„This is survival of the fittest
This is do or die
This is the winner takes it all
So, take it all, a-all, a-all, a-all”
Cytat powyżej pochodzi z utworu Eminem – Survival promującego grę Call of Duy Ghosts. Dlaczego wstawiłem go we wstępie? Bo to najlepsza rzecz, jakiej doświadczyłem ogrywając tego fpsa od Infinity Ward.
Trylogia Modern Warfare była wyśmienita. Kampania pełna była wartkiej akcji, nieoczekiwanych zwrotów i posiadała naprawdę dobrą fabułę. Ghosts, choć stara się dorównać poprzednikom, to jakoś nie zachwyca. Historia to zwykła opowieść o zemście, pozbawiona jakichkolwiek wodotrysków, za które tak bardzo fani pokochali poprzednie tytuły z serii. Sami główni bohaterowie: bracia Logan i Hesh są do bólu płascy i bezbarwni, tak że przez całą kampanię w żaden sposób nie zaskarbili mojej sympatii. To samo mogę powiedzieć o Rorke’u, głównym antagoniście, którego motywy są po prostu śmieszne. Ale jak pisałem przy recenzji Killzone 3 fabuła nie jest dla mnie w strzelankach najważniejsza. Bardziej liczy się sama rozgrywka, a jest ona…
bardzo dynamiczna i w zasadzie nie zaniża poziomu, do którego seria nas przyzwyczaiła. Mamy do czynienia z corridor shooterem gdzie, prowadzeni za rękę, przemieszczamy się z jednego miejsca do drugiego, wybijając po drodze wszystkich wrogów. Walka toczy się w taki sam sposób, do jakiego seria już nas przyzwyczaiła. Chowamy się za zasłoną, prowadząc zza niej ogień, zabijamy wszystkich wrogów, a wtedy gra uruchamia skrypt umożliwiający nam przejście do kolejnej lokalizacji. Arsenał jest dość standardowy: nóż, pistolety, karabiny, strzelby, granaty itp. Komputerowi przeciwnicy, zachowują się dość inteligentnie, będąc pod ostrzałem, chowają się za zasłonami i nie raz zaskoczą nas rzuconym granatem (który de facto można im odrzucić). Twórcy zadbali o to, by gra była bardziej różnorodna. Pojawią się misje, gdzie siądziemy za sterami helikoptera, a także etapy gdzie będziemy pływać pod wodą. Mnie najbardziej podobała się walka na stacji kosmicznej. Szkoda, że poziom ten był tak krótki. Największym urozmaiceniem (które było mocno reklamowane przed premierą) miało być wprowadzanie do gry owczarka niemieckiego Rileya. Pies ten miał pomagać naszym wojakom w niektórych misjach. Jednak mimo hucznych zapowiedzi w grze wykorzystuję się go bardzo rzadko. Dwukrotnie w misjach skradankowych, przejmujemy nad nim kontrole i może z dwa, trzy razy wydamy mu komendę zabicia, któregoś z wrogów. Ogólnie zmian względem poprzednika jest bardzo niewiele. Rozgrywka praktycznie pozostaje taka sama jak w poprzednikach i jest dość zachowawcza. Sama kampania jest bardzo krótka i jej przejście zajmuje około pięciu godzin.
Rewolucyjnych zmian brakuje także w trybie sieciowym. Ale wypracowana już formuła działa tak dobrze, że w zasadzie nie za bardzo jest co poprawiać. Poruszanie się i strzelanie zrealizowano niemal identycznie jak w poprzednikach. Co do map mam jednak mieszane uczucia. Część z nich została zaprojektowana znakomicie, ale niektóre wydają mi się zbyt duże i niekiedy dosyć długo szukałem wrogów. Oprócz tradycyjnych trybów (jak drużynowy deathmatch) znajdziemy parę nowości.
Jednym z nich jest tryb „Błysk”, gdzie naszym zadaniem jest przebić się w wyznaczony obszar w bazie wroga. Inną nowością jest tryb „Składów”. Tworzymy w nim własny oddział wojaków, by potem wkroczyć do walki z żołnierzami innych graczy. Krótko mówiąc, ściera się dwóch playerów, mających pod sobą oddział botów. Jednak ani jeden, ani drugi tryb nie przypadły mi do gustu. Nie rozumiem, czemu zrezygnowano za to z niezwykle udanego „Znajdź i zniszcz”.
Jeśli chodzi o multi, w Black Opsach bardzo upodobałem sobie tryb „Zombie”. Infinity Ward postarało się stworzyć jego własną wersję, zastępując nieumarłych kosmitami. W „Wyginięciu” naszym zadaniem jest zniszczenie gniazd obcych przy pomocy wiertła. Gdy jest ono włączone, musimy w międzyczasie odeprzeć atak kolejnych fal kosmitów. Choć ze wszystkich nowych trybów ten podobał mi się najbardziej to jednak lepiej bawiłem się barykadując dom przed zmarlakami w grach firmy Treyach.
Pomimo zapewnień Infinity Ward, że oprawa graficzna zwali graczy z nóg, nie potrafiłem dostrzec w niej niczego nadzwyczajnego. Fakt niektóre modele postaci jak głównych bohaterów czy psa prezentują się lepiej niż poprzednio. Etap podwodny i kosmiczny również wyglądają bardzo dobrze. Gorzej radzi sobie cała reszta. Praktycznie nie widać żadnego skoku graficznego względem poprzednich odsłon co widać, patrząc na tekstury czy efekty cząsteczkowe. Warstwa audio trzyma poziom, ale również niczym szczególnym się nie wyróżnia. Wielki plus daję za zacytowany we wstępie kawałek Eminema, który przygrywa nam w creditsach.
Do Call of Duty Ghosts najlepiej pasuje określenie: więcej tego samego. To nadal przyjemny i bardzo dobry shooter, ale brakuje mu pazura. Jeżeli grałeś w poprzednie odsłony to Ghosts niczym Cię nie zaskoczy. Wprowadzonych nowości jest za mało bądź wypadają one na minus. Bawiłem się dobrze, ale mimo to mam spory niedosyt.
Call of Duty Ghosts
PLAYSTATION 3
Jeden z tych bardzo nielicznych Call of Duty ktore sa dopiero przede mna. Gra lezy na polce ale zniesmaczony tymi przeciekami o misji na stacji kosmicznej oraz ufoludami w multi, po prostu nigdy nie podjalem wyzwania. Jak widze po recenzji niewiele stracilem. Moze kiedys…