RetroAge Recenzja, Wii Order Up!
RecenzjaWii

Order Up!

Loading

Hasło na dziś – „Gotowanie na ekranie”. Pewnie większość z was uśmiecha się teraz pod nosem z politowaniem. Niech was nie zmylą stereotypy kucharzenia w stylu Cooking Mama. Order Up! to w przeciwieństwie do innych gier o gotowaniu, bardzo poważna pozycja, chociaż nie przeczę, że przyprawiona sporą dawką humoru. Przed posiadaczami konsoli Nintendo Wii pojawia się nie lada wyzwanie, bowiem należy poprowadzić całą restaurację wykazując się umiejętnościami strategicznego zarządzania i ekonomii, które obok zręcznego posługiwania się nożem w kuchni stanowić będą podstawę sukcesu biznesu gastronomicznego.

Początki bywają trudne
Prowadzenie własnej restauracji to nie bułka z masłem i prócz siedzenia przy garach to jeszcze oleju trochę we łbie trzeba mieć. Zaczynamy w Port Abello jako podrzędny kucharzyna w jakiejś nędznej sieci Fast Food sygnowanej nazwą Burger Face. Smażymy kotleciki, ciachamy sałatki i całość pakujemy w bułę nazywając to dumnie hamburgerem. Opanowanie tych podstawowych czynności to warunek rozpoczęcia prawdziwej kariery. Kasa z takiej pracy niewielka, więc jeśli tylko uwierzycie w swoje możliwości to wystarczy zaciągnąć kredyt i wykupić pobliską ruderę.

Na swoim
Zakupiony obiekt wygląda kiepsko, ale od czegoś trzeba zacząć. Serwujemy hamburgery w których jesteśmy już mistrzami, frytki i naleśniki. Szału nie ma, ale kasa stopniowo zapełnia nasze kieszenie. Po kilku dniach pora rozwinąć skrzydła, rozszerzyć menu, zatrudnić ludzi i dokupić lepszy sprzęt. Jako szef kuchni będziemy mieli okazję poprowadzić aż cztery kolejne podupadające restauracje do sukcesu, jakim jest zdobycie pięciu gwiazdek gwarantujących najwyższą jakość podawanych potraw. Im więcej gwiazdek posiada nasz lokal tym większe walą do niego tłumy, tym więcej zarobimy i tym większe otwierają się przed nami możliwości, czyli klasyczny ciąg przyczynowo-skutkowy.

W kuchni
Do dyspozycji szefa kuchni oddano sporą ilość sprzętu:
1) Blat, na którym można kroić, ciąć, ścierać, obtaczać w panierce, faszerować i Bóg wie co jeszcze.
2) Kuchenka (sztuk: 2) – gotowanie, smażenie, pieczenie, duszenie. Miłośnik Mortal Kombat powiedziałby, że to coś w sam raz dla prawdziwych sadystów.
3) Smażalnica – wypełniona gorącym olejem posłuży do smażenia kurczaków, frytek, nadziewanych papryk itp.
4) Grill (sztuk: 2) – do smażenia jajek, bekonu, kotletów…
5) Robot kuchenny – służy do miksowania, ucierania.
6) Piekarnik – potrawy wymagające pieczenia trafiają właśnie do niego.
7) Pod ręką kucharza przez cały czas znajduje się również szafka z przyprawami (23 różne rodzaje).

Na każdym sprzęcie można wykonywać szereg czynności, ale trzeba tez zauważyć, że większość potraw przygotowuje się na różne sposoby. W zależności od tego jakie danie przyrządzamy to np. taką zwykłą paprykę możemy pokroić kilkoma metodami. Każda czynność wymaga zwinnego operowania kontrolerem Wii Remote (Nunchuck nie jest wykorzystywany). W garach trzeba zamieszać od czasu do czasu żeby się nie przypaliło, na grillu obracać mięcho żeby równomiernie się podpiekło, na patelni podrzucać tacosy, a na desce poszatkować cebule – i to wszystko dzieje się jednocześnie, bo przecież zazwyczaj zamówień jest więcej niż jedno naraz, więc trzeba się uwijać! Ciężko mi oszacować liczbę wszystkich metod przyrządzania składników, ale biorąc pod uwagę, że w menu każdej z czterech restauracji są 24 dania, a każde z nich składa się z szeregu ingredientów (od 3 do 5), które należy przygotować, to myślę że będzie tu przynajmniej setka najróżniejszych technik.

Im większe zamówienie z jednego stolika, tym większy kłopot. Ilość sprzętu jaki posiadamy jest ograniczona, ale i nasze możliwości przerobowe też mają swoje granice. Sztuką jest robić wszystkie potrawy równocześnie i zakończyć je w tym samym czasie, tak aby trafiły na stół gorące. Dochodzimy więc do elementu typowo strategicznego, bowiem drogą do sukcesu jest umiejętne rozplanowanie kolejnych etapów przyrządzania dań, ponieważ na każdy składnik trzeba poświęcić inną ilość czasu na jego przygotowanie. Jeśli się pogubicie i nie będziecie w stanie ogarnąć całego tego bałaganu to skończy się to np. przypalonym kotletem, którego można wyrzucić do śmietnika, lub ewentualnie spróbować wcisnąć klientowi (co ma oczywiście swoje konsekwencje). Prawdziwe ciapy doczekają się też pożaru, co akurat nie świadczy dobrze o restauracji.

