RetroAge Recenzja, Mega Drive Sonic the Hedgehog
RecenzjaMega Drive

Sonic the Hedgehog

Loading

SEEGAA! Ach, nigdy nie zapomnę mojego pierwszego kontaktu z Sega MegaDrive II. Kiedy mój sąsiad wrócił z Niemiec i powiedział, że zagramy w Segę, nie wiedziałem czego się spodziewać. Widziałem czarną konsolę o opływowym kształcie z wejściem na cartridge umieszczonym na górze, podobnie jak w moim Pegasusie. Było jednak coś niezwykłego w tym urządzeniu. Brak przycisku „Eject” do wyjmowania carta oraz małe przyciski „Power” i „Reset”. Same gry spakowane były w plastikowe pudełka, przypominające te na kasety VHS. Kolega sięgnął po pudełko z niebieskim stworkiem na okładce. Jak się okazało, był to jeż (sic!). Mimo że 16-bitowe gry znałem choćby z salonów gier, w tej było coś szczególnego. O tym jednak za chwilę.

Postać Sonica powstała jako maskotka dla nowej konsoli Sega Genesis (w Europie znana jako Sega Megadrive). Poprzednia – Alex the Kidd była zbyt nudna i nie przykuwała tak uwagi graczy. Postawiono zatem na niebieskiego jeża o zadziornym spojrzeniu w czerwonym sportowym obuwiu, symbolizującym buntowniczy styl lat 90. Tym samym nasz antropomorficzny kolczasty ssak kontrastował z „grzecznym” Mario.  Zresztą, rywalizacja Segi i Nintendo to temat rzeka i nie będę się nim tutaj zajmował (może kiedy indziej). Odsyłam natomiast do książki „Wojny konsolowe”, gdzie temat ten został przedstawiony w wyczerpujący sposób.

Porównanie do Mario nie jest jednak przypadkowe, wszak obie gry to platformówki i jak to w tym gatunku bywa, Sonic biega, skacze, unika przeszkód i walczy z przeciwnikami.

Jeż ma dwa ataki i w trakcie wykonywania obu jest zwinięty w kłębek. Może uderzyć przeciwnika skacząc bądź staranować go, turlając się w jego stronę. Tym sposobem da się również niszczyć niektóre ściany blokujące nam przejście. Wśród wrogów znajdziemy różne robotyczne wersje zwierząt, jak: osa, pirania, kameleon czy gąsienica. Po zabiciu każdego z wrogów wypada małe słitaśne zwierzątko.

Jest to powiązane z fabułą gry, gdzie Dr Robotnik lub Eggman (w zależności czy gramy w wersje PAL czy NTSC) porywa zwierzęta z planety Mobius i zamyka je w swoich krwiożerczych maszynach nazwanych Badniks. Z ich pomocą stara się odnaleźć magiczne Szmaragdy Chaosu, które obdarzą go wielką mocą. Sonic rusza więc na ratunek uwięzionym stworkom, starając się również odnaleźć wszystkie szmaragdy, tym samym niwecząc plany złego doktora. Cóż, całkiem miła odmiana od kolejnej historii polegającej na ratowaniu damy w opałach, prawda?

Wracając do gameplayu, jak wspomniałem na wstępie, Sonic the Hedgehog zaskoczył mnie jedną mechaniką, z którą nie spotkałem się w żadnym innym tytule. Tak, dobrze zgadujecie, chodzi o prędkość. Otóż im dłużej naciśniemy klawisz kierunkowy, tym szybciej nasza postać zacznie biec, osiągając niebotyczną prędkość. Efekt ten wygląda niesamowicie, gdy patrzymy, jak szybko wówczas scrolluje się ekran. Pamiętam, że zbierałem szczękę z podłogi, gdy pierwszy raz to ujrzałem. Oprócz tego, że możemy rozpędzić się sami, w niektórych etapach porozmieszczane są sprężyny, od których możemy się odbić i jeszcze bardziej zwiększyć prędkość poruszania.

O ile Mario zbiera monety, to Sonic łapie rozrzucone po całym poziomie pierścienie. Są one niezwykle istotne z kilku powodów. Nasz bohater nie ma paska zdrowia i tak naprawdę to one utrzymują go przy życiu. Otóż jeżeli zbierzemy pierścienie i oberwiemy, rozsypią się one dookoła nas, dając nam chwilę, by zebrać je z powrotem. Jeżeli się „skujemy”, nie posiadając tych złotych świecidełek, Sonic straci życie. Oczywiście, nie działa to na przepaście, które są śmiertelne niezależnie od naszego stanu konta. Pierścienie otwierają również portal do sekretnego poziomu. Gdy zbierzemy odpowiednią ilość na końcu aktu, możemy wskoczyć przez specjalny portal do ukrytej planszy. Jest to labirynt, który nieustannie się obraca, sprawiając, że ciągle tracimy przyczepność. Poruszając się w ten dość niekomfortowy sposób, musimy dostać się do centrum i zdobyć ukryty tam szmaragd chaosu. Łatwo jednak wypaść poza poziom, co czyni to zadanie wyjątkowo trudne do zrealizowania. Jeżeli jednak chcemy zobaczyć dobre zakończenie, musimy się napocić, by uzbierać wszystkie z nich.

