RetroAge Recenzja, NES Dragon Warrior
RecenzjaNES

Dragon Warrior

Loading

„Dziedzicu Eldricka, posłuchaj mych słów. Mawia się, że przed wiekami Eldrick walczył z demonami przy pomocy Kuli Światła. Wówczas przybył Smoczy Lord, który ukradł ów cenny glob i ukrył go w ciemnościach. Teraz musisz odzyskać Kulę Światła i przywrócić pokój naszej krainie. Smoczy Lord musi zostać pokonany.” Tymi oto słowami król Lorik, władca królestwa Alefgard, rozpoczyna podróż naszego bohatera w celu ratowania krainy i ocalenia księżniczki Gwaelin. To również początek pierwszej w historii gry jRPG. Dragon Warrior (w Japonii znane jako Dragon Quest) to dzieło pracownika firmy Enix, Yujiego Horii, dla którego źródłem inspiracji były ówczesne RPGi, jak Wizardy czy Ultima.

Horii chciał stworzyć tytuł bardziej przyjazny ludziom niegrającym na co dzień. Gra została wydana w 1986 roku i zdobyła sporą popularność, w samej Japonii sprzedano 2 miliony egzemplarzy. Tytuł trochę gorzej poradził sobie na zachodzie, gdzie zadebiutował 3 lata później. Spowodowane to było głównie premierą Final Fantasy, która to okazała się być grą lepszą. Mimo to pierwszy Dragon Warrior dał początek całej serii gier. Do chwili obecnej powstało dziesięć części i osiemnaście spin-offów.Wróćmy jednak do części pierwszej. Tak jak wspomniałem, musimy odzyskać Kulę Światła, pozbyć się Smoczego Lorda i, jak dowiadujemy się od jednego z królewskich strażników, uratować porwaną pół roku temu księżniczkę. Dziwne, że jej ojciec nawet o tym nie wspomniał. Może się cieszył, że teraz ma święty spokój. Jak widać, fabuła nie jest zbyt skomplikowana, ale w owych czasach mało która gra miała naprawdę złożoną historię. Można to więc grze wybaczyć. Przed rozpoczęciem rozgrywki nadajemy imię naszemu bohaterowi i ustalamy prędkość wyświetlania tekstu.

Pierwsze chwile spędzone z Dragon Warriorem pokazały mi, jak z bardzo archaicznym tytułem mam do czynienia. Przede wszystkim nie ma co liczyć, że jednym naciśnięciem guzika na padzie wejdziemy w interakcje z danym NPCem bądź przedmiotem. Za każdym razem, gdy wciskamy przycisk “A”, naszym oczom ukazuje się menu czynności. Chcesz z kimś porozmawiać, musisz wybrać opcję rozmowy, chcesz otworzyć drzwi, musisz wybrać opcję drzwi, chcesz zabrać przedmiot, musisz wybrać opcję wziąć, chcesz przeszukać podłoże, musisz wybrać opcję szukaj. Przesadą dla mnie jest opcja schody, no bo skoro wchodzę na nie, to wiadomo, że chce się po nich wspiąć bądź zejść. Dla osób przyzwyczajonych do nowszych gier jRPG każdorazowe wchodzenie w menu może okazać się męczące. Oprócz wymienionych czynności sprawdzimy także statystyki naszego bohatera, wybierzemy przedmiot z ekwipunku, bądź rzucimy zaklęcie.

Nasza podróż sprowadza się do odwiedzania kolejnych miast i rozmów z NPCami, od których zdobędziemy cenne wskazówki odnośnie tego, gdzie mamy udać się dalej, by popchnąć fabułę do przodu. Ich informacje skłaniają nas do odnalezienia danego przedmiotu i wykorzystania go w odpowiednim miejscu, bądź odwiedzenia danej lokacji, by utorować sobie drogę do końca naszej przygody. Żeby nie było łatwo, cały świat, poza zamkiem i miastami, jest opanowany przez sługusów Smoczego Lorda. Podróżując po Alefgard czeka nas ogrom starć z losowo pojawiającymi się na naszej drodze wrogami. O ile przy poruszaniu się po świecie towarzyszy nam widok “od góry”, o tyle walkę obserwujemy z oczu bohatera. System starć jest bardzo prosty. Walki toczymy w turach, gdzie na przemian z wrogiem wymieniamy się ciosami. Do dyspozycji mamy atak bronią, użycie czarów lub przedmiotu, bądź ucieczkę. Wśród wrogów zmierzymy się między innymi ze szlamem, chochlikami, golemami, duchami, szkieletami, wiwernami, a nawet smokami. Każdy z nich występuje w kilku odmianach, różniąc się kolorem, ubraniem, siłą czy rzucanymi zaklęciami. Wygląda to mniej więcej tak. Wchodzisz do miasta rozmawiając z danym NPCem, dowiadujesz się, że musisz udać się do miejsca X. Ale że są tam silne potwory, trzeba wyposażyć się w lepsze uzbrojenie i osiągnąć wyższy poziom doświadczenia. Zatem kręcisz się po mapie świata, tocząc walki z przeciwnikami, by za ich pokonanie zbierać złoto i punkty doświadczenia. Szybko zdajesz sobie sprawę, że złota i punktów za ubicie pojedynczego stwora dostajesz niewiele i cały cykl potrafi trwać dość długo. Po osiągnięciu odpowiedniego poziomu i kupieniu najlepszego ekwipunku udajesz się do następnego miasta, gdzie również musisz poekspić i zarobić pieniądze na jeszcze mocniejszy sprzęt. Gra wymaga sporej dozy cierpliwości, jednak widząc jak moja mocno wylevelowana postać zabija przeciwników jednym ciosem bądź zmusza do ucieczki, odczułem sporą statysfakcję. Znużenie dało mi się we znaki dopiero na końcu gry, gdy przygotowywałem się do ostatecznego starcia.

