RetroAge Recenzja, Wii Castlevania: The Adventure ReBirth [Wii Ware]
RecenzjaWii

Castlevania: The Adventure ReBirth [Wii Ware]

Loading

Castlevania, wampirza seria będąca swoistą odpowiedzią na serie Metriod od Nintendo, w której klan Belmontów od pokoleń powstrzymuje hrabiego Dracule od przemiany całego świata w wielki cmentarz. Tym razem padło na Christophera Belmonta, który ma za zadanie ponowne powstrzymanie rozprzestrzeniającego się zła. Zapraszam więc do recenzji Castlevania: The Adventure ReBirth na WiiWare.

The Adventure ReBirth to nic innego jak remake Castlevanii: The Adventure na poczciwego Game Boya z 1989/90 roku za którym nie stoi tylko Konami oraz ojciec serii Koji Igarashi lecz studio M2 odpowiedzialne za resztę tytułów „ReBirth” z usługi WiiWare.

Głównym bohaterem jest Christopher Belmont, przodek Simona Belmonta z pierwszej oryginalnej części na NES’a. Historia jest opowiedziana w szybki i prosty sposób z intro wykonanego w klasycznym stylu (na które składają się statyczne obrazki z podpisami), z którego to dowiadujemy się co, jak i dlaczego (niestety napisy znikają bardzo szybko, więc gracz musi nadążyć za owym tempem). Jako iż jest to remake stworzony od podstaw, muszę przyznać, że zmieniło się bardzo wiele rzeczy i to nie tylko od strony graficznej.

Przede wszystkim dodano dwa nowe poziomy, których aktualna ilość wynosi sześć zamiast uprzednio cztery. Umożliwiono nam posiadanie drugiej broni, którą odnajdujemy podczas wędrówki przez lokacje, a są to kolejno: nóż, topór, krzyż, woda święcona oraz kieszonkowy zegar. Każda z nich ma swoje wady i zalety. Nóż pomimo zadawania najsłabszych obrażeń, nadrabia szybkością oraz zasięgiem. Topór z kolei jest silny, lecz powolny i leci parabolą. Krzyż porusza się w linii prostej niczym nóż, lecz dolatuje tylko do połowy ekranu, po czym wraca z powrotem jak bumerang. Święconą wodą rzuca się pod kątem na ziemię, gdzie jej zaletą jest kilkukrotne zadawanie obrażeń, zaś kieszonkowy zegarek na krótką chwilę zatrzymuje przeciwników w miejscu.

Kolejną zmianą jest zastosowanie serc, które to odnajdujemy w lampionach, kamiennych posągach itp. Zamiast odnawiać energie jak w oryginale, tym razem służą do korzystania z dodatkowego ekwipunku oraz do otrzymywania zapasowego ratunkowego życia. Jeśli mowa zaś o regeneracji zdrowia, tym razem do dyspozycji mamy pieczone mięsko ukryte w niektórych ścianach.

Skoro jeszcze jestem przy gameplayu to muszę napomknąć parę słów o poziomie trudności. Sądzę, że problem z którym boryka się wiele gier, został tutaj rozwiązany należycie, gdyż do wyboru mamy trzy poziomy trudności (easy, normal, hard) oraz liczbę kredytów czyli żyć (od 1 do 9). Dodatkowo można wybrać sterowanie normalne oraz klasyczne, które różni się w płynności i zwinności naszego bohatera. W skrócie mamy do dyspozycji oryginalne sterowanie z lat 90-ych lub usprawnione bardziej do dzisiejszych standardów. Jedynymi rzeczami w owym remake’u, które pozostały bez zmian jest nieustannie tykający czas, który mamy na przejście levelu, oraz typowy już dla serii bicz zwany w tej części jako „Mystic Whip”, którego jak w wielu innych odsłonach można usprawnić dwukrotnie: na dłuższy wykonany z łańcucha „Chain Whip” i ciskającego ognistymi kulami „Fireball Whip”. Szczerze mówiąc to remake tak bardzo zmienił gameplay i mechanikę gry, iż bliżej mu do Castlevanii: Rondo of Blood (japońska wersja zwie się Dracula X) aniżeli do swojego pierwowzoru.

