RecenzjaNintendo64

Shadow Man

Loading

Jak będzie wyglądał koniec świata? Zapewne każdy z nas ma inną wizję. Acclaim Studios Teeside jedną z wersji takiej właśnie apokalipsy przedstawiło w swojej grze Shadow Man. Któż z was śmiertelnicy ośmieli się poznać przepowiednie?

„I am the Lord of Deadside. Walker between the World’s. Immortal Voodoo Warrior”

Fabuła gry Shadow Man opiera się na wierzeniach Voodoo ale można się również doszukać innych inspiracji. Główny nurt wywodzi się z jednak z komiksu, stąd przechodząc grę padają określenia dla wielu z nas dość abstrakcyjne. Bohaterem gry jest Michael LeRoi, który dzięki Mask of Shadows jest nieśmiertelnym wojownikiem podróżującym pomiędzy światem żywych, a światem umarłych zwanym Deadside. Wspomagaczem do jego podróży jest pluszowy miś należący do jego zmarłego młodszego brata. Silne więzi między nimi sprawiają że możliwe staje się przemieszczanie pomiędzy światami. Podczas rozgrywki należy rozmawiać z Nettie kapłanką Voodoo odwiedzając jej posiadłość w Nowym Orleanie. Otrzymamy od niej pewne wskazówki, nie zawsze jednak w pełni zrozumiałe. Ich znaczenie ładnie nam wyjaśni Jaunty, wąż z ludzką czaszką i cylindrem, który przed przeistoczeniem był Irlandczykiem co można poznać po jego akcencie. W Deadside Jaunty pełni funkcje otwierającego bramę do świata zmarłych.

„And he asked him…what is thy name! And he replied MY NAME IS LEGION FOR WE ARE MANY!”

Gra rozpoczyna się od prologu, którego akcja toczy się w roku 1888 w Londynie. Szalejący wówczas Kuba Rozpruwacz, ukrywa się w kanałach opisując swoje zbrodnie. Nagle objawia mu się Legion, swoista ucieleśniona forma szatana, proponując by wykorzystał swoje architektoniczne zdolności do zbudowania Asylum, miejsca gdzie stworzą armie dzięki której rozpocznie się apokalipsa. W tym celu, Jack II (taka nazwa funkcjonuje w grze), musi przejść do krainy zmarłych co robi bez głębszego namyślenia. Następnie przenosimy się do roku 1999 kiedy to szamanka ma wizje o zbliżającym się końcu świata oraz roli jaką w tym diabelskim planie odegra grupa „The Five”, będąca czymś w rodzaju jeźdźców apokalipsy. Tylko Shadow Man ma cień szansy na uratowanie świata doczesnego.

„Can’t live, can’t die – Deadside’s the perfect hood for me a nowhere place”

Shadow Man może nie wciągnąć od razu, ale apetyt rośnie wraz z dalszą konsumpcją, a następnie pozostaje smaczek by do niego wrócić. Generalnie cała akcja toczy się w krainie umarłych, i tam spędzimy mnóstwo czasu. Jest to również związane z tym, że możemy pobłądzić w labiryncie korytarzy. Prawdopodobne tylko osoby z pamięcią fotograficzną będą mogły się później połapać gdzie i co zostawiły, gdyż od razu wszystkiego „po kolei” zdobyć się nie da. Do poprzednich lokacji będzie się wracać gdy posiądzie się odpowiednią zdolność symbolizowaną przez tatuaż na plecach bohatera. Owe oznaczenia nazywają się „The Gads” i dzięki nim Shadow Man może wspinać się po wodospadach krwi czy być nieczuły na odpowiednie formy ognia. Celem naszych poszukiwań są ciemne dusze ukryte zazwyczaj w „Govi”. Ich liczba sięga 120, przy czym tylko 95 jest wymagane by dotrzeć do bossa gry. Gra wymaga sporego myślenia i kojarzenia faktów. Bywa że widzimy Govi, ale nie możemy się dostać do niego bezpośrednio, i tu należy kombinować. Szukać przejść, błądzić po korytarzach, ewentualnie wrócić później z jakąś zdobytą zdolnością.

„You got my stuff?”

Wyposażenie głównego bohatera w świecie żywych różni się od tego w świecie martwych. Broni z zaświatów nie można używać w Liveside i na odwrót. Jest tak do momentu, aż staniemy się Shadow Man’em w krainie żywych. Naszą standardową bronią jest „Shadowgun” który w Deadside wystrzeliwuje pociski mocy, rozpruwając naszych wrogów. Na starcie będziemy potrzebowali kilku wystrzałów aby pokonać regularnych przeciwników, jednak wraz z zaawansowaniem rozgrywki broń staje się coraz to silniejsza.