Aby zwiększyć nasze możliwości możemy zainwestować w lepszy sprzęt, np. kupić nową kuchenkę bądź piekarnik. System upgradów dostępny jest dla każdego elementu kuchni, ale trzeba za niego niestety słono zapłacić, więc należy liczyć się z poważnym uszczupleniem zawartości portfela. Drugi sposób to zatrudnienie pomocników kucharza (maksymalnie dwóch jednocześnie). Wybór jest tu spory, bowiem jest ich aż dwunastu (jak apostołów), z czego większość specjalizuje się w konkretnych czynnościach. Azjata doskonale radzi sobie z wszelkiego rodzaju krojeniem, Meksykaniec z doprawianiem, a koleś z McDonalda z grillowaniem kotlecików. Z wynagrodzeniem asystentów bywa różne i jest zależne od ich umiejętności.

Klientela
Klienci jak to klienci, przychodzą, marudzą, narzekają, wybrzydzają, a potem jak już dostaną żarcie na stół to mlaskają, pierdzą i bekają. Na koniec płacą, a jeśli danie było wyjątkowo wyborne i przyprawione ze smakiem to potrafią też rzucić sowitym napiwkiem. Część z klientów ma swoje upodobania, więc warto zapamiętywać jakie mają gusta, aby przyrządzić im pyszne danie przy następnej wizycie i zgarnąć dodatkową kasę.

Targowisko i czarny rynek
Gdzie się zaopatrywać jak nie na lokalnym targowisku obfitującym w przyprawy z całego świata? Uprzejmy Chińczyk w ryżowym kapeluszu służy dobrą radą (nie byle jaką – warto skorzystać z jego mądrości) i pomoże poduczyć się w używaniu zakupionych u niego przypraw.

Aby nasza restauracja wyróżniała się na tle konkurencji przydałoby się, aby posiadała unikalne i wyjątkowe potrawy w karcie dań. Przepisy można zakupić od podejrzanego typka przypominającego z wyglądu Kwazimodo. Ceny ma wyśrubowane w kosmos, ale taki zakup to niezbędny wydatek do tego, aby nasza restauracja zdobyła jedną z wymaganych gwiazdek.

Zdarzenia losowe
Stanowią nieodłączny element rozgrywki i wprowadzają trochę akcji innego typu. Większość ma charakter zabawnych mini-gier. Może przytrafić się nam wizytacja sanepidu, który zajrzy jaki to mamy syf na zmywaku, może nam zasnąć asystent którego trzeba dobudzić, a jakby mało wam było narzekających klientów i przypalonych zup to szykujcie się na epidemie szczurów… a to tylko część z niedogodności jakie musimy pokonać na swojej ścieżce kariery.

Krytyk kulinarny
Degustator, Pan Edmund Waddleberry to pierwsze podniebienie Port Abello i tak naprawdę od niego zależy czy restauracja zasługuje na pięć gwiazdek. Trzeba mu przygotować jak najlepszą potrawę i dodatkowo odpowiednio ją doprawić, aby spełnić jego wysublimowane zachcianki. Wymagania ma nie byle jakie, wiec trzeba mieć przygotowaną, dobrze wyposażoną szafkę z przyprawami. Jeśli coś mu nie podpasuje, no to klops, trzeba postarać się bardziej następnym razem. Jeśli jednak uda się spełnić wymagania krytyka to droga do kolejnych restauracji staje przed nami otworem, a jest gdzie gotować, bo na mistrza kuchni czekają Gravy Chug (amerykański fast food), El Fuego (kuchnia meksykańska), Stuffolini’s (włoska), Chez Haute (francuska).

Wrażenia wizualne…
Grafika nie jest najwyższych lotów, ale doskonale pasuje do charakteru rozgrywki. Przezabawne karykaturalne postacie zarówno klientów jak i naszych asystentów potrafią wywołać uśmiech na twarzy. Z pewnością nie jest to gra nastawiona na wyciskanie siódmych potów z Wii, ale nie przeszkadza to grafice być gustowną i miłą dla oka. Całość sprawia wrażenie karykaturalnej kreskówki, gdzie postacie mają po kilka wystających zębów, a wrednemu grafikowi nie umknął nawet projekt stworzenia paskudnego głównego bohatera.

… i akustyczne
Order Up! naszpikowany jest przeogromna liczbą gadek zarówno klientów jak i obsługi naszej restauracji. W tle cały czas przygrywają nam wręcz fenomenalne utwory muzyczne, które wypełniają główną sale naszego lokalu. Wprowadzają świetny nastrój i już po chwili z pewnością każdy będzie coś tam nucił pod nosem. Nie da się być obojętny, gdy stojąc nad patelnią w meksykańskiej restauracji przygrywa nam coś co niewiele ustępuje La Cucaracha!

Podsumowanie
Pierwsze i najważniejsze – niech nie zraża was tematyka. Wbrew pozorom Order Up! na konsoli Nintendo Wii jest grą bardzo dobrą. Zdecydowanie bliżej jej do znamienitego Pizzy Tycoon aniżeli do popularnego ostatnimi czasy Cooking Mama. U nas w nadwiślańskim kraju jest to tytuł kompletnie nieznany (a szkoda), ale warto nadmienić, że przez zachodnie serwisy i pisma branżowe przyjęty bardzo ciepło. Polecam wszystkim, którzy szukają jakiejś odskoczni od zalewu tytułów przepełnionych schematami i brutalnością. To pozycja dla tych, którzy szukają powiewu świeżości i oczekują stosunkowo rozbudowanej rozgrywki. Mam nadzieje, że przynajmniej kilku czytających ten tekst zdecyduje się zaryzykować i zainwestuje w Order Up! Gwarantuję, że nie będziecie zawiedzeni. To by było na tyle mojego zachwalania tej wyśmienitej gry, musze kończyć, bo czeka mnie jeszcze wyskoczenie na targowisko po sos barbecue i papryczki chili do tacosów dla tego zrzędliwego kowboja.

Ocena ogólna

Order Up!

WII

Grafika
60%
Dźwięk
90%
Grywalność
80%

Autor

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.