RetroAge Recenzja, Nintendo64 The Legend of Zelda: Majora’s Mask
RecenzjaNintendo64

The Legend of Zelda: Majora’s Mask

Loading

Bombardowany obowiązkami studenta, znalazłem chwile by zmierzyć się z wielkim tytułem na platformę Nintendo 64. Pragnę przybliżyć wam The Legend of Zelda Majora’s Mask . Kolejny genialny produkt z serii, ale czy jednak tak dobry jak Ocarina of Time?

Legend of Zelda jest jedną z najbardziej rozpoznawalnych serii gier. Na pierwszą w pełni trójwymiarową grę, czekano wiele lat. Ostatecznie pod koniec roku 1998 wydano na Nintendo 64 Ocarina of Time. Sprzedaż gry okazała się obłędna, z dnia na dzień słupki rosły gwałtownie przynosząc znaczące zyski, nie wspominając o wyróżnieniach, których liczba mogłaby się równać z odznaczeniami Breżniewa. Gdyby taki sukces nie został wykorzystany, twórcy musieliby zgrzeszyć głupotą. Oleju w głowie developerom jednak nie brakowało i już w 2000 roku zaserwowali kontynuacje o pełnej nazwie The Legend of Zelda: Majora’s Mask.

Link opuszcza Hyrule, w poszukiwaniu przyjaciela (prawdopodobnie chodzi tu o Navi, wróżkę z poprzedniej części), podróżując na klaczy Eponie przez bezkresne lasy. Nagle dwie wróżki płoszą konika, a Link upada na trawę. Pojawia się Skull Kid, leśny chochlik noszący na sobie dziwną maskę. Zabiera nieprzytomnemu bohaterowi okarynę, a po chwili porywa konia. Link podążając jego śladem wpada w pułapkę zastawioną przez Skull Kida, który zamienia go w małego Deku (rasa drzewców). Pozostawiona na pastwę losu zostaje również wróżka Tatl siostra Taela. Odtąd zostanie ona nieodłącznym kompanem bohatera, który wkrótce dowie się o apokalipsie krainy do której trafił. Chochlik bowiem korzystając z mocy maski ściąga na ziemie księżyc, pragnąc obrócić wszystko w pył. Proces ten potrwa 72 godziny, czyli 3 dni.

Dziwna maska należała do starożytnego ludu, który zwał ją Majora. Tajemnice maski zabrali ze sobą do grobu kapłani tej cywilizacji. Wiadomo że w antycznych czasach maska siała ogromne spustoszenie. Odkrył ją po dłuższych poszukiwaniach sprzedawca masek z poprzedniej odsłony gry. Padł jednak ofiarą psikusa chochlika i tak potężny artefakt znalazł się w najbardziej niepowołanych rękach.

Rozpoczynając recenzje chciałbym wspomnieć o możliwości zapamiętywania gry. Niektórzy uważają, że największą bolączką jest brak zapisu stanu w dowolnym momencie. Przyznam osobiście, że jest to spore utrudnienie. Rozpoczynając przygodę zmuszeni jesteśmy do odzyskania naszej okaryny, co w przeliczeniu na czas wychodzi około 40 – 60 minut grania. Należy więc zarezerwować sobie dłuższą chwile by w końcu móc zapamiętać grę. Po zdobyciu okaryny możemy zapamiętywać teoretycznie w każdym momencie. Wystarczy jedynie zagrać pieśń czasu, a automatycznie wrócimy do dnia pierwszego. Praktycznie jednak zapisując stan gry tracimy, wszystkie policzalne zasoby jak np. rupie, strzały do łuku, bomby itp. Rozpoczęcie ponowne przygody wiąże się w pierwszej kolejności z uzupełnianiem zasobów. Twórcy udzielili nam jednak łaski i stworzyli postać, która deponuje w banku nasze rupie. Możemy zdeponować do 5000 rupii, co daje nam niezłą fortunkę. Jak bank mimo naszej manipulacji czasem zachowuje depozyt tego najstarsi górale nie wiedzą. Drugi sposób zapisu stanu wiąże się z pobłogosławieniem posągu sowy mieczem, otwarty pozwoli nam zapisać grę wraz z aktualnym czasem i posiadanym ekwipunkiem. Kiedy odpalimy stan gry zaczniemy od miejsca ze wspomnianym posągiem. Załadowanie tego stanu kasuje automatycznie zapis sowy. Znaczy to, że kiedy przerwiemy grę zaczniemy ze stanem po ostatnim zagraniu pieśni czasu. Osobiście zapamiętywałem w ten sposób jedynie w ostateczności.

