RetroAge Recenzja, Wii The House of the Dead: Overkill
RecenzjaWii

The House of the Dead: Overkill

Loading

Shootery na szynach to gatunek gier przywrócony ostatnio do życia, głównie za sprawą konsoli Nintendo Wii, na której sprawdza się doskonale dzięki unikalnym kontrolerom. Dodać należy również, że jest to typ gier niezbyt łaskawie oceniany przez prasę i portale branżowe ze względu na banalną rozgrywkę, bowiem gracz ogranicza się tylko do strzelania i nie ma wpływu nawet na to gdzie powinien iść. W zalewie gier z tego gatunku można jednak wypatrzyć parę ciekawszych tytułów, a wśród nich jedną perełkę – The House of the Dead: Overkill.

Shootery na szynach to gatunek gier przywrócony ostatnio do życia, głównie za sprawą konsoli Nintendo Wii, na której sprawdza się doskonale dzięki unikalnym. Dodać należy również, że jest to typ gier niezbyt łaskawie oceniany przez prasę i portale branżowe ze względu na banalną rozgrywkę, bowiem gracz ogranicza się tylko do strzelania i nie ma wpływu nawet na to gdzie powinien iść. W zalewie gier z tego gatunku można jednak wypatrzyć parę ciekawszych tytułów, a wśród nich jedną perełkę – The House of the Dead: Overkill.

The House of the Dead: Overkill to kolejna gra ze słynnej serii shoterów na szynach, firmowanych logiem Segi. Chronologicznie należałoby ją jednak umiejscowić przed wszystkimi wydanymi dotychczas częściami, ze względu na czas i wydarzenia, które się w niej rozgrywają. Warto zwrócić uwagę na ten exclisive dla konsoli Nintendo Wii, bo jest to niejako esencja tego, co można było dotychczas zobaczyć w całej tej serii – mnóstwo strzelania, zawrotne tempo akcji i tysiące zombiaków do rozwalenia. O dziwno w grze istnieje fabuła i to nie byle jaka. Historyjka jest opowiedziana bardzo zgrabnie w przerywnikach między kolejnymi poziomami i przepełniona jest czarnym humorem. Niejednokrotnie na twarzach grających pojawia się uśmiech, bo zabawnych sytuacji jest całe mnóstwo, a kwestie wypowiadane przez bohaterów (i nie tylko) również potrafią rozbawić do łez. Całość jest utrzymana w konwencji tandetnych horrorów klasy C z lat 80tych XX wieku. Jeśli więc jesteś miłośnikiem filmów typu „Noc żywych trupów”, „Opowieści z krypty” czy „Sok z żuka” to będziesz czuł się jak w domu.

Głównymi bohaterami Overkilla są Agent G, który właśnie skończył z wyróżnieniem akademię AMS i został przydzielony do swojego pierwszego zadania oraz czarnoskóry detektyw Isaac Washington znany głównie z tego, że zamiast przecinka w zdaniach używa słowa „motherfucker”. Obaj to prawdziwi twardziele i mają tylko jeden cel – wybić wszystkie zombiaki. W trakcie gry przewija się też urocza i niezwykle gorąca striptizerka Varla Guns, podkręcająca atmosferę w przerywnikach między planszami. Bez zbędnych ogródek powiem tylko, że obaj bohaterowie trafiają do pewnego domu, w którym witają ich truposze. Od tego momentu kamera zaczyna poruszać się bardzo dynamicznie po okolicy, naśladując przemieszczanie się postaci. Nie mamy wpływu na to gdzie w danej chwili skieruje się nasz bohater, bowiem całe przejście gry zaplanowane jest od początku do końca przez twórców gry. Nasze zadanie sprowadza się do strzelania do kolejnych zombie pojawiających się na ekranie. Od czasu do czasu zdarzy się sytuacja, w której napotkamy żywego jeszcze człowieka i wówczas będziemy musieli osłonić go ogniem naszej broni przed rzucającymi się na niego umarlakami. Zombiaki efektownie rozbryzgują się po kolejnych trafieniach. W powietrzu latają flaki, ręce, nogi i przede wszystkim krew… Dużo krwi. Szczególnie efektowne jest chlapanie po ścianach po odstrzeleniu co ciekawszych części ciała. Przeciwnicy jak i otoczenie wykonane są bardzo efektownie i z gustem – oprawie graficznej nie można nic zarzucić. W tle przygrywa doskonale dobrana muzyczka z lat 80tych. Styl bywa różny, bo czasem przyjdzie nam posłuchać ostrych rockowych kawałków, a innym razem „wyświechtanego” popu. Wszystkie kawałki łączy jedno – idealnie pasują do stylu gry.

