RecenzjaNES

Pac-Man

Loading

Obudziłem się w ciemnym korytarzu otoczonym granatowymi ścianami. Przez moment w uszach rozbrzmiewała mi sympatyczna melodyjka, a może to jakieś omamy?
Czułem potworny głód. Dookoła mnie leżały żółte kulki. Wyglądały bardzo smakowicie, więc natychmiast ruszyłem jednym z korytarzy, żeby zjeść ich jak najwięcej. Gdy wystartowałem, nie potrafiłem się już zatrzymać, jakby jakaś siła ciągle pchała mnie naprzód. Tylko uderzenie w ścianę zatrzymywało mnie w miejscu. Po dłuższym przebywaniu tutaj zdałem sobie sprawę, że trafiłem do jakiegoś labiryntu, w całości wypełnionego żółtymi kulkami. Jak się szybko okazało, nie byłem w nim sam…

Nawiedzony labirynt
W jednym z korytarzy natrafiłem na czerwoną zjawę, która zaczęła mnie ścigać. Rzuciłem się do ucieczki. Liczyłem, że zgubię ducha w gąszczu korytarzy, jednak ten uparcie podążał za mną. Miałem wrażenie, że im więcej zjadam kulek, tym szybciej się poruszał. Na jednym z zakrętów drogę zagrodziła mi inna zjawa, tym razem różowa. W ostatniej chwili udało mi się skręcić w inną stronę, ale duch nie dawał za wygraną. Za każdym razem starał się być krok przede mną i odciąć mi drogę ucieczki. Z czasem zorientowałem się, że duchów jest więcej niż dwa. Na swojej drodze napotkałem także niebieskiego. Ten był najbardziej nieobliczalny. Raz ścigał mnie z uporem czerwonego, innym razem starał się zagrodzić mi drogę jak różowy. Bywało też tak, że przestawał się mną interesować. To nie koniec! Natrafiłem jeszcze na pomarańczowego. On wydawał mi się najdziwniejszy. Ścigał mnie podobnie jak czerwony, jednak gdy zbliżył się za bardzo, nagle zaczął uciekać. Często też włóczył się w zupełnie innej części labiryntu. Duchy zamieniły moją sielankę w prawdziwy koszmar. Z jednej strony czułem nieustający głód i zjadałem każdą napotkaną na drodze kulkę, z drugiej musiałem ciągle uważać na te przeklęte zjawy. Niestety, zdarzyło mi się zostać przez nie złapanym i zjedzonym. Na szczęście jak to mówią: koty mają dziewięć żyć, Pac-Many zaś trzy. Po odrodzeniu znów pojawiłem się w miejscu, gdzie moja przygoda się zaczęła, a duchy wróciły do swojego domu, który jak udało mi się ustalić, znajdował się w samym środku labiryntu.

