RetroAge Recenzja, Atari XL/XE The Rescue Expedition
RecenzjaAtari XL/XE

The Rescue Expedition

Loading

Pewnego dnia Stefan Spilberg zwierzył się swojemu przyjacielowi Dżordżowi Łukaszowi z marzenia, jakim było nakręcenie filmu o przygodach Agenta 007. Ów przyjaciel, stwierdził iż nakręcą wspólnie taki film, tylko lepszy – tak powstali „Poszukiwacze zaginionej Arki”. Innego dnia, Kamil „Gorgh” Trzaska postanowił stworzyć najlepszą zręcznościówkę o przygodach Indiana Jones na Atari – tak powstało „The Rescue Expedition”.

Prawdziwej przygody nie można zaplanować. Prawdziwa przygoda zazwyczaj jest efektem niezwykłego splotu z pozoru przypadkowych zdarzeń, których konsekwencje ciężko przewidzieć. Nie inaczej było z ostatnią przygodą doktora Livingstona. Ludzie z tytułami naukowymi często jako ci – stworzeni do większych celów, zanurzeni w pracy naukowej, nie zajmują się sprawami życia codziennego. Te z pozoru błahe czynności jak zakupy, pranie, sprzątanie, gotowanie spada na barki cichych bohaterek świata, którymi zazwyczaj są ich żony. Ambicją pani Livingstone było jednak coś więcej niż rola służącej słynnego męża – gdyż postanowiła nauczyć go przynajmniej podstawowych zasad egzystencji w społeczeństwie, w którym przyszło im żyć.  Poranek, dnia w którym to wszystko się zaczęło, mógłby być najzwyklejszym porankiem, najbardziej zwykłego dnia, jakim zazwyczaj przychodzi nam się obudzić. Tą jakże powszechną i przewidywalną zwykłość dnia, miała zakłócić jedynie poranna wizyta „mamusi” na śniadaniu. W związku z czym, pani Livingstone wysłała swojego męża do pobliskiej piekarni celem zakupu siedmiu kajzerek na śniadanie, dla nich oraz „mamusi”. Siedem kajzerek, nie mniej ani więcej, tak aby nikt nie był głodny, ale też aby nic z jedzenia się później nie zmarnowało. Zmuszany do wyjścia na zakupy doktor Livingstone zazwyczaj znajdował w kieszeni  dwukrotność potrzebnej w danej chwili kwoty – jego żona naiwnie liczyła iż zachęcony tym faktem mąż, zakupi również inne potrzebne im w danej chwili rzeczy. Posuwając opowieść lekko do przodu, widzimy doktora Livingstone wychodzącego z piekarni, w ręku trzyma wykonaną z suszonych wodorostów ekologiczną torbę o grubości 0.1 mikrona, która tym razem nie wytrzymuje obciążenia zapakowanych w nią siedmiu jeszcze cieplutkich kajzerek. Przez powstałą dziurę wypada jedna z nich tocząc się w dół ulicy. Doktor ruszając w pogoni za zgubą, nawet nie zauważył kiedy przebiegając przez połowę miasta znalazł się w dzielnicy portowej, a następnie na statku towarowym płynącym do Afryki. W tym miejscu niestety nie posiadamy żadnych informacji na temat dalszych losów Livingstona oraz siedmiu kajzerek, wiemy jedynie że w drodze powrotnej, na statku już ich nie było. O zaginięciu doktora pisały wszystkie gazety – zarówno krajowe jak i zagraniczne. Naukowiec przepadł bez śladu…