Przechodząc do grafiki nie muszę chyba wspominać, że różnica pomiędzy monochromatycznym oliwkowym ekranikiem z czterema odcieniami szarości, a pełnej palecie kolorów jest widoczna od razu. Lokacje są dość mocno urozmaicone pod względem barw oraz stylistyki, bez problemu możemy rozróżnić poszczególne tła. Sprite’y już typowe dla serii poruszają się dosyć otępiale i sztywno, lecz mające swój urok. Przeciwnicy to również zróżnicowana mieszanka z oryginału, od błotnych stworów, nietoperzy, ptaszysk, po nieumarłe ghoule, rycerzy, roboty czy latające trupie czachy na wyładowaniach plazmy kończąc. W skrócie standard w serii, jednak Sypmhony of the Night czy Order of Eclessia to, to nie jest.

Zaskoczyło mnie nawet to iż postać pomimo nowszej grafiki, dalej porusza ciałem dokładnie w ten sam sposób jak w oryginale. Śmiem również stwierdzić że The Adventure ReBirth który oferuje grafikę i gameplay z okresu platform 16/32-bitowych, jest w stanie zawstydzić obecnie sporo wysoko budżetowych produkcji. Główny bohater poprawnie wchodzi po kolejnych stopniach schodów, czego niestety nie można powiedzieć o najnowszych hitach w których postacie obowiązkowo „ślizgają” się.

Muzyka i ogólne udźwiękowienie to największa zaleta tej pozycji. Każda poziom ma swój własny utwór i pomimo, że nie są to oryginalne wersje, to jednak owe remix’y poszczególnych kawałków z kilku części skomponowane przez Manabu Namiki są świetnie nagrane. Wpadają w ucho, nie irytują podczas grania, a najważniejsze z tego jest to, iż mają w sobie muzycznego ducha serii, co zdecydowanie zasługuje na pochwałę. Jeśli mowa o efektach „sfx” typu uderzenia, okrzyki przeciwników i takie tam, to nie można nic innego powiedzieć jak to, że są wykonane poprawnie, nic poza tym (tym bardziej, że Voice Acting usłyszymy w grze tylko dwukrotnie, co raczej i tak nie wpływa negatywnie na rozgrywkę).

Niestety tytuł ma swoje wady, pierwszą jest format obrazu, czyli 4:3. Oczywiście można samemu sobie poszerzyć ekran do formatu 16:9 (co polecam dla osób grających na małych TV’kach, znacznie lepiej można wszystko dostrzec) lecz osobiście wolałbym mieć możliwość szybkiego ustawienia przekątnej aniżeli bawić się w manualne rozszerzanie całego obrazu.

Kolejną i to bardzo poważną wadą jest brak autosave’a i ponownego kontynuowania gry od ostatniego momentu. Pomimo, że gracz może zapisać stan gry to tak naprawdę zapisuje się jedynie wynik uzyskanych punktów do leaderboarda, ale rozgrywkę zaczynamy od nowa. Już w oryginale nastręczało to trochę problemów, bo był on potwornie trudny i miał tylko cztery levele, a co można teraz powiedzieć przy sześciu?

Podsumowując Castlevania: The Adventure ReBirth w usłudzę WiiWare, to naprawdę dobrze wykonany remake. Grafika jest ładna, gameplay płynny, nie ma żadnych zwolnień animacji. W zasadzie to jedynym wyjątkiem jest zebranie pewnego kryształu ulepszającego bicz, gdzie obraz podobnie chwilowo wiesza się jak w serii Super Mario i upgrade’ów dla Mariana. Muzyka jest żywiołowa i szybko wpada w ucho. Zaś zróżnicowany poziom trudności pozwala chyba każdemu na spróbowanie swoich sił tym bardziej, że nie wymagana jest zbytnia umiejętność posługiwania się językiem obcym, bo tekstu mamy tutaj tyle co na lekarstwo. W skrócie to platformer w czystej staroszkolnej postaci, a przechodzenie go sprawia mnóstwo satysfakcji. Oczywiście nie muszę chyba wspominać, że dla fanów serii jest to pozycja obowiązkowa.

Ocena ogólna

Castlevania: The Adventure ReBirth [Wii Ware]

WII

Grafika
70%
Dźwięk
90%
Grywalność
80%

Autor

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.