RetroAge Recenzja, SNES Sunset Riders
RecenzjaSNES

Sunset Riders

Loading

W historii elektronicznej rozgrywki tematyka dzikiego zachodu poruszana była dosyć często. Rozróby w saloonach, łapanie groźnych bandziorów i podbijanie serc pięknych niewiast praktycznie od zawsze rajcowały wygłodniałych wrażeń graczy. Już w połowie lat 80 pojawiły się kultowe dziś pozycje takie jak Badlands, Bank Panic czy Law Of The West. Na przestrzeni lat, temat ten wykorzystywany był z większym bądź mniejszym powodzeniem i można powiedzieć, że do dziś ma się całkiem zacnie, czego przykładem jest choćby najnowsze dzieło Rockstar – Red Dead Redemption; gra dopieszczona do granic możliwości, będąca sama w sobie epickim wręcz światem po drugiej stronie ekranu. Nie o tym jednak miało być tym razem – wszak my, retro gracze, zabierzemy się za ten tytuł dopiero za jakieś 10-15 lat! Tymczasem, proponuję wszystkim lekturę recenzji znakomitego arcade’owego shootera z 1993 roku. Przed państwem Sunset Riders na SNES’a!

W grze chłopaków z Konami mamy okazję wcielić się w łowcę nagród podróżującego po bezdrożach dzikiego zachodu w poszukiwaniu okazji do zdobycia chwały, sławy i pieniędzy. Do wyboru oddano nam czterech gotowych do krwawej walki kowbojów. Steve i Billy używają szybkostrzelnych rewolwerów, natomiast Bob oraz (mój ulubiony) Cormano posługują się strzelbami, których naboje rozchodzą się w różnych kierunkach, dzięki czemu są w stanie ugodzić kilku bad guyów jednocześnie. Dodatkowo, moc spluw poprawiają rozmaite power-upy – z pewnością nie raz napotkasz je na swej drodze. Każdy poziom (a tych mamy w grze osiem) zakończy się walką z niebezpiecznym i poszukiwanym listem gończym bandziorem. Najpierw jednak, trzeba będzie przedrzeć się przez hordy jego uzbrojonych po zęby popleczników. Nikt nie mówił, że będzie łatwo! Przeciwników jest dosyć sporo i nie raz przyjdzie ci trzasnąć padem o podłogę gdy dosięgnie cię kula „znikąd”. A w tej grze przyjęcie jednego strzału oznacza natychmiastową śmierć. Na szczęście, nie istnieją żadne punkty kontrolne – po utracie życia zaczniesz grę w tym samym miejscu, gdzie wcześniej dosięgnął cię pechowy pocisk. Większość przeciwników posługuje się bronią palną, jednak znajdą się też tacy, którzy z maniakalną wręcz pasją rzucać będą wprost pod twe nogi dynamit (wybucha po kilku sekundach; w tym czasie możesz go szybko odrzucić w kierunku wroga) lub bomby (eksplodują zaraz po uderzeniu w ziemię; unikać jak ognia!). Dodatkowymi utrudnieniami będą też toczące się kamienie, kłody i wręcz czekające by tylko spaść na twą głowę beczki.

Dzięki zróżnicowaniu w designie poziomów gra nie staje się nużąca, przez co trudno się od niej oderwać. Będziemy więc oczyszczali z bandziorów ulice małych miasteczek, wpadniemy do saloonu, ruszymy w pościg za konnym zaprzęgiem, a nawet weźmiemy udział w pełnej brawury strzelaninie na dachu rozpędzonego pociągu! Co jakiś czas powalczymy też o dodatkowe pieniądze i punkty życia wykazując się umiejętnościami strzeleckimi na bonusowych stage’ach. Jak już wspominałem, każdy poziom zwieńczony jest walką z bossem. Warunek ich pokonania to, jak się zapewne domyślacie, nafaszerowanie każdego odpowiednią ilością ołowiu. Przyjdzie nam to z łatwością dopiero gdy poznamy ich mocne i słabe punkty. Gra jest jednak warta świeczki – po każdym zwycięstwie otrzymujemy sowite wynagrodzenie. No i sama radość z efektownego pokonania tak butnego i pysznego jeszcze przed chwilą przeciwnika to rzecz zaiste bezcenna.

Wielkie plusy gry to jej dynamika, zróżnicowanie i ogólny arcade’owy feeling, którym tytuł ten wręcz kipi. Duży wpływ miało na to świetne udźwiękowienie. Syntetyczne, wpadające w ucho melodyjki znakomicie wpisują się w owy „salonowy” klimat rozgrywki, a sekwencje wypowiadane przez bossów to po prostu mistrzostwo świata. Gwarantuję, że nie raz będziecie podgłaśniać w co ciekawszych momentach. Grafika również nie ustępuje reszcie. Co prawda daję głowę, że możliwe byłoby stworzenie modeli lepszej jakości, jednak trudno uznać to za wadę, gdyż nijak wpływa na przyjemność rozgrywki i mimo wszystko wciąż dosyć wiernie odwzorowuje wygląd oryginału z automatów.

Gra zrealizowana została na nieobowiązującym już dziś raczej schemacie. Nie ma możliwości save’owania i cała trudność polega na wymasterowaniu gry tak, by przejść ją za jednym podejściem. I gdy już poświęcisz trochę czasu na dopieszczanie swych umiejętności (a w przypadku tak dobrej gierki nie będzie to w żadnym stopniu męczące!), uda ci się to zrobić nawet w ciągu 40 minut. Czy to mało? Z dzisiejszego punktu widzenia być może i tak, ale zawsze można zmienić poziom trudności na wyższy (dostępne: easy/normal/hard oraz regulacja ilości żyć jakie otrzymasz na starcie), czy zaprosić do zabawy kumpla – gwarantuję, że krwawa sieczka we dwóch dostarczy jeszcze więcej wrażeń!

Sunset Riders to dosyć droga gra. Sprowadzenie jej z ebay.com będzie kosztowało około 100zł. Mnie udało się ją wyrwać na rodzimym allegro za 65zł i nie żałuję ani grosza przeznaczonego na ten tytuł. Jeśli lubicie oldschoolowe, często po prostu bezmyślne shootery 2D w arcade’owym stylu – po prostu kupcie, odpalcie i delektujcie się Sunset Riders!

Ocena ogólna

Sunset Riders

SNES

Grafika
80%
Dźwięk
100%
Grywalność
90%

Autor

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.