Alefagrad składa się z kilku regionów połączonych mostami. Za każdym z nich czają się silniejsi przeciwnicy, zatem lepiej nie zapędzać się za daleko z niskim poziomem doświadczenia. Aby dowiedzieć się, ile jeszcze punktów brakuje nam do następnego poziomu, należy odwiedzić króla. Lorik to również jedyna osoba zdolna zapisać grę. Niestety, oznacza to, że nie raz trzeba wrócić przez pół krainy z powrotem do zamku, by nasze dotychczasowe dokonania nie przepadły. Nasz władca wskrzesi nas także, gdy polegniemy w boju. Jednak każe sobie za swoją usługę słono zapłacić. Tym więcej, im na wyższym poziomie jesteśmy. A to niewdzięcznik! A my mu ratujemy świat i córkę.

Tak jak wspomniałem, podróżując będziemy odwiedzać miasta. W nich, oprócz zakupu uzbrojenia i zaczerpnięciu wskazówek, możemy odwiedzić sklep z przedmiotami, a także gospodę. W tym pierwszym zaopatrzymy się w niezbędne w naszej podróży itemy, takie jak leczące zioła, pochodnie, skrzydła pozwalające wrócić z powrotem do zamku, czy artefakt podnoszący statystyki. W gospodzie natomiast możemy za odpowiednią opłatę przenocować, co regeneruje nasze punkty zdrowia i magii. Niektóre miejsca posiadają swoje unikatowe usługi, jak np. odnowienie całej many, bądź zdjęcie klątwy z przedmiotu. Warto także porozmawiać zawsze ze wszystkimi mieszkańcami. Choć nie każdy udzieli nam jakiejś wskazówki, czasem można usłyszeć zabawny tekst. Nie raz o coś nas zapytają i od naszej odpowiedzi zależy, jaka będzie ich reakcja. Poza tym nasza postać przez całą rozgrywkę nie wypowiada ani słowa.

W trakcie podróży często będziemy schodzić także do lochów lub jaskiń. Co ciekawe, jeżeli nie będziemy wówczas zaopatrzeni w pochodnie lub odpowiedni czar, możemy być pewni, że zastanie nas mrok. Nawet posiadając źródło światła trzeba być przygotowanym na to, że po jakimś czasie zgaśnie. To całkiem ciekawe i realistyczne rozwiązanie.

Wraz z awansem na kolejne poziomy nasza postać uczy się nowych zaklęć. Mamy czary leczące, zadające obrażenia wrogowi, usypiające, bądź blokujące zaklęcia przeciwnika. Wraz z wyższymi poziomami będziemy także mogli rozświetlić ciemne pomieszczenie, teleportować się przed wyjście z jaskini/lochów, czy przenieść się z powrotem do zamku. Generalnie zestaw zaklęć został nieźle przemyślany i każde z nich potrafi być naprawdę użyteczne.

Gra jak na swoje lata wygląda całkiem dobrze. Mając na uwadze, że to twór z 1986 roku, ciężko coś zarzucić wyglądowi miast, lokacji czy postaci. Ładnie prezentują się wrogowie. W końcu za ich projektem stał nie kto inny jak twórca Dragon Balla, Akira Toriyama. Gorzej niestety prezentują się tła w trakcie walki. O ile walcząc na mapie świata w tle za wrogiem widzimy zieloną łąkę i piętrzące się góry (już pominę fakt, że nawet gdy walczymy na pustyni czy bagnach), o tyle starciom w jaskini, lochach czy zamku towarzyszą puste czarne tła, które wyglądają jakby twórcom nie chciało się już nic dorysowywać. A szkoda. Muzyka to z kolei dzieło znanego japońskiego kompozytora Koichi Sugiyamy i brzmi naprawdę bardzo dobrze. Melodie są przyjemne dla ucha i świetnie wpasowują się w klimat gry.

Komu mogę polecić Dragon Warriora? Na pewno każdemu fanowi jRPG, który chciałby się przekonać, jak wygląda ojciec gatunku. Jeżeli nie przeszkadza Ci mało skomplikowana fabuła, grind, czy archaiczne rozwiązania, będziesz się przy Smoczym Wojowniku dobrze bawił. Ja sam miło spędziłem czas. To tytuł bardzo sympatyczny i mimo swojego wieku ma coś w sobie, dzięki czemu ciężko było mi się od niego oderwać, dlatego za grywalność daję 8. Jeśli jednak powyższe wady Ci przeszkadzają, pierwszą część Dragon Warriora możesz sobie odpuścić, a od mojej oceny odjąć dwa oczka.

Ocena ogólna

Dragon Warrior

NES

Grafika
70%
Dźwięk
80%
Grywalność
80%

Autor

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.