RetroAge Recenzja, PlayStation 3 Wolfenstein: The New Order
RecenzjaPlayStation 3

Wolfenstein: The New Order

Loading

Myślę, że większość retroagersów zna serię Wolfenstein. Po długiej, kilkunastoletniej przerwie powróciła ona na rynek w zeszłym roku, wraz z tytułem Wolfenstein: The New Order wydanym przez Bethesda Softworks. Już od pierwszej zapowiedzi i zwiastunu wiązano z nim nadzieję na wskrzeszenie w wielkim stylu B.J Blazkowicza. Czy jednak nowa część serii spełniła wszystkie oczekiwania „Rzeszy” fanów? Czy może jednak to tylko nadmuchany balon marketingowy? Postaram się odpowiedzieć na te i inne pytania w mojej recenzji. Miłego czytania!

Ale o co chodzi?
Jest rok 1960. W Polsce trwałby w najlepsze głęboki PRL, w zachodniej Europie i Stanach dzieciaki chodziłyby na potańcówki, wyginając się do rock`n rolla, a dorośli siedzieliby przy grillu. Wszystko byłoby fajnie, gdyby naziści nie odparli ostatniego desperackiego ataku aliantów na sztab złowrogiego generała Trupiej Główki i nie postanowili wygrać II Wojny Światowej. Cała Europa i większość Azji została zdobyta, a USA skapitulowały po zrzuceniu na Nowy Jork bomby atomowej. Dodatkowo Niemcy toczą wojnę na południu próbując, z jak na razie zadowalającym skutkiem, zdobyć Afrykę. W cały ten wir akcji, po 13 latach spędzonych w psychiatryku, (w wyniku utknięcia w głowie kilkucalowego odłamka) zostaje wrzucony B.J. Blazkowicz – główny bohater serii, który chce uwolnić swoich przyjaciół i zabić tylu nazioli ilu się da (a tak przy okazji uratować świat).

„Deutschland, Deutschland ϋber alles…”
Jak ktoś oglądał programy Wołoszańskiego, to wie, że Niemcy mieli hopla na punkcie „wunderwaffe”. Toteż skoro wygrali wojnę, opracowali masę różnorakich machin zagłady bądź dziwnych monstrów. Są to np.: Panzer i Kampfhundy – psy z powszczepianymi tytanowymi elementami i karmione sterydami, duże roboty bojowe z działkami laserowymi, supersoldaten (zmutowani żołnierze) oraz drony będące, moim zdaniem, najbardziej wkurzającymi przeciwnikami w grze. Poza tym w trakcie rozgrywki mamy okazję spotkać komandosów, szturmowców, marynarzy, pilotów i uwaga… kosmonautów. Niestety ,pomimo wydawałoby się dużej liczby nazistowskich machin zagłady i żołnierzy, tylko w kilku etapach gry mamy do czynienia z odczuwalnie dużą grupą przeciwników, przez co niektóre fragmenty rozgrywki mogą być zbyt łatwe. Drugą rzeczą, która mnie osobiście trochę zmartwiła jest to, że w grze nie spotykamy, nie widzimy, ani nie walczymy z Adolfem Hitlerem ale z trochę naciąganym generałem Trupią Główką alias Wilhelmem Strasse. Jest on, co prawda wyjątkowo okrutnym szarlatanem, ale postać historyczna sprawdziłaby się w roli głównego złego znacznie lepiej.

Rozgrywka- plusy i minusy.
Jak to napisał klasyk: „Strzelanka, jaka jest, każdy widzi…”. O samej rozgrywce zbyt dużo napisać się nie da. Wiadomo, strzelamy do wszystkiego co się rusza i grunt to nie dać się za często trafić. Ale każdy gracz wie, że nie ma Wolfa bez sekretów, pułapek i skarbów. Niestety tych, którzy nastawili się na przygodę a` la Indiana Jones muszę zmartwić, bo owych sekretów i skarbów jest mało, zbyt mało. Ukryte pomieszczenia są rozlokowane dość rzadko, a jak już je znajdziemy to zazwyczaj jest tam jakaś zwykła broń lub parę magazynków, czasem jakiś złoty puchar. Nawet wprowadzone przez twórców fragmenty szyfrów enigmy, które po zebraniu wszystkich z danej serii odblokowują jakiś bonus nie za bardzo się sprawdziły , gdyż ich zebranie jest bardzo czasochłonne. Rzeczą, którą twórcy zrobili dobrze, chociaż to akurat trudno zepsuć, jest sterowanie. Jest ono intuicyjne i łatwe do zapamiętania, co w czasie naparzanki niezwykle się przydaje. Skoro jednak piszę o naparzance muszę wspomnieć o inteligencji przeciwników. Otóż pozostawia ona wiele do życzenia i często można to zauważyć. Czasem ktoś niemal depcząc po bohaterze nie zauważy go, albo trochę się zdziwi, coś powie pod nosem i pójdzie dalej. Są to czasem dość śmieszne wpadki. Inną dość denerwującą rzeczą, jest to, że Blazkowiczowi w czasie „zwiedzania” różnych lokacji lub w niektórych cutscenkach gry zbiera się na filozoficzne przemyślenia odnośnie wojny, śmierci itp. Sprawiają one wrażenie niesamowitego kiczu i sztucznego patetyzmu, nie umywają się nawet do słynnego, acz krótkiego „war never changes”. Na razie porzućmy jednak wpadki twórców i przeanalizujmy to, co wyszło im dobrze, a mianowicie walkę. W trakcie gry możemy znaleźć naprawdę dużo różnych broni: od noża przez karabin maszynowy, granaty, strzelby, aż po, tu uwaga, Laserkraftwerk, czyli „pożyczone” od Niemców działko laserowe. Wraz z rozwojem wydarzeń gracz może znaleźć do nich wiele ulepszeń np.: tłumik do pistoletu, wyrzutnię rakiet montowaną pod lufą karabinu i naprawdę sporo modułów do Laserkraftwerku. Wspomniany arsenał daje multum możliwości w walce z przeciwnikami i sprawia nie lada przyjemność.

Grafika.
Ogółem gra wygląda ładnie, a lokacje wydają się dopracowane. Niestety po dokładniejszych oględzinach bez problemu można zauważyć brzydkie przedmioty ustawione po kątach, półkach czy na biurkach. Poza tym w czasie gry bardzo często można doświadczyć jakiegoś błędu, który powoduje opóźnione wczytywanie tekstur, co świetnie psuje fragment ściany, czy podłogi.

Muzyka.
Muzyka jest jedną z dobrych części gry. Czasem wywołuje strach i podkreśla grozę, w innym wypadku świetnie pasuje do wartkiej akcji strzelaniny. Wrażenie to jest jeszcze bardziej wzmocnione w czasie walk z bossami.

Podsumowanie.
Reasumując, uważam, że Wolfenstein: The New Order pomimo swoich wad jest godnym następcą starej serii. Kilkanaście powtarzających się w grze błędów i niedoróbek potrafi na jakiś czas obniżyć satysfakcję z rozgrywki, jednak nie na tyle, aby stale zniechęciły one gracza do tego tytułu. Osobiście polecam ją fanom poprzednich odsłon serii i strzelanek.

Ocena ogólna

Wolfenstein: The New Order

PlayStation 3

Grafika
70%
Dźwięk
80%
Grywalność
80%

Autor

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.