Oprócz monet na planszach znajdują się mniej lub bardziej ukryte znajdźki ułatwiające nam naszą przygodę. Natrafimy np. na kontener zawierający 10 pierścieni, buty zwiększające naszą prędkość, barierę przyjmującą za nas jedno trafienie, czasową nieśmiertelność sprawiającą, że wróg ginie od samego kontaktu z nami, czy dodatkowe życie.

Jest 6 poziomów podzielonych na 3 sekcje. Co ciekawe, część z nich jest całkowicie otwartych i nieliniowych. Nawet jeżeli dotrzemy do końca, nic nie stoi na przeszkodzie, by cofnąć się do samego początku. Możemy je ukończyć kilkoma różnymi ścieżkami.

Na końcu każdego poziomu czeka nas walka z Dr Robotnikiem, który za każdym razem siedzi w innej machinie. Raz będzie chciał nas zmiażdżyć przymocowaną do łańcucha kulą, innym razem spalić miotaczem płomieni, albo obrzuci nas bombami.

Poziomy wyglądają naprawdę obłędnie. Są bogate w detale, a tła prezentują się dość szczegółowo. Jednak sama ich konstrukcja nie zawsze przypadła mi do gustu. Są plansze bardziej otwarte na eksplorację gdzie można naprawdę dać gazu jak pagórkowaty Green Hill Zone pełen kwiatów, palm, wodospadów i ruchomych platform, czy bogaty w różnego rodzaju sprężyny, rampy i inne „przyspieszacze” Spring Zone. W opozycji do nich mamy stylizowany na starożytną Grecję Marble Zone z bulgocącą lawą, ruinami świątyń pełnych pułapek, które przyjdzie nam eksplorować, i przypominający ruiny starożytnej Atlantydy wypełniony wodą Labyrinth Zone (co ciekawe, Sonic porusza się niekiedy pod wodą i musi łapać duże bańki powietrza, by nie utonąć). Brakuje mi w nich właśnie możliwości nabrania rozpędu. Poziomy te są pełne pułapek i stawiają bardziej na ostrożne pokonywanie ich, aniżeli szaleńczy bieg. Wychodzi tutaj również pewien mankament związany ze sterowaniem. Ponieważ im dłużej trzymamy przycisk kierunkowy, tym szybciej Sonic biegnie, przez co poruszanie się po małych platformach jest trochę utrudnione. Gdy chciałem zbliżyć się do krawędzi, zdarzało mi się z niej spaść, bo jeż zaczął się rozpędzać. Na szczęście rozgrywające się w mieście nocą Star Light Zone znów pozwoli nam pobiegać, a ostatni poziom Scrap Brain Zone, to już miks gnania z prędkością dźwięku i ostrożnego pokonywania pułapek.

  W trakcie rozgrywki towarzyszą nam przyjemne dla ucha melodie dobrze dopasowane do otoczenia, w jakim się znajdujemy. Twórcy zdecydowanie stanęli na wysokości zadania. W szybszych poziomach muzyka jest bardziej dynamiczna, podczas gdy w tych wolniejszych bardziej stonowana, ale świetnie podkreśla tajemniczość zwiedzanych przez nas lokacji. Walkom z bossami towarzyszą z kolei złowrogie melodie.

W tym miejscu wypada napisać podsumowanie, ale mam wrażenie, że jest ono tak potrzebne jak kotu buty. W końcu kto nie grał w Sonic the Hedgehog, jedną z najpopularniejszych gier na świecie? To tytuł przełomowy, który wstrząsnął gatunkiem platformówek na początku lat 90., wprowadzając całkowicie nową jakość. Jest bez wątpienia grą bardzo udaną i wartą każdej spędzonej z nią minuty. W moim prywatnym odczuciu pozostawia lekki niedosyt i nie do końca wykorzystuje potencjał, jakim dysponuje. Równocześnie daje spore pole do manewru swoim następcom, ale o nich napiszę innym razem.

Ocena ogólna

Sonic the Hedgehog

SEGA MEGA DRIVE

Grafika
90%
Dźwięk
80%
Grywalność
90%

Screenshoty
Zdjęcia/Skany
Gameplay

Autor

Komentarze

  1. Super ze mamy w koncu recke jeza. Bardzo brakowalo materialu na temat tej gry. Sama recka bardzo fajna – nic dodac, nic ujac!

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.