                Mniej więcej rok po opisanych wcześniej wydarzeniach, hiszpański rybak, odnalazł na morskiej plaży butelkę z listem o następującej treści: „Wszystkiego dobre, nie szukać. Lingviston”. Ornamenty, którymi ozdobiony został papirus, na którym został napisany odnaleziony list, jednoznacznie wskazywały na dzikie afrykańskie plemię Pupasów, strzegących legendarnego kompleksu jaskiń Takapupa. Skąpe opracowanie naukowe w ty temacie  mówią o nieokreślonej liczbie bardzo podobnych do siebie jaskiń, wypełnionych przeróżnymi skarbami, strzeżonych zarówno przez Pupasów, jak i ożywione szkieletory, czy też zmutowane gigantyczne pająki. Na śmiałków chcących pozwiedzać kompleks czekają także niespodzianki w postaci ognistych pułapek, kapiącego z sufitów kwasu czy też wysuwających się ze ścian kolców. Każda z jaskiń (jeśli wierzyć przesłankom odnośnie zwyczajów afrykańskich dzikusów) składa się z 48 komnat, a wspólnym punktem centralnym kompleksu jest komnata świątynna, w której praktykowany jest kult bożka Pupanunnu. Zwyczaje Pupasów nie są zbyt dobrze znane, ciężko więc stwierdzić co mogło spotkać znajdującego się w ich rękach Livingstona. W związku z odkryciem, postanowiono zorganizować jednoosobową ekspedycję ratunkową. Pierwszym napotkanym problemem stało się już samo dotarcie do wybrzeży Afryki – ostatnimi czasy, u wybrzeży czarnego lądu grasuje piracka szajka pod dowództwem szarlatana Głębokiego Dżonnego. Jak głoszą plotki, każdy, kto odważy się podnieść na niego rękę musi liczyć się z konsekwencjami klątwy „Czarnej Muszli”. Czy uda się znaleźć odpowiednio naiwną a zarazem odważną osobę, która podejmie się tej niebezpiecznej i trudnej misji?  Misji, której szanse powodzenia niebezpiecznie zbliżają się do zera… Wbrew pozorom na odpowiedź nie trzeba czekać zbyt długo – na ochotnika zgłasza się pan Heartache, dziennikarz podupadającej gazety „Time to Time”, spłacający horrendalne raty kredytu hipotecznego. Aczkolwiek, prawdę mówiąc ochotnik jest średnio zainteresowany ratowaniem doktora (zresztą nie ma pewności, że po tak długim czasie Livigstone jeszcze żyje), a głównym celem wyprawy są prawdopodobne skarby skrywane w jaskiniach Takapupa…

„The Rescue Expedition” to najnowsza pozycja w katalogu Retronics. Jest to także pierwsza gra wydawnictwa, nie będąca reedycją klasyka z lat ’90 czy też konwersją z innej platformy. A skoro mamy do czynienia z ekskluzywnym wcale nie tanim wydaniem kolekcjonerskim (o którym można przeczytać ->tutaj<-), możemy również oczekiwać ekskluzywnej wyjątkowej gry. Po zapoznaniu się z drukowaną instrukcją na pierwszy zgrzyt natrafimy zaraz po uruchomieniu komputera z włożonym cartridge z grą – niestety tłumacz tekstu dał ciała i „introductory scroll” jest jedynie dość ładnym ale jedynie statycznym obrazkiem z fragmentem tekstu. Strona tytułowa również nie wyróżnia się jakoś szczególnie na tle stron tytułowych innych gier na 8bitowe Atari. Fajerwerki pojawiają się dopiero po rozpoczęciu rozgrywki, czyli w części programu, z którą spędzimy najwięcej czasu. Gra pracuje w (rzadko spotykanej w grach zręcznościowych) wysokiej rozdzielczości, oczywiście w dobie dostępnych telewizorów 8K o rozdzielczości 7680×4320 punktów, i coraz bardziej popularnych w domach odbiorników 4K (3840×2160), generowane przez Atari 320×240 z czarną ramką dookoła pola gry może budzić uśmiech politowania, ale musimy pamiętać że mamy do czynienia z techniką pamiętającą końcówkę lat ’70. W trybie tym 8bitowiec ze znaczkiem góry Fuji, potrafi wyświetlić aż 2 odcienie jednego koloru. Stosując różne triki programistyczne można na ekranie kolorów i ich odcieni wyświetlić trochę więcej. W „The Rescue Expedition” udało zrealizować się bardzo ciekawy efekt cieniowania ekranu gry polegający na rozjaśnianiu obszarów znajdujących się w pionie na wysokości bohatera, a przyciemnianiu tych znajdujących się w oddali. Efekt ten dodatkowo podkręca wyświetlanie obrazu gry na telewizorach kineskopowych. Jedyne do czego mogę się przyczepić to nie zawsze pasujący mi (a czasem wręcz kompletnie niezrozumiały) dobór użytych kolorów. Na plus pozycji mogę zaliczyć również wygląd i animację postaci, z jednym małym wyjątkiem – głównego bohatera, który pod względem artystycznym jest pozbawiony charakteru, i jest kompletnie bezpłciowy, mdły. Zabrakło jakiegoś charakterystycznego elementu (jak np. kapelusz i plecak które były widoczne w pierwszych wersjach gry) – zdecydowanie lepiej wygląda pod tym względem bohater również zrealizowanej w wysokiej rozdzielczości gry „Aztec”, która jak można przeczytać w instrukcji była jedną z inspiracji dla recenzowanej pozycji. Ciekawie również prezentuje się muzyka, która na pierwszy rzut ucha po prostu jest. A jest w sensie,  że gdzieś tam sobie gra w tle, nie będąc zbyt nachalną, ani też łatwo wpadającą w ucho, a jedna całkiem fajnie budującą klimat gry.

