RetroAge Recenzja, NES Space Invaders
RecenzjaNES

Space Invaders

Loading

Jak wspominałem przy okazji recenzji Galaxian, wydane w 1978 roku Space Invaders było grą, która całkowicie zrewolucjonizowała rynek elektronicznej rozrywki. Nie napisałem jednak za wiele o samym tytule, a tak naprawdę od niego powinienem zacząć opisywanie kosmicznych shoot ’em up’ów. Pora zatem nadrobić tę zaległość.

  Zacznijmy od początku. Pracę nad grą firma Taito zleciła Tomohiro Nishikado w 1977 roku. Źródeł inspiracji było kilka. Jednym z nich okazała się wydana właśnie przez jego pracodawców mechaniczna gra Space Monsters z 1972 roku. Źródłem natchnienia był także sen, w którym dzieci czekające na przybycie Świętego Mikołaja, zostają zaatakowane przez kosmitów, a także wydana na automaty Atari gra Breakout. Podobnie jak w niej, Nishikado chciał stworzyć grę dającą poczucie satysfakcji z ukończenia poziomu, ale z lepszą grafiką. Pierwotnie w grze miały znajdować się okręty wojenne, myśliwce i czołgi, jednak odwzorowanie lotu samolotu było niewykonalne jak na ówczesne możliwości technologiczne. Po przeczytaniu w czasopiśmie artykułu o Gwiezdnych Wojnach Nishikado postanowił przenieść swoją grę w kosmiczne realia. Projekty obcych zaczerpnął z powieści Wojna Światów H. G. Wellsa. Stąd jego kosmici przypominali ośmiornice, kraby i kałamarnice. Nishikado chciał zatytułować grę Space Monster, jednak jego szef nie wyraził na to zgody i zmienił nazwę na Space Invaders.

 Pracę nad grą trwały rok głównie przez problemy techniczne z jej stworzeniem. Ówczesne mikroprocesory nie posiadały odpowiedniej mocy obliczeniowej, przez co Nishikado musiał stworzyć własne narzędzia developerskie. Zastosowano wyświetlaną na monitorze CRT grafikę rastową, generowany przez obwód analogowy monofoniczny dźwięk oraz procesor Intel 8080. Nadal jednak efekt końcowy nie był taki, jaki Nishikado chciał uzyskać. System nie był w stanie wyświetlać kolorowej grafiki ani szybciej poruszać przeciwników. Wybrnięto z tego jednak dość sprytnie. Wraz z zabijaniem kosmitów ilość wykorzystywanej mocy obliczeniowej zwalniała się, przez co im było mniej obcych, tym szybciej mogły się poruszać. Kolorowa grafika to już z kolei pomysł amerykańskich wydawców gry firmy Midway. Zastosowała ona pomarańczowy i zielony celofan, który naklejono na ekran, by imitował barwy. Pomysł ten potem wykorzystano także w japońskiej wersji. Automat japoński miał wygląd stołu koktajlowego z wbudowanym pośrodku monitorem i ekranem skierowanym ku górze. Kontrolery były zamontowane na krawędziach stołu. Wersja zachodnia to już znany nam z salonów gier stojący automat.

W Space Invaders cała plansza widoczna jest od razu na ekranie. Sterujemy naziemnym działem umieszczonym na dole ekranu, poruszając się w lewo i prawo. Naszym zadaniem jest zestrzelenie pięciu rzędów obcych. Na każdy z nich składa się jedenaście przeciwników. Obcy poruszają się poziomo tam i z powrotem, stopniowo opadając w dół ekranu i wystrzeliwując w naszą stronę pociski. Każde trafienie w działo oznacza stratę jednego życia. Tych mamy trzy. Gdy zaś obcy dotrą do samego dołu ekranu, nim zdążymy ich zestrzelić, gra do razu się kończy. Aby się uchronić przed ich ostrzałem, tuż przed nami umieszczono klika stanowisk ochronnych. Są one jednak podatne na uszkodzenia i zarówno obcy, jak i my możemy je niszczyć poprzez ostrzał. Za każdego trafionego wroga otrzymujemy określoną ilość punktów. Jak wcześniej wspomniałem, im więcej ich zestrzelimy, tym szybciej się poruszają. Przyspiesza wtedy także muzyka w grze. Po uporaniu się z jedną falą wrogów przychodzi następna, jeszcze trudniejsza. Dodatkowo u góry ekranu co jakiś czas przelatuje statek kosmiczny obcych, za którego trafienie otrzymujemy bonusowe punkty. Gracz otrzymuje dodatkowe życie po zdobyciu 1000 i 1500 punktów. Po przekroczeniu tej granicy kolejne ekstra życia nie są przyznawane. A przydałyby się, bo gra jest bardzo trudna. Wrogów jest dużo, opadają szybko, a my wystrzeliwujemy jedynie pojedyncze pociski. Bezmyślne strzelanie do wroga kończy się przeważnie naszą porażką. Gra wymaga opracowania odpowiedniej strategii eliminacji wrogów i naprawdę długiego treningu. Jednak nawet największy wymiatacz nie dotrze do końca tej gry, no bo takiego… nie ma. Grasz tak długo, aż nie polegniesz.