Termina to kraina, której cechą charakterystyczną są cztery regiony, z których każdy skierowany w inną stronę świata. Morze położone jest na wschodzie, na zachód kanion, na północ góry, a na południu bagna. Centralną część stanowi Miasto Zegarowe będącą swojego rodzaju stolica kulturową. Ośrodek miejski wydaje się być znacznie bardziej zaawansowany technicznie niż tradycyjne Hyrule. Największym osiągnięciem tej cywilizacji jest podział i miara czasu oraz mechanizm zegarowy.

Cztery strony oznaczają cztery świątynie i czterech bossów. Łatwo zatem obliczyć, że pełnych serduszek liczba wynosi również cztery. Sprawia to, że kawałków serc jest całkiem sporo do odszukania. Wiele z nich zatem zostało rozrzuconych po krainie, i będą skutecznie prowokować nas do ich zebrania. Pozostałe zwykle stanowią nagrodę w licznych konkursach. W samym mieście zegarowym jest aż 10 mini-gierek, ale nie w każdej nagrodę stanowi kawałek serca.

Nasz główny bohater od ostatniego wystąpienia trochę podrósł. Może swobodnie bronić się tarczą Hylia, a nie jak w Ocarina of Time stosować taktykę żółwia. Już od pierwszych chwil, gdy przejmiemy kontrole nad Linkiem można zauważyć pewne zmiany. Bohater potrafi skakać bardziej finezyjnie. Warto zwrócić uwagę na liczbę słoików do zebrania, a jest ich sześć. Sporo, ale od przybytku głowa nie boli. Unikalną zawartością takiego słoika może być „Chateau Romani” rocznik bieżący, wczoraj rozlewany, dzisiaj polewany. Daje on nielimitowaną ilość magii na czas trzech dni. Lokalna cena tego specyfiku to 200 rupii, ale warto rozważyć jego kupno do zdobywania różnorakich podziemi. W końcu nagrzanemu Linkowi żaden potwór nie straszny.

Mówiąc o podziemiach, jak już wspomniałem, ulokowane są w każdą stronę świata. Wszystkie zmyślne, wszystkie dopracowane. Po przejściu bossa otrzymujemy jego maskę jako dowód zwycięstwa, ale nie możemy jej niestety założyć. Cofając się w czasie cofamy także i wydarzenia, które zachodzą w krainie. Bossowie wracają do życia, pułapki wracają na swoje miejsca. Gdy już raz została świątynia pokonana otwiera się przejście bezpośrednie do jej bossa. Przyjdzie nam zatem nie raz walczyć z tym samym bossem gdyż sytuacja za jego panowania i po jego śmierci, kształtuje lokalny ekosystem.

Każdy dzień w Terminie jest czymś nowym, co najlepiej zaobserwować w mieście stołecznym. Dzień pierwszy jest całkowicie naturalnym dniem, niewielu zdaje sobie sprawę, że niebezpieczeństwo wisi w powietrzu i ma kształt księżyca. Od dnia drugiego zaczyna się to zmieniać aż ostatniego zarządzana jest ewakuacja. Piękno gry leży również w tym, że Link nie tylko może zmienić losy całego świata, ale również losy jednostek. Wprowadzenie czasu do gry sprawiło, że, pewne zadania mamy dokładnie sprecyzowane, np. „spotkajmy się o 23:30 w kuchni”. Funkcjonowanie niektórych placówek w tym również sklepów już nie odbywa się na zasadzie „od świtu do zmierzchu”, a mają określony czas działania. Na zewnątrz miasta Zegarowego posługiwanie się czasem najwyraźniej nie przypadło do gustu prymitywnym rasom, i dokładniejszy czas niż podział na dzień i noc nie jest potrzebny.

Najważniejszą częścią składową gry są maski. Mamy tu 4 maski, które zmieniają nas całkowicie w inną postać i 20 innych, które zwykle posiadają jakieś specyficzne właściwości. Przykładowo maska kamienia sprawia, że zdecydowana większość wrogów nas nie widzi, królicze uszy przyspieszają prace nóg, a maska Kamaro pozwala „zatańczyć”. Zwykle zdobywamy je w charakterze nagrody za pomoc mieszkańcowi miasta. Kiedy uda nam się uzyskać notes, zapisywane będą w nim z góry ustalone istoty, w sumie 20 osób. Każda z nich ma dla nas jakiś upominek, nie zawsze jednak jest to maska. Notes sprawia, że łatwiej nam zsynchronizować pomoc dla kilku osób jednocześnie. Po zdobyciu maski oczywiście gra zapamięta ją pieśnią czasu, ale proces samego zdobycia można powtórzyć. Uratowanie jednej osoby może zmienić losy innej postaci.