„The Rescue Expedition” jest grą eksploracyjno-zręcznościową, polegającą głownie na eksploracji 48 komnat jaskini, w której cześć elementów jest rozmieszczana losowo z każdym rozpoczęciem rozgrywki. Podczas afrykańskiej przygody będziemy zbierać porozmieszczane w różnych miejscach skarby, a także czasem przeprowadzać eksterminację wrogo nastawionych do nas członków komitetu powitalnego wyznawców bożka Pupanunu.  Odsyłać ich na tamten świat możemy zaś na dwa sposoby – za pomocą bicza, oraz z wykorzystaniem broni palnej (niestety z limitowaną amunicją, której braki czasem uda się uzupełnić, tą która została pozostawiona przez poprzednich śmiałków chcących pozwiedzać jaskinię). Obok narzędzi walki, nasz bohater posiada także rekwizyt stanowiący największą atrakcję „The Rescue Expedition”, czyli linkę z hakiem, który możemy wbijać w sufity oraz półki skalne a następnie bujać się na tak przyczepionej linie z możliwością jej rozciągania jak i skracania. Element ten został zrealizowany w bardzo ciekawy sposób, gdyż mamy do czynienia z czymś w rodzaju gry 3D w 2D. Polega to na tym, że standardowo mamy do czynienia z komnatówką/platformówką 2D, jednakże wisząc na linie, bujamy się jakby przed ekranem gry, swobodnie przenikając przez wszelkie przeszkody i ściany. Wisząc na linie jesteśmy też prawie nieśmiertelni i uważać musimy jedynie na wyskakujące ze ścian kolce. Szczerze mówiąc nigdy nie spotkałem się wcześniej z takim rozwiązaniem, które uważam za bardzo nowatorskie i ciekawe. Niestety w przypadku takich innowacji nie trudno o problemy, które w tym przypadku objawiają się w postaci pewnych problemów z detekcją kolizji. Nie są to jednak problemy, które mogłyby uniemożliwić ukończenie gry.

Na jednym z forów poświęconych Atari opublikowano demo gry (do pobrania ->tutaj<-) , po czym pojawiły się pewne negatywne głosy odnośnie sterowania, a w szczególności zmiany aktywnego rekwizytu. Jednakże grając w pełną wersję gry z wykorzystaniem kiepskiego joypada od Atari 7800 nie natrafiłem na żadne problemy odnośnie kontroli bohatera gry. Na tym samym zestawie testowałem również „The Rescue Expedion” na kilku przypadkowych osobach podczas jednego ze spotkań retrograczy w moim mieście. W tym przypadku również nie zauważyłem narzekania w tym temacie.

„The Rescue Expedition” udało mi się ukończyć za 9 razem, a ostatnie podejście trwało około 30min. Przy odrobinie szczęścia może komuś uda się przejść nawet za pierwszym razem. Z jednej strony to nie za wiele, z drugiej – w takim czasie możemy ukończyć cześć topowych pozycji na Atari z lat ’80 i ’90. Na plus przemawia losowość komnat, zachęcająca do powtórnego odwiedzenia jaskini. Osobiście marzy mi się kilka-kilkanaście razy większa gra w stylu metroidvania zbudowana na silniku recenzowanej pozycji. To jak Gorgh? Może kiedyś?

Ocena ogólna: 8.3
Grafika: 9
Dźwięk: 8
Grywalność: 8

Autor

Komentarze

  1. Dziwna ta gra, jakos nie przekonuje mnie to bujanie na linie z wylaczeniem kolizji. Szacun za to za grafike w wysokiej rozdzielczosci ktora fajnie sie prezentuje przy wykorzystaniu tego cieniowania.pomysl na randomowe komnaty tez przedni.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.