Pogromca duchów!
Najbardziej zaintrygowała mnie jedna rzecz. Pewnego razu zostałem zapędzony przez duchy do rogu labiryntu. Gdy myślałem, że to już koniec, uciekając, z rozpędu zjadłem dużą żółtą kulkę. Co ciekawe, po jej skonsumowaniu zjawy zmieniły kolor na granatowy i zaczęły się ode mnie oddalać. Wyglądały wtedy tak smakowicie, że ruszyłem za nimi w pościg. Dopadłem pierwszego i schrupałem go tak, że zostały po nim same oczy, które wróciły do ich domu. Tam odzyskał resztę swego odzienia, tym razem już we właściwym jemu kolorze, przez co nie wyglądał już tak smakowicie. Do tego zaczął mnie gonić, więc zorientowałem się, że moc dużej kulki pozwala zjeść duchy tylko raz. Dopadłem za to jeszcze jednego uciekiniera. Dwa pozostałe zaczęły migać na biało, po czym powróciły do swoich pierwotnych barw i do chęci skonsumowania mnie. Na szczęście znalazłem jeszcze trzy duże żółte kulki, każdą w innym z czterech rogów labiryntu. Odkryłem oprócz tego jeden ciekawy korytarz. Po wejściu do niego jakoś magicznie pojawiałem się po drugiej stronie labiryntu. Wszystkie duchy, które wkraczały w ten tunel, znacząco zwalniały. Gdy zjadłem wszystkie kulki w labiryncie, ten zaczynał świecić, a ja za chwilę odradzałem się w nowym. Tyle że tak naprawdę każdy kolejny poziom nie różnił się wyglądem od poprzedniego. Układ korytarzy zawsze był taki sam. Do tego w każdym labiryncie grała ta sama melodia przypominająca syrenę w karetce. Z jednej strony fajnie, bo łatwiej było się połapać gdzie iść, z drugiej strony zaś zaczęło się to robić monotonne. Zmieniło się natomiast coś innego. Czułem, że na kolejnych planszach zarówno ja, jak i duchy pędzimy coraz szybciej. Dużo trudniej wówczas było mi złapać zakręt, co również skutkowało bliskim spotkaniem ze zjawami. Co gorsze, duże żółte kulki przestały siać postrach wśród wrogów na tak długo. Z czasem coraz szybciej zaczęły wracać do swoich pierwotnych form, a w pewnym momencie przestały się one w ogóle ich bać. Oprócz kulek  moje menu w labiryncie wzbogacały pojawiające się na środku ekranu owoce. Zmieniały się one w zależności od planszy. Raz były to wiśnie, innym razem jabłka. Fajna rzecz. Mama zawsze mówiła, by jeść owoce, bo mają dużo witamin.
Po dwudziestym pierwszym labiryncie przestałem zauważać jakiekolwiek różnice, zarówno jeśli chodzi o szybkość poruszania się, jak i czas działania kulek czy rodzaj owocu, jaki się pojawia. Skrupulatnie liczę każdy labirynt. Teraz właśnie ukończyłem 255. Uff, ileż to jeszcze potrwa? Zaczynam się niepokoić, gdyż zostało mi tylko jedno życie. Kolejne złapanie przez duchy będzie oznaczało mój koniec. Czas zacząć 256. labirynt. Co jest?! W prawej jego części zamiast korytarzy widzę ciągi różnokolorowych cyfr. Zasłaniają mi one połowę labiryntu, więc nie wiem dokładnie, jak mam się poruszać! Duchy ścigają mnie z lewej, więc muszę zaryzykować i wskoczyć w te liczby. O nie, różowy! Jak zwykle pojawił się znikąd, nie zdołam już uciec! Aaaaa!!!!

A można normalnie?
Cała mechanika została opisana w tym opowiadaniu, lecz uzupełnię ją paroma kwestiami. Otóż Pac-Man został stworzony przez pracownika Namco, Toru Iwatani w 1980 roku. Pierwotnie gra została wydana na automaty, jednak zyskała tak olbrzymią popularność, że postanowiono wydać jej porty na różne ówczesne maszyny do grania, w tym Famicoma, której to wersji dotyczy ten tekst. Jak w każdym tytule wydanym na automaty w tych latach, celem jest uzyskanie jak największej zdobyczy punktowej. Te zdobywamy za jedzenie kulek, pożeranie duchów (im więcej zjemy z rzędu, tym większą premię dostaniemy), a także konsumowanie pojawiających się od czasu do czasu owoców. Gdy uzyskamy odpowiednią ilość punktów, dostaniemy jedno dodatkowe życie. Pac-Man nie posiada żadnego zakończenia. Jednak kiedy dotrzemy do 256. poziomu, to w wyniku błędu programistycznego prawa strona ekranu pokryta jest różnokolorowymi cyframi. Ponieważ przez nie na planszy nie ma wszystkich kulek, poziom nie może zostać ukończony.
Cóż, Pac-Mana chyba żadnemu graczowi przedstawiać nie trzeba. Nawet po latach jest szalenie wciągającym tytułem, który dostarcza sporo rozgrywki. Zagrać po prostu wypada!

Ocena ogólna

Pac-Man

NES

Grafika
90%
Dźwięk
80%
Grywalność
100%

Autor

Komentarze

  1. Swietna forma narracji. Jestem mile zaskoczony 🙂 rzutuje to na cala recenzje wiec w samych superlatywach moge sie wypowiedziec. Sama gra kultowa i… Chyba zabraklo troche informacji o tym jak gra powstala. Zainteresowanych tymi ciekawostkami odsylam do mojej recenzji Pac-Mana w wersji na Atari 2600 🙂

  2. Dziękuje! Napisałem już normalną recenzję Pac-Mana na moim blogu gdzie opisałem, jak gra powstawała, więc tutaj postanowiłem inaczej podejść do tematu, by się nie powtarzać. 😉

  3. ile miałeś punktów, że aż 256 plansz miałeś?
    Na forum trzeba zrobić turniej, platforma dowolna, ranking wg platform

    1. Nie no, tak daleko nie doszedłem. Zbierając materiały do recenzji, przeczytałem o tym i stwierdziłem, że jest to rzecz warta wspomnienia.

Skomentuj ramzes64 Anuluj pisanie odpowiedzi

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.