Grafika jest bardzo prosta, jednak zaskakująco dobra jak na swoje lata. Pozytywne wrażenie sprawiają animacje obcych, ich pociski, jak i uszkodzenie osłon. Warstwa audio, choć dziś budzi jedynie politowanie, to i tak nie mam do niej żadnych zastrzeżeń. Choć zawsze bardziej preferowałem Galaxian i Galage, a Space Invaders bliżej przyjrzałem się dopiero niedawno, muszę przyznać, że mimo swojej prostoty oferuję przyjemną i bardzo wciągającą rozrywkę. Podobnie jak w dwóch wyżej wymienionych tytułach, ciężko było mi się od niej oderwać.

    O fenomenie Space Invaders niech świadczy fakt, że osiągnęła największy sukces ze wszystkich gier shoot’em up. W ciągu kilku miesięcy stała się bardzo popularna w Japonii. Przez parę lat na tamtejszy rynek Taito wypuściło 100 000 maszyn. Powstawały nawet salony gier, gdzie jedynym tytułem było Space Invaders. Automaty z Kosmicznymi Najeźdźcami zawojowały Japonią tak, że zabrakło 1000-jenowych monet, które należało wrzucić, by zacząć grać. Do roku 2007 gra wygenerowała dochód rzędu 500 milionów dolarów. Po ukazaniu się portu na Atari 2600 sprzedaż tej konsoli wzrosła czterokrotnie!

Po najdłuższym wstępie w historii Retroage przyjrzyjmy się jak wypadł port Kosmicznych Najeźdżców na pierwszej konsoli Nintendo. Przede wszystkim gra ujrzała światło dzienne dość późno ze względu na problemy ze znalezieniem wydawcy. Ostatecznie samo Taito wypuściło tę grę, tylko dopiero w 1985 roku, czyli pięć lat po premierze pierwowzoru. Czyniło to Space Invaders grą przestarzałą. Posiadacze Famicoma mogli już pograć sobie w trylogię Donkey Kong, Excitebike, Duck Hunt, Mario Bros.,  czy choćby konkurencyjne Galaxian.

  Twórcy też w żaden sposób nie starali się gry unowocześnić.  Widać to choćby po paskudnym głównym menu umożliwiające wybór rozgrywki jedno lub dwuosobowej (gracze grają na zmianę).


Jeżeli nie wybierzemy żadnej opcji, naszym oczom ukaże się ekran punktacji, z którego dowiemy się, ile warte jest zestrzelenie danego wroga, po czym odpala się demo gry. Podobał mi się jedynie pojawiający się na owych ekranach kosmita robiący za korektę. W jednym miejscu zestrzeliwuje nadmiarową literę S w wyrazie, a w drugim obraca wykolejone „Y” we właściwą stronę. Zabawny bajer

 Co do rozgrywki, niezbyt podoba mi się design obcych. kosmici, choć kolorowi, to wyglądają brzydziej niż na automatach. Sama rozgrywka pozostała bez zmian.  Muzyka (o ile to tak można nazwać), również, choć lepiej brzmi na arcade. Bardziej z kolei podobał mi się dźwięk wystrzeliwanych pocisków. Samej rozgrywce nie mam nic do zarzucenia. Fani Space Invaders powinni być ukontentowani, bo mechanika pozostała bez zmian. Również tutaj twórcy przyszykowali dla nas fajną niespodziankę.  Co kilka plansz zobaczymy cutscenkę, przedstawiającą uciekającego w spodku kosmitę, krzyczącego S.O.S.

 To w zasadzie tyle, co można o Space Invaders na Famicoma napisać. Dodam jedynie, że w związku z opóźnioną premierą nie znalazła ona wielu nabywców w Japonii, przez co nie zdecydowano się na wydanie jej w innych rejonach świata.

Jeśli jednak chcecie mieć Space Invaders w domu to nie powinniście żałować zakupu tej gry. Zwłaszcza że to kurcze jednak klasyk i przez wzgląd na nostalgię nie potrafię ocenić Kosmicznych Najeźdźców źle.

Ocena ogólna

Space Invaders

FAMICOM

Grafika
30%
Dźwięk
30%
Grywalność
80%

Autor

Komentarze

  1. Mam tyle nowych gier nie ogranych a to dlatego że od lat skłaniam się ku tym starszym.
    A Space Invaders jest chyba nawet wierny klon do ściągnięcia z internetu i na smartfona też jest.

    🙂

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.