RetroAge Recenzja, Xbox Fallout: Brotherhood of Steel
RecenzjaXbox

Fallout: Brotherhood of Steel

Loading

Wszyscy kochamy Fallouta, no prawie wszyscy. W pewnych kręgach dwie pierwsze części postapokaliptycznej sagi stały się obiektem kultu. Oczywiście są to kręgi zwolenników zatwardziałego pecetowego betonu z odrazą i nieufnością łypiące w stronę konsol. Ale dość żartów, dwa pierwsze Fallouty to objawienie i powiew świeżego powietrza w zatęchłym światku komputerowych rolplejów. Sugestywny świat plus wciągająca i wielowątkowa fabuła. Świetne dialogi okraszone swoistym poczuciem humoru. Obie gry zebrały doskonałe recenzje, a gracze zagrywali się dniami i nocami. Mijały lata. Gracze z zaciśniętymi pośladami czekali na rodzącą się w bólach trzecią część sagi. W tak zwanym międzyczasie panowie z firmy Interplay wpadli na pomysł jak zarobić trochę grosiwa na nośnej licencji. W 2004 roku na konsolach szóstej generacji pojawiła się gra Fallout: Brotherhood of Steel. A w tej recenzji skupimy się na jej wersji dla konsoli Microsoft Xbox.

Zostawmy na boku ściskającą za serduszko historię, ciekawe dialogi i walkę w turach. My konsolowcy łakniemy wszak akcji, flaków i kochamy wystrzeliwać tysiąc pocisków na sekundę do wrogów o inteligencji kostki brukowej. Trochę się zapędziłem, ale chyba w ten sposób o graczach konsolowych myśleli twórcy gry, bo z klasycznymi Falloutami łączy ją jedynie tytuł. Brotherhood of Steel to typowy hack’n’slash, a właściwie shoot’n’slash.

Po obejrzeniu krótkiego i niezbyt zajmującego intro poznajemy trójkę głównych bohaterów gry. Do wyboru mamy rączą dziewoję, tępawego z wyglądu osiłka i szpetnego mutanta. Spragnionych erpegowego mięska od razu ostrzegam. Różnice pomiędzy postaciami są jedynie estetyczne. Wiotka dziewuszka bez problemu pomyka w potężnym Power Armor wywijając przy tym wielgachnym młotem, a wielkolud posturą zawstydzający samego Pudziana, spokojnie może podkraść się do wroga i po cichu go załatwić. Niby w dalszej rozgrywce pojawiają się zdolności specjalne inne dla każdej postaci. Jednak niewiele wnoszą one do rozgrywki. Brotherhood of Steel to rąbanka gdzie liczy się jak najgrubszy pancerz i jak najpotężniejsza broń. Zostawmy na boku falloutowa legendę i spróbujmy ocenić grę tak jak na to zasługuje. Czyli jako siekaninę z drobnymi elementami RPG. Patrząc z tej perspektywy wygląda ona już dużo lepiej.

