do przejścia w 30–40 minut, ale na możliwość dokonania tego tytanicznego czynu pracujemy wiele godzin.

Żmudne treningi umila nam unikalna oprawa audiowizualna najwyższej shmupowej próby. Ikarugi nie da się pomylić z żadną inną produkcją, nawet jeśli jakimś cudem polaryzacja akurat nie będzie widoczna na ekranie. Muzyka nie jest może sukcesem artystycznym, ale da się jej z przyjemnością słuchać nawet po wyłączeniu konsoli. Szczerze powiedziawszy, soundtrack nie znajduje się według mnie w shmupowej czołówce jako samodzielny element, lecz świetnie wpisuje się w koncepcję gry. Grafika mimo upływu lat wciąż jest przyjemna dla oka, zwłaszcza, iż jest niesamowicie płynna bez względu na zatłoczenie ekranu. Spowolnienia są nieliczne, do tego umieszczone celowo. Należy tutaj znowu przywołać Polarity System, gdyż dzięki możliwości „pożerania” pocisków można było zrezygnować z powszechnie obecnych spowolnień rozgrywki pozwalających na odnalezienie luki w nadchodzącej fali pocisków. Zabieg ten okazał się strzałem w dziesiątkę, rozgrywka na tym nie cierpi, a animacja wraz z już bezbłędnym sterowaniem wiele zyskuje. Nie należy też się bać ostrych pikseli, pozycja dobrze wygląda nawet na bardzo dużych, nowoczesnych telewizorach.

Jeśli już o technikaliach mowa, to należy wspomnieć o różnicach pomiędzy wydaniami na różne platformy. Występują one niemalże wyłącznie między wydaniami na Dreamcasta a Gamecube’a. Ta pierwsza jest dokładnym portem wersji automatowej, więc cechuje się minimalnie lepszą grafiką (choć nie brakuje głosów, głoszących, iż to efekt placebo, a realnej różnicy nie ma), synchronizacją muzyki oraz kilkoma wstawkami fabularnymi. Konsola Nintendo broni się mniejszą ilością i tak nielicznych spowolnień oraz dodatkowymi trybami rozgrywki, takimi jak chociażby treningowy. Jest więc przystępniejsza dla początkujących shmupowców lub po prostu amatorów dobrej rozgrywki bez zacięcia perfekcjonistycznego.

Prawdopodobnie nie znajdzie się dyskusja o najlepszych shmupach w historii, w której Ikaruga nie została chociaż wspomniana. Jest to zwyczaj, na który dzieło Treasure zasłużyło w stu procentach. Bez względu na to, którą platformę z możliwością ogrania tytułu posiadamy, wypada to zrobić. Ikaruga jest po prostu kapitalną grą, a podczas rozgrywki przekonacie się przy okazji, czy posiadacie w sobie growego masochistę. Kto wie, może to będzie tak samo jak u mnie wasze wejście w gatunek?

Ocena ogólna

Ikaruga

GameCube

Grafika
90%
Dźwięk
100%
Grywalność
100%

Autor

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.