” I am Lizard King. Can’t you see what I accomplish here? You should fear me! FEAR ME!!!”

Ci którzy twierdzą, że gra nie jest przerażająca, prawdopodobnie nie wczuli się w jej klimat. Wystarczy dotrzeć do zadań związanych z likwidacją „The Five”. Ten quest miażdży wszystko co poboczne. Kończysz grę i idziesz do pracy, a tam myślisz „jak to będzie gdy dorwę następnego”. Bramy do nich znajdują się w „Cathedral of pain” sercu Asylum. W katedrze znajdziemy pięć portali każdy podporządkowany jest odpowiedniemu kryminaliście. Trzech z nich znajduje się w więzieniu o zaostrzonym rygorze. Pozostała dwójka ma osobne miejsce przebywania, londyńskie podziemia oraz coś w stylu zdezelowanego budynku mieszkalnego. Bywa jednak że znajdziemy coś co w zasadzie nie tyle straszy jak po prostu obrzydza. Niektórzy będą uważać to za dodatkowy smaczek inni zaś już niekoniecznie.

Dźwięk

Oprawa dźwiękowa to coś bez czego ta gra nie osiągnęła by takiego poziomu. Jest niesamowicie klimatyczna i co najlepsze w pełni charakterystyczna i dość oryginalna. Mamy tu psychopatyczne odgłosy w tle i podrasowany „Funreal march” czy „Moonlight sonata” Beethovena, ta ostatnia występuje też w wersji oryginalnej. Pikanterii dodają świetne nagrane dialogi, aspekt na Nintendo 64 niesamowicie rzadki. Idealnie wpasowane są do wyświetlanych napisów, jednak co do samych kwestii dialogowych mogę powiedzieć że są po prostu genialne. Rozmowy z Jaunty’m mogą być prowadzone nie po to aby go zrozumieć, a po prostu wsłuchać się w jego dialekt. Sam Legion jest niezwykle oryginalnym antagonistą, kiedy przemawia słychać miksowane głosy co jest dowodem na kwestie „Na imię mi „Legion”, bo nas jest wielu” (Ew. Marka 5, 1-20).

Grafika

Wizualnie gra może nie zadowolić, kilka tekstur jest troszeczkę rozmytych i nie ostrych. Jeden poziom od drugiego specjalnie się nie różni. Ale oczywiście to nie jest to samo. Obraz możemy na szczęście w Shadow Man polepszyć o ile jesteśmy wyposażeni w Expansion Pak. Dobrym atutem są stworki oraz ogólny wygląd postaci, widać że przy tym dość prężnie myśleli. Ogólnie panujący mrok jest w grze nieodzowny, chociaż znajdziemy również w nim sporo ognia.

Grywalność

Często wychodzę z założenia, że grze pomógłby tryb dla wielu graczy. W Shadow Man byłby ten aspekt najmniej pożądany. Kompletnie mi tu nie pasuje, ponieważ ta gra jest stworzona dla jednego gracza. Błądzenie po korytarzach różnych poziomów, krucjata przeciwko „The Five” to aspekty które należy wchłonąć najlepiej w samotności. Wystarczy poczuć ten klimat, a kilka dni wyciętych z kalendarza po prostu gwarantowane. Doszukiwałem się nawet takich komentarzy że gracze chcieli by mieszkać w tym Asylum (swoją drogą niezłe czubki).

„This is the way the world ends Michael. Not with a bang, but with a whimper”

Podsumowując gra jest delikatnie chora, ale także zakręcona i wciągająca. Posiada swoją oryginalność rozgrywki. Przy fabule miękną takie tytuły jak Resident Evil czy Silent Hill. Pragnę również zauważyć, że jest to jedna z niewielu gier na Nintendo 64 wymagająca jednak co jak co ale dorosłego gracza. Nieźle odbija się ona na psychice, nie tak jak np. seria Turok. Warto dla niej otworzyć sakiewkę. Tu jednak należy uważać na ocenzurowaną niemieckojęzyczną wersje, klimat w takowej jest o 180 stopni inny. Shadow Man został wydany również na PlayStation, Dreamcast oraz PC i doczekał się kontynuacji na konsole PlayStation 2.

„with a whimper”

Ocena ogólna

Shadow Man

NINTENDO 64

Grafika
70%
Dźwięk
90%
Grywalność
80%

no images were found

Autor

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.