Zacznijmy od wizualiów. Gra hula na silniku innego bękarta z nieprawego łoża, czyli Baldur’s Gate: Dark Alliance. Akcja przedstawiona jest z góry i lekko pod kątem. Pole widzenia jest dość ograniczone i czasami zdarza się nam obrywać od wrogów czających się poza ekranem. Scenografia jest solidna i dość szczegółowa, choć czasami wygląda jak zbudowana z gotowych fragmentów metodą kopiuj/wklej. Widać to zwłaszcza we wszelakich podziemiach i jaskiniach. Lokacje są rozległe, pełne zakamarków i ukrytych przedmiotów. Dobrze wyglądają ogień i wybuchy, kałuże radioaktywnej breji są sugestywnie jadowicie zielone. Postaci są nieźle animowane i z wysoka prezentują się przyzwoicie. Niestety na zbliżeniach i podczas cut scenek czar pryska. Twarze są paskudne i to wcale nie dlatego, że ich właściciele padli ofiara mutacji. Zresztą nie ma się co czepiać, w końcu przez dziewięćdziesiąt dziewięć procent czasu gry bohaterów obserwujemy z daleka. Otoczenie jest ładne i kolorowe, ale brakuje trochę klimatu, wszystko jest jakieś takie sterylne i wygładzone. Widać że autorzy starali się lokacje odpowiednio pobrudzić i zasyfić, w końcu widzimy świat po katastrofie nuklearnej, ale wyszło im to raczej średnio. Do dźwięku nie mam zastrzeżeń. Odgłosy broni są fachowe. Ghule obrzydliwie mlaskają, roboty popiskują, a radskorpiony chrzęszczą skorupami. Podczas rozgrywki muzyka występuje w ilościach śladowych najczęściej w postaci ambientowego plumkania. Z to podczas walki z bossami do boju zagrzewają niezłe gitarowe kawałki zespołu Slipknot. Szkoda tylko, że można ich posłuchać dość rzadko. Warto odnotować przyzwoity dubbing w scenkach popychających do przodu fabułę. No właśnie fabuła. Jakaś jest, ale wybaczcie, przestałem czytać dialogi bardzo szybko. Scenariusz jest czerstwy jak tygodniowa bułka, tak że szkoda zawracać sobie nim głowę. Za to rozgrywka jest sycąca jak porządny amerykański hamburger. Bez finezji i niepotrzebnych ekstrawagancji, w sam raz dla gracza spragnionego porządnego wygrzewu. Biegamy po rozległym terenie, sieczemy i strzelamy do wszystkiego co się rusza. Zbieramy masę różnorakiego złomu, kapsli (falloutowa waluta) i punktów doświadczenia za ubitych wrogów. Wypełniamy proste questy typu: idź i wybij wszystkie szczury w magazynie, a na końcu największego, zmutowanego megaszczura. A tak swoja drogą, zauważyliście że w większości konsolowo-komputerowych erpegów na początku trzeba oczyścić jakiś magazyn/piwnicę ze szczurów? Wszelakie znaleziska wymieniamy na kapsle, za które kupujemy lepszą broń i ekwipunek. Za wypełnione questy są punkty doświadczenia, a następne poziomy wpadają szybko i bezboleśnie. Wszystko to znamy i kochamy z innych tytułów diablopodobnych. Natychmiast dopada gracza syndrom jeszcze jednego questa. Godziny przed telewizorem mijają szybko i przyjemnie, a słowo szybko jest tutaj kluczowe, bo gra jest zaskakująco krótka. Bez większego trudu można ją skończyć w dwanaście-trzynaście godzin. Naprawdę byłem zaskoczony widząc końcowe napisy. Ma to swoje niewątpliwe plusy. Nie zdążyłem się znudzić dość schematyczną i powtarzalną rozgrywką.

Sterowanie na padzie jest dobrze przemyślane. Gra się wygodnie i precyzyjnie. Jedynie zmiana broni jest trochę uciążliwa. Postać jednocześnie może nosić tylko trzy narzędzia mordu, a że ekwipunku jest zatrzęsienie ciągłe wychodzenie do menu jest niewygodne. Takie są jednak ograniczenia kontrolera i nic na to nie poradzimy. W każdym razie sterowanie opanowałem bez większych problemów i nie tęskniłem za klawiaturą oraz myszką.

Podsumujmy zatem. Przy Fallout: Brotherhood of Steel bawiłem się naprawdę nieźle. Gra nie ma za grosz oryginalności i nie wyznacza nowych standardów elektronicznej rozrywki. Ale czy można to uznać za wadę? Moim zdaniem nie. Jest to pozycja solidna, wciągająca i oferuje dużą porcję niezobowiązującej zabawy.

Ocena ogólna

Fallout: Brotherhood of Steel

XBOX

Grafika
70%
Dźwięk
70%
Grywalność
70%

Autor

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.