RetroAge Recenzja, NES The Legend of Zelda
RecenzjaNES

The Legend of Zelda

Loading

Wiele lat temu Gannon – Księże Ciemności, ukradł Triforce’a Mocy. Jako że apetyt rośnie w miarę jedzenia szybko okazało się, że jeden artefakt mu nie wystarcza. Księżniczka Zelda będąca w posiadaniu Triforce’a Mądrości, podzieliła go na osiem części i zdążyła ukryć przed Gannonem, zanim nikczemnik zdołał ją porwać. Nie wszystko jednak stracone! Na ratunek wyrusza Link – śmiałek w zielonym kubraku, co to niczego się nie lęka. Tak oto rozpoczyna się gra The Legend of Zelda na konsoli NES. Pierwsza część znamienitej serii, która od ćwierć wieku wciąż dostarcza nam graczom emocji i rozgrywki na najwyższym możliwym poziomie.

Aby uratować Zeldę, Link musi odnaleźć wszystkie elementy Triforce’a, a następnie zmierzyć się z samym Gannonem. To tak w telegraficznym skrócie, bo wiadomo – jak to w życiu, po drodze pojawią się komplikacje. Podróż Linka zaczyna się na jakimś totalnym zadupiu, gdzie o cywilizacji nikt nie słyszał. Próżno szukać wiosek, że o miastach nie wspomnę. Po okolicy krążą mniej lub bardziej krwiożercze bestie, których jedynym celem jest znalezienie posiłku na obiad. Nasza w tym głowa abyśmy nie stali się daniem głównym. Jesteśmy zdani głównie na siebie, a lista osób które mogą nam pomóc ogranicza się do kilku pustelników i zdesperowanych sprzedawców skrywających się przed potworami w jaskiniach. Teren poszukiwań fragmentów artefaktu jest całkiem spory i zróżnicowany. Znajdziemy tu lasy, pola, góry, pustynie, jeziora, a nawet i morskie wybrzeże. Napotkane stworzenia jak już wspomniałem, zawsze nastawione są do nas co najmniej wrogo, więc wszystko co się rusza ciachamy mieczem, zasłaniając się jednocześnie tarczą przed ciosami wrogów. Bestie są przeróżne, każda ma inny sposób zachowania i dlatego trzeba je zazwyczaj podejść sposobem – unikalnym dla danego gatunku. Z czasem za sprawą odnajdywanych serduszek nasza wytrzymałość rośnie, więc i twardszych przeciwników będzie nam łatwiej pokonywać. Pakujemy się Linkiem w kolejne, coraz to bardziej niebezpieczne obszary, ale na pocieszenie dodam, że można tam odnaleźć też ciekawszy ekwipunek pomagający nam w wyprawie. Zdobędziemy łuk, lepsze miecze, tarczę, bomby, bumerangi, magiczne pierścienie, bransolety i wiele innych. Jeśli czegoś nie znajdziecie, a potrzebujecie, to można to nabyć u sprzedawców za zazwyczaj wyśrubowaną sumkę. Środkiem płatniczym w Hyrule jakby ktoś nie wiedział są Rupie, czyli klejnoty. Zdobyć je można oczywiście przez eksterminację bestii krążących po okolicy – wystarczy rozpłatać potwora, a z pewnością w jego trzewiach od czasu do czasu znajdziemy lokalną walutę.

Nieodłącznym i bodaj najważniejszym elementem rozgrywki w The Legend of Zelda są słynne lochy, w których ukryte są – obowiązkowo strzeżone przez Bossa – fragmenty Triforce’a. Podziemia podzielone są na komnaty, a w każdej z nich natkniemy się niemal zawsze na grupę wrogów, z którymi trzeba się uporać, aby przejść do kolejnego pomieszczenia. Całość tworzy mniejszy lub większy labirynt, z systemem drzwi otwieranych automatycznie po pokonaniu przeciwników, albo częściej przy pomocy znalezionych kluczy. Zdarzają się też ukryte przejścia – odszukanie ich może być szczególnie kłopotliwe na początku, bowiem w grze wyraźnie brak wskazówek na temat wysadzania niektórych ścian bombami. Czasem trzeba przesunąć też jakiś blok skalny czy pokonać przepaść – mówiąc w skrócie, pokombinować trzeba i szare komórki odłogiem leżeć nie powinny. Lochy zazwyczaj są dużo trudniejsze niż włóczenie się po świeżym powietrzu, ale zaliczyć je trzeba i to niejako w dwóch etapach. Pierwszym jest znalezienie przedmiotu, który poszerza nasze możliwości, natomiast drugim dobranie się do skóry bossa (z reguły za pomocą nowego wyposażenia ekwipunku) i zabranie pilnowanego przez niego elementu Triforce’a.