Postacie to kolejna sprawa. Bohaterowie grający w Ocarina of Time są żywcem przeniesieni do Majora’s Mask. Bez większych usprawnień w wyglądzie. Pozmieniano im jedynie imiona. Tak na przykład żołnierze strzegący murów miasta są identyczni jak ci z Zamku Hyrule, ich kapitan jest ulepszoną wersją tekstury królewskiego gwardzisty widzianego z okna Zeldy. Oczywiście jest kilka zupełnie nowych postaci, ale ich liczba w porównaniu do kopii jest zbyt mała. Z tej gromady bardziej oryginalnych wyłania się po raz pierwszy niejaki Tingle. Jest to ubrany w ciasny, komiczny i zielony strój starszy pan uważający, że jest wróżką. Japończycy co prawda w żaden sposób nie określili jego orientacji ale strony branżowe różne mu tytuły doszywały.

Grafika

Odpalanie gry wymaga Expansion Paka, który obsłuży piękno graficzne produktu. Wszystko wygląda ślicznie, ale to koniec pochwał. Gracze którzy grali w Ocarina of Time w Majora’w Mask zauważą, większość tych samych tekstur i wspomniane żywcem zerżnięte postacie. Ktoś albo śpieszył się z wydaniem albo zgrzeszył lenistwem, które w tym przypadku śmierdzi niczym wiejski wychodek. Z głębokiego serca wystawił bym 10/10 za grafikę tej grze, gdyż wygląd gór, morza, bagien i kanionu jest fenomenalny, ale kolce tej róży zbyt mnie ranią.

Dźwięk

Poprzednie wydanie przyniosło wiele fajnych midi. W tym oczywiście kilka zostaje powielonych, ale to jeszcze potrafię przełknąć. Utwory w końcu same w sobie są niesamowite i podkreślają kunszt geniusza Koji Kondo. W tym wydaniu mamy kilka perełek, które idealnie wpasują się w mroczny klimat gry. Kiedy wybija północ dnia trzeciego usłyszałem niesamowicie klimatyczną muzykę podkreślającą zbliżającą się apokalipsę, podobnie motyw przewodni w górach, gdzie życie sparaliżowała anomalna zima. Oczywiście są i bardziej skoczne jak muzyka z pałacu Deku. Mógłbym długo tak jeszcze wymieniać.

Grywalność

Gra wydaje się być krótsza niż Ocarina, nie jest tak rozbudowana pod względem ilości lokacji. Wprowadzony czas robi jednak swoje, powodując że musimy kilka celów powtarzać. Nie jest to nudne, sprawnie posługując się informacjami, pewnych rzeczy często nie trzeba powtarzać. Sam tryb walki nie zmienił się. Możemy namierzać za pomocą „C” będąc skoncentrowanym na jednym z przeciwników. Kolejnym smaczkiem w grze jest liczba małych sekretów i dialogów sytuacyjnych. Jest ich sporo i urozmaicają rozgrywkę nawet wprawionym graczom.

Podsumowując potomek „gry wszech czasów”, jest grą z najwyższej półki. Nie jest może tak dobra jak pierwowzór ale „prawie” było by tu odpowiednio dobranym słowem. Klimat gry jest mroczny szczególnie, gdy zajmiemy stanowisko obserwatora dramatu istot tej krainy. Całość uzupełniają fenomenalne utwory muzyczne i wysoka grywalność. Zdecydowanym minusem mogą być tekstury zapożyczone z poprzedniej części gry oraz tryb zapamiętywania stanu gry, choć to drugie ma jakieś logiczne wyjaśnienie. Czasu w końcu nie zatrzymasz. Gorąco produkt Nintendo pragnę polecić nawet tym którzy od niej będą zaczynać przygodę z serią The Legend of Zelda. Od lipca 2009 można nabyć grę na Nintendo Wii Virtual Console.

Ocena ogólna

The Legend of Zelda: Majora’s Mask

NINTENDO 64

Grafika
90%
Dźwięk
100%
Grywalność
100%

Autor

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.