Po zakończeniu planszy nasze wyniki są podsumowywane. W zależności od liczby uratowanych ludzi, zestrzelonych zombiaków i innych bonusów otrzymujemy gotówkę, za która możemy kupić w sklepie lepszą broń lub ulepszyć dotychczasową. Niezwykle istotne są tu bonusy, które otrzymujemy za dokonanie jakichś szczególnych osiągnięć. Przewidziano między innymi takie ciekawostki jak odstrzelenie konkretnej liczby nóg czy popularne headshoty. Rodzajów bonusów jest całkiem sporo i warto zorientować się, w co celować, aby nazbierać pokaźną liczbę punktów i przede wszystkim kasy.

Ogromną zaletą The House of the Dead: Overkill jest tryb współpracy dla maksymalnie czterech graczy, którzy mogą dołączyć do rozgrywki w dowolnym momencie. To naprawdę bardzo ciekawe rozwiązanie rodem z automatów stojących w salonach gier. Toczysz sam boje z chmarą truposzy, a tu nagle wpadają do Ciebie znajomi w odwiedziny. Łapią za Wiilota i już możecie bawić się wspólnie. Granie w Overkilla w więcej niż jedną osobę bardzo upraszcza zabawę. Dla wyjadaczy serii wyzwaniem będą wówczas jedynie bossowie, bo pojedyncze zombiaki raczej mają niewielkie szanse na przedarcie się przez ogień zaporowy bohaterów.

Dla większej ilości graczy pojawia się jednak problem z celownikami, które różnią się tylko nieznacznie kolorami i w zasadzie w akcji można odróżnić je tylko po smugach, jakie pozostawiają po sobie w trakcie ruchu. Może to wprowadzać trochę zamieszania, ale z czasem da się do tego przyzwyczaić.

Pudełko z grą sygnowane jest naklejką „Gold Award Nintendo Official Magazine 90%”, co świadczy o niebywałej jakości tego produktu. W zasadzie jedyną wadą gry jest jej długość, a raczej krótkość. Po niespełna trzech godzinach grania zaliczony mamy główny wątek i pozostaje nam już tylko ponowne przechodzenie plansz w celu masterowania wyniku, oraz trzy minigierki. Kolejne podejścia do gry nie wnoszą nic nowego. Nie ma wyższych poziomów trudności, nie ma nowych broni itd. Gra niczym więcej już nie zaskoczy gracza. Za to odejmuje gierce aż dwa oczka od oceny grywalności. Trochę szkoda, bo w przeciwnym wypadku byłoby bardzo blisko maksymalnej oceny. Niemniej o to przecież od zawsze chodziło w serii The House of the Dead. To czysty arcade, w którym najistotniejsze są zdobycze punktowe i wyjątkowo szybka akcja, a tej nie brakuje, bo czasem wystarczy mrugnięcie powiek w niewłaściwym momencie, aby oberwać od gnijącego zombiaczka. Jeśli jest ktoś, kto odczuwa niechęć do gatunku celowniczków to z całą pewnością powinien sięgnąć po The House of the Dead: Overkill. To zaledwie parę godzin zabawy, ale z tak niesamowicie skondensowaną dawką rozrywki, że nie sposób nudzić się nawet przez ułamek sekundy.

Ocena ogólna

The House of the Dead: Overkill

WII

Grafika
80%
Dźwięk
100%
Grywalność
70%

Autor

Komentarze

  1. Na tą grę ostrzyłem sobie zęby już od dłuższego czasu i teraz kiedy miałem okazję się z nią zaznajomić muszę wyznać że bawiłem się przy niej wyśmienicie. Ilości wylewającego się czarnego, czasami toaletowego wręcz humoru dorównuje tylko ilość wirtualnej krwi chlapiącej na ekran a przekomarzanki G i Izaaka to moim zdaniem prawdziwy majstersztyk. Dodam też że poza szlifowaniem wyników po ukończeniu głównego trybu można też zagrać w wersję reżyserską (director’s cut), która wprowadza drobne zmiany do znanych już etapów, głównie zwiększając poziom trudności.
    Poza tym informacje zawarte w recenzji odrobinę się zdezaktualizowały i The House of the Dead: Overkill nie jest już dostępny wyłącznie na Wii, pojawiła się też edycja Extended Cut na PS3, która niestety wymaga kontrolera(ów) Muve wraz z kamerką, ale zapewnia także poza lepszą grafiką dodatkową kampanię gdzie wcielamy się w Varlę Guns i jej „przyjaciółkę” oraz The Typing of the Dead: Overkill na PC (niestety tylko Steam), które zawiera także wersję Extended Cut z PS3 sterowaną myszką.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.