No dobrze, szwendamy się po okolicy, bijemy potwory, szukamy artefaktu, ale z czym w zasadzie mamy do czynienia? W dzisiejszych czasach już wiemy, ale w 1986 roku, kiedy to gra pojawiła się na rynku, ciężko było ją jednoznacznie sklasyfikować. Przygodówka? Za mało tekstu i brak tu również klasycznych zagadek. RPG też to nie jest, bo jako takiego rozwoju postaci nie ma. Do tego mnóstwo elementów zręcznościowych. Ni to pies, ni wydra. W miarę jak z czasem przybywało podobnych gier, całość ewoluowała, często mieszała się z innymi gatunkami, aby osiągnąć w końcu swoistą samodzielność jako nowy gatunek – Action-Adventure. The Legend of Zelda leży w zasadzie gdzieś na początku, wśród korzeni i chociaż ciężko wskazać ją jako pierwszą pozycję tego typu, to z pewnością przygody Linka położyły solidne podwaliny dla tego rodzaju gier. Przełom był niemały, bo tak rozbudowanych pod względem gameplayu gier w połowie lat 80tych można było ze świecą szukać. Gracze pokochali przygody dzielnego Hylianina (rasa głównego bohatera), a Nintendo przez te wszystkie lata uczyniło z przygód Linka swoją kolejną kurę znoszącą złote jajka.

Jak się mają sprawy audiowizualne? Jesteśmy w połowie lat osiemdziesiątych, więc szału się nie spodziewajcie. Grafika czytelna, ale raczej prosta i schematyczna. Kolory mogłyby być miejscami żywsze, ale widać Shigeru Miyamoto miał gorszy dzień i stwierdził inaczej. Stąd szaro, buro i ponuro – szczególnie w podziemiach. Wszystkie postacie maja po dosłownie kilka klatek animacji, a teren nie licząc wodospadu pozbawiony jest całkowicie jakiegokolwiek ruchu. W zasadzie mamy standard graficzny  NESa tego okresu, ale wykonany schludnie i ze smakiem. Dźwięk? Gdzieś tam coś rzępoli w tle. Dominują wysokie tony i piski, niemniej melodyjki są znośne, a z czasem motyw przewodni włazi gdzieś głęboko w umysł i zostaje tam na dłużej. Autorom też chyba przydarzyło się to samo, bo przez następne 25 lat w kolejnych częściach Zeldy, wciskają graczom wciąż tą samą melodyjkę w nowych aranżacjach.

Na szczególną uwagę zasługuje samo wydanie gry. Przede wszystkim The Legend of Zelda trafiła do graczy na unikalnym złotym kartridżu! W obszernej instrukcji oprócz tkliwej historyjki z ilustracjami, znajdziemy również obszerne opisy ekwipunku, potworów oraz samego świata, z naciskiem na krainę Hyrule. Jest to doskonałe uzupełnienie do samej gry, w której próżno szukać informacji na temat tego, jakie możliwości daje pierścień czy magiczna tarcza. Do gry dołączano również mapę, która niewątpliwie ułatwiała poszukiwaczom przygód orientację w terenie.

The Legend of Zelda to kolejna obowiązkowa pozycja od Nintendo. Tytuł kultowy na miarę Super Mario Bros. czy Donkey Kong. Polecać nie ma sensu, bo to absolutna klasyka i każdy powinien grę zaliczyć. Zapewniam tylko, że sam tytuł jest bardzo dobry i choć niewiele w nim fabuły, która naświetliłaby korzenie historii całej serii to i tak warto przeżyć samemu te pierwsze przygody Linka. The Legend of Zelda ma zasadniczo tylko jedną sporą wadę, którą to być może masochiści postrzegać będą jako zaletę – jest miejscami trudna jak cholera, więc przysiadając do niej, warto zaparzyć sobie dzbanuszek melisy.

Ocena ogólna

The Legend of Zelda

NES

Grafika
80%
Dźwięk
70%
Grywalność
100%

Autor

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.