RecenzjaAtari 2600

River Raid

Loading

W branży elektronicznej rozrywki nieczęsto zdarza się, że twórcą gry jest kobieta. Jeszcze rzadziej zdarza się, że taka gra odnosi sukces. Ale żeby taki tytuł stał się mega hitem na niemal całą kolejną dekadę? Niemożliwe? Z pozoru tak, ale w historii gier znajdziemy taki przypadek. W 1982 roku Carol Shaw z Activision osobiście zaprojektowała i stworzyła od początku do końca rewelacyjne River Raid na konsolę Atari 2600, kładąc tym samym bardzo solidne podwaliny pod raczkujący wówczas gatunek Scrolling Shooter popularnie zwany obecnie Shmupami i wyznaczając standardy na kilka najbliższych lat.

River Raid to przedstawiciel tego typu gier, w których fabuła jest najmniej istotna. Niemniej jest takowa, czym niektórzy pewnie mogą być zszokowani. Gracz jako pilot zasiada za sterami samolotu (i tu uwaga, werble) B1 StratoWing Assault Jet (tadaaaa!) wyposażonego w super broń umożliwiającą strzelanie niekończącą się liczbą rakiet naprowadzających. Nasze zadanie to przelot wzdłuż rzeki w celu zestrzelenia jak największej liczby wrogich maszyn bojowych i zniszczenie mostów w celu powstrzymania inwazji wrogich wojsk. Sprawa byłaby prosta, ale wróg dysponuje radarem, dzięki któremu bez problemu może nas wykryć i zestrzelić. W związku z tym zmuszeni jesteśmy bardzo mocno obniżyć pułap. Lecąc bardzo nisko nad samą rzeką pozostajemy niewykrywalni, ale musimy dodatkowo uważać, aby nie rozbić się o stromy brzeg.

Z czym przyjdzie nam się zmierzyć? Typów przeciwników w River Raid w wersji na Atari 2600 jest zaledwie garstka, bowiem ograniczają się do statków, helikopterów i samolotów. W kolejnych edycjach wydanych na inne platformy pojawił się też balony i czołgi. Pies trącał tych baloniarzy, bo żadna z nich atrakcja i w sumie nie wiadomo skąd się w ogóle pojawili w tym konflikcie zbrojnym, ale tanki to było coś, czego niestety posiadacze Atari 2600 nie mogli odżałować. Obok wojsk przeciwnika wspomnieć należy tu również o niezwykle ważnym elemencie rozgrywki – kończącym się w zastraszającym tempie paliwie. Często to właśnie jego brak jest naszym największym wrogiem, przez co niejednokrotnie przyjdzie nam rozbić samolot. Paliwo uzupełniać można przelatując nad zbiornikami z napisem „FUEL”. Wspomniane na początku mosty są swoistym przerywnikiem pomiędzy kolejnymi planszami. Pomysł na oddzielanie w ten sposób leveli z pewnością jest ciekawy, dlatego zaskakujące, że do dzisiaj nikt nie wykorzystuje podobnego elementu. Przyczyny należy upatrywać w tym, że w shoterach od pewnego czasu standardem jest pojedynek z bossem na końcu każdego poziomu.

Pamiętam doskonale swój pierwszy kontakt z River Raid. Te nasiadówy z kolegami przy grze, gdzie każdy dostawał jedno życie, po stracie którego następowała zmiana gracza. Powalała mnie wówczas przede wszystkim dynamika rozgrywki, która często kulała w większości ówczesnych produkcji. I nie chodzi tylko o to, że trzeba było wykazać się iście małpim refleksem wywijając joyem, bo przecież w takim Pac-Manie czy Breakout też trzeba się namachać gałą. Prócz tego, że pojedyncze obiekty latały sobie po ekranie i same w sobie kopały tyłek, to tak naprawdę fantastyczny scroll ekranu sprawiał, że gracz czuł lot samolotem. Niewątpliwie płynnie przesuwane tło w czasach, kiedy królowały „dzielone ekrany”, było czymś extra.

Esencją River Raid był jednak niesamowity gameplay. Radość z rozgrywki nawet po latach jest powalająca i tytuł ten nadal wciąga. W latach 80tych był to hit na taka skalę, że śmiem wątpić by był ktokolwiek, kto miał ośmiobitowca w domu i nie grał w River Raid. Grali więc wszyscy bez względu na płeć, wiek i wyznanie… No może poza naszymi zachodnimi sąsiadami, gdzie cenzorzy ostro skrytykowali grę za paramilitarny charakter budzący agresję. W River Raid za Odrą mogli zagrać więc tylko gracze którzy skończyli 18 rok życia.

Kto w River Raida łupał pamięta zapewne, że najwięksi twardziele połamali joysticki i ręce próbując przejść grę. „Ile jest plansz ?” – to odwieczne pytanie krążyło wśród graczy pełnych nadziei, że w końcu komuś uda się dolecieć do końca i ukończyć misję. Przecież każda plansza jest inna od poprzedniej, a miejsce na kartridżu ograniczone. Powinno być więc jakieś zakończenie. Okazuje się, że Carol Shaw stworzyła na potrzeby River Raid maleńki kod generujący układy plansz, dlatego gra może się ciągnąć teoretycznie w nieskończoność.

Posiadacze Atari 2600 raczej nie byli rozpieszczani hitami i najważniejsze tytuły dla tej konsoli można wymienić na palcach dwóch rąk. Z całą pewnością wśród tych nielicznych gier w czołówce znajduje się również River Raid. Dopracowany pod względem oprawy audiowizualnej, pomysłowy jak na ówczesne standardy i przede wszystkim niesamowicie grywalny. Czego chcieć więcej? Bez wątpienia jest to pozycja obowiązkowa dla każdego Atarowca.

Ocena ogólna

River Raid

ATARI 2600

Grafika
100%
Dźwięk
90%
Grywalność
100%

Autor

Komentarze

  1. Wspaniały shooter
    Mam ograne trzy wersje tej gry
    Każda na inną platformę tj. Atari 2600 gdzie gra miała kilka klonów różniących się główne kolorystyką.
    Wersje na Atari Xl/Xe która najbardziej mi się podoba
    I wersje na Commodore 64 która podobała mi się najmniej bo sprawie wrażenie szaro-burej i jakoś źle mi się w nią grało
    Na Atari 2600 istnieje też River Raid 2 ale nie wiem w sumie czy to oryginalna produkcja czy klon